„Robimy to dla fanów”– wywiad z Neilem Westfallem z A Day To Remember

ADTR wystąpią dwukrotnie w Polsce – 13 czerwca na Letniej Scenie Progresji w Warszawie oraz dzień później we wrocławskim A2. Przed tymi koncertami porozmawialiśmy z Neilem Westfallem, gitarzystą formacji.
Koncerty w Polsce: Już w czerwcu A Day To Remember wystąpią w Polsce aż dwa razy – w Warszawie i we Wrocławiu. Co ciekawe, będą to Wasze pierwsze solowe koncerty jako headlinerzy w naszym kraju. Jakie emocje Wam towarzyszą przed tym debiutem?
Neil Westfall: To dla nas ogromne wydarzenie. Zjeździliśmy już prawie cały świat grając jako headlinerzy, ale Polska była dotąd pewną białą plamą na tej mapie. Zawsze marzyliśmy, żeby przyjechać tutaj z pełnowymiarowym show i zagrać coś więcej niż tylko krótkie sety. Wiemy, że mamy tu lojalnych fanów, którzy czekali na ten moment bardzo długo. I to właśnie ta świadomość najbardziej nas napędza – że możemy Wam w końcu oddać energię, którą czuliśmy od Was przez lata. Jesteśmy naprawdę podekscytowani, trochę też wzruszeni – bo to będzie dla nas moment wyjątkowy.
KwP: Co dzieje się za kulisami, tuż przed tym, jak wychodzicie na scenę? Macie jakąś własną rutynę?
Neil: Tak, zdecydowanie. Godzinę przed koncertem to dla nas czas na dostrojenie się. To wtedy zamykamy się w swoim świecie, skupiamy energię, ładujemy baterie. Zawsze leci jakaś muzyka – coś, co nas rozkręca i ustawia psychicznie na scenę. Czasami to stare punkowe klasyki, innym razem jakieś współczesne ciężkie brzmienie – zależy od nastroju. Ważne, żeby to coś nas poruszyło, pozwoliło oderwać się od codzienności i wejść w ten stan gotowości. Potem, kiedy stoimy już za kulisami, dosłownie czujemy, jak narasta napięcie – i kiedy wchodzimy na scenę, to napięcie eksploduje. Wtedy wszystko inne przestaje mieć znaczenie.
KwP: Wasz nowy album, Big Ole Album Vol. 1, to mocna deklaracja. Świeży, ale wciąż bardzo „wasz”. Co sprawiło, że brzmicie na nim tak autentycznie?
Neil: Ten album to efekt kilku intensywnych lat. Zaczęliśmy pracować nad nim z bardzo konkretnym celem – chcieliśmy wrócić do źródeł, ale nie przez kopiowanie dawnych schematów, tylko przez przetłumaczenie ich na dzisiejszy język. Pracowaliśmy z Zakkiem Cervinim i Drew Fulkiem, którzy świetnie rozumieją naszą tożsamość jako zespołu, ale też mają świeże spojrzenie. Byli jak lustro – odbijali nasze pomysły i zadawali właściwe pytania. Dzięki nim spojrzeliśmy na naszą muzykę z dystansu i dojrzalej. Chcieliśmy, żeby ten album był emocjonalnie prawdziwy – jakby każdy numer opowiadał osobną historię, ale całość tworzyła spójny obraz. I chyba się udało.
KwP: Branża muzyczna zmienia się na naszych oczach. Jak odnajdujecie się w rzeczywistości, w której AI zaczyna odgrywać coraz większą rolę?
Neil: To złożony temat. AI nie zastąpi człowieka, jeśli chodzi o emocje i autentyczność – tego nie da się wygenerować algorytmem. Ale potrafi być pomocna. Może podpowiedzieć, co działa, co ludzie lubią, jakie są trendy – może też wspierać logistykę trasy, promocję, analizę danych. My traktujemy ją jako narzędzie. Ale kluczowe jest to, żeby nie dać się zdominować technologii – żeby to my decydowali, jak z niej korzystamy, a nie odwrotnie. W muzyce chodzi o coś więcej niż o schemat czy predykcję. Chodzi o przeżycie. O kontakt z drugim człowiekiem.
KwP: Mówi się, że trasy koncertowe jeszcze nigdy nie były tak trudne i kosztowne do zorganizowania jak dziś. Jak to wygląda z Waszej perspektywy?
Neil: Niestety to prawda. Wszystko podrożało – paliwo, wynajem sprzętu, hotele, nawet jedzenie w trasie. Kiedyś mogliśmy sobie pozwolić na większą spontaniczność – teraz każda decyzja musi być przemyślana i zoptymalizowana. Dlatego dużo więcej czasu poświęcamy na planowanie. Staramy się też maksymalnie wykorzystać to, co mamy – np. ograniczamy liczbę ciężarówek, gramy bardziej kompaktowo, ale nie tracąc na jakości. To też uczy pokory i kreatywności. Trzeba być elastycznym.
KwP: Postawiliście na fizyczne wydanie albumu jako pierwsze – dopiero potem trafił on do streamingu. To dość nietypowe dziś podejście.
Neil: Tak, ale bardzo przemyślane. Chcieliśmy przypomnieć ludziom, jak wyjątkowe jest fizyczne doświadczenie muzyki. Dziś wszystko dzieje się „tu i teraz” – klik, przesłuchane, do następnego. A płyta to coś więcej. To opakowanie, grafika, teksty – cała historia, którą trzymasz w ręku. Chcieliśmy dać to naszym najwierniejszym fanom – pokazać, że to nadal ma znaczenie. Streaming jest oczywiście ważny, docieramy przez niego do nowych słuchaczy, ale fizyczne wydanie – to coś, co zostaje z Tobą na dłużej.
KwP: A jak wpływa to na tworzenie setlisty koncertowej?
Neil: To proces, który uwielbiamy. Zawsze budujemy set jak opowieść – musi mieć początek, napięcie, kulminację i zakończenie. Patrzymy na tempo, tonacje, emocje – żeby wszystko się zazębiało. Staramy się też ograniczać logistyczne przeszkody, np. zmiany gitar czy sprzętu, bo to zabiera flow. A flow jest wszystkim. Publiczność musi czuć, że koncert płynie, że jest częścią czegoś większego. To nie tylko lista piosenek – to wieczór, który ma zostać w pamięci.
KwP: Czego mogą się spodziewać fani w Warszawie i we Wrocławiu?
Neil: Na pewno zagramy dużo materiału z Big Ole Album Vol. 1 – to świeża krew, którą chcemy się z Wami podzielić. Ale nie zabraknie też tych klasycznych numerów, które zawsze podnoszą temperaturę – All I Want, The Downfall of Us All, If It Means a Lot to You. Staramy się, żeby każdy koncert był przeżyciem – zróżnicowanym, intensywnym, pełnym emocji. Fani w Polsce zasługują na wszystko, co mamy najlepszego.
KwP: I na koniec – czy jest coś, na co szczególnie czekasz podczas tej wizyty w Polsce?
Neil: Oprócz samych koncertów? Na pierogi, bez dwóch zdań! (śmiech) Ale tak serio – klimat, jaki tworzycie na koncertach, jest wyjątkowy. Publiczność w Polsce jest niesamowita. Wracamy tu z ogromną radością i nie możemy się doczekać tych dwóch wieczorów.
Rozmawiał: Michał Koch
Warszawa, 13.06.2025r.
Wrocław, 14.06.2025r.