Mystic Festival 2022 – relacja
Festiwale powróciły! Krótka piłka: organizatorzy Mystic Festival 2022 (wcześniej zaplanowany jako edycja 2020 i 2021) pokazali, że można zrobić w postpandemicznej Polsce kilkudniową imprezę muzyczną dla dziesięciu tysięcy fanów metalu. Chcących przeczytać dokładnie jak było, zapraszam do lektury relacji. Mystic Festival 2022 odbył się 2 – 4 czerwca 2022 roku.
Dzień zerowy imprezy to przede wszystkim był hołd dla twórczości Toma Warriora, który z zespołem odegrał również kawałki znane z Triptykon i Celtic Frost. Gratka zarówno dla wieloletnich słuchaczy, jak i dla najmłodszych adeptów metalu. Tego dnia mogliśmy też posłuchać Decapitated, którzy wydali właśnie świetny album „Cancer Culture”, Carcass, Skeletal Remains czy Heathen. Uczestnicy Mystica mogli też zapoznać się z rozkładem scena na festiwalu (a było ich aż pięć!), ulokowaniem punktów z piciem (piwem!) oraz żarłem, a także z ogólnym, wręcz industrialnym feelingiem festiwalowej miejscówki. A musicie wiedzieć, że zaplanowanie Mystica w okolicy gdańskiej Stoczni było strzałem w dychę. Wszystko ułożone zostało z głową, panował ład i porządek, jednakże już od wejścia (poprzez m.in. totem rodem ze świata Mad Maxa) witał nas ten jedyny w swoim rodzaju, metalowy nastrój. Cieszy fakt, że osoby odpowiedzialne za event, czyli Mystic Coalition, już zapowiedzieli, że odbędzie się tam edycja 2023.
Drugiego dnia czerwca nadeszła pora na danie właściwe. Gdy dotarłem na teren imprezy, to na głównej scenie tłum miał przyjemność słuchać Szkotów z Bleed From Within. Potem chwila na przywitanie się ze znajomymi pod sceną – znajomych z branży muzycznej było naprawdę sporo – i podejście na Park Stage: tam koncert życia zagrali panowie z Kvelertak. Wokalista Ivar Nikolaisen (w kapeli od 2018 r.), upojony kilkoma piwami „z wkładką”, zachęcał do zabawy i komplementował polską publikę. To był doskonały koncert, z delikatnie punkowym zacięciem, który rozwiał wszelkie wątpliwości dotyczące obecnej formy Kvelertak – zespół nigdy nie miał się lepiej! Później oglądałem długo rozkręcające się Malevolence oraz Baroness, którzy szybko zyskali kontakt z publiką, pomimo że grali jeszcze przed zachodem słońca. Ucieszył mnie fakt, iż w swoim programie koncertowym znaleźli miejsce dla lubianego przeze mnie „Chlorine & Wine” – od tego numeru zaczęła się moja miłość do Baroness. Później John Baizley, frontman zespołu, krążył wśród scen i oglądał m.in. występ Heilung. Duże oklaski zebrała grupa GGGOLDDD, ale ja skupiłem się na dźwiękach od Dead Lord, którzy za pomocą korzennego rock n’ rolla wpuścili do line-upu trochę powietrza. Gorzej wypadł Mastodon, trochę przez niezbyt selektywne brzmienie całości, ale przyznaję szczerze, iż nie porywa mnie też dwupłytowy „Hushed and Grim”. Entuzjastów wśród publiki znalazły też ekipy Heilung i Brutus, a zwłaszcza śpiewająca perkusista Stefanie Mannaerts. Muzycy Opeth, głównej gwiazdy dnia, zaprezentowali poziom światowy i pokazali, że słowo „headliner” ma wiele różnych obliczy. Mikael Åkerfeldt w znanym dla siebie stylu ironizował i dowcipkował, ale jednocześnie udowodnił, że dalej ma głos jak dzwon, a gdy potrzeba to i growl wychodzi mu doskonale. W repertuarze Opeth znalazło się miejsce po jednym utworze z każdej płyty (z „Blackwater Park” dostaliśmy „The Drapery Falls”), a poziom techniczny muzyków jest wręcz nieosiągalny dla większości innych składów. Dzień zakończył występ Katatonii, którzy po raz kolejny nie zagrali „The Racing Heart” – cóż, może następnym razem się uda!
Kolejny dzień poświęciłem na skakanie pomiędzy Main a Park Stage. Benediction pokazali, że thrash metalu zabrakło dzień wcześniej, a to przecież nieodłączny składnik każdego metalowego festiwalu. Do tego kapela sprawnie wplata elementy death metalu do twórczości, tworząc dość eklektyczny, ale zjadliwy miks. Gdy Dave Ingram, wokalista Benediction, krzyknął na powitanie „hello there”, a publika odpowiedziała również „hello”, to odkrzyknął, że odpowiedzią powinno być „general Kenobi” (nawiązanie do Gwiezdnych Wojen). Urocze! Ciekawie wypadło też Tribulation, które – również w pełnym słońcu – było niejako przedsmakiem zaplanowanego na kolejny dzień koncertu Mercyful Fate. Fenomenalnie wypadli Saxon. Ekipa Biffa Byforda zgromadziła pokaźną publikę, a wraz z każdym utworem poziom emocji rósł. Były hity z „Denim and Leather” oraz „Wheels of Steel”, a także nowości z „Thunderbolt”. Zespół odniósł się do trwającej wojny w Ukrainie, a także docenił pomoc, którą sąsiadowi niesie Polska. Gdy Byford potargał setlistę, a zespół zagrał zarequestowany przez fana „Crusader”, wiedziałem, że historia dzieje się na naszych oczach. Saxon zagrali koncert festiwalu, ba, może nawet koncert życia kapeli. Wspaniały moment, cieszę się, że mogłem wziąć w nim udział. Potem jeszcze kilka chwil Mgły, która osiągnęła już poziom międzynarodowy, i nadszedł moment na gwiazdę wieczoru – Judas Priest. Zjawił się tłum fanów, a zespół szybko przeszedł do konkretów. I polecieli z hitami: „You’ve Got Another Thing Comin’”, „Turbo Lover” oraz “The Sentinel”. FENOMENALNIE wypadła natomiast wersja “A Touch Of Evil”. Nie zabrało dwóch kultowych przeróbek, czyli „The Green Manalishi (With the Two Prong Crown)” (Fleetwood Mac) i „Diamonds & Rust” (Joan Baez), a na zakończenie głównej części koncertu wybrzmiał „Painkiller”. Fani zareagowali również bardzo entuzjastycznie, gdy Rob Halford zakrzyknął „Free Ukraine!”. Potem bisy: „Electric Eye”, „Hell Bent For Leather”, „Breaking The Law” oraz „Living After Midnight”. Kolejna wielka sztuka oraz dowód, że Judas Priest to absolutna czołówka metalowych zespołów grających na żywo. To idealny miks mocnego brzmienia i melodii. Dzień zakończyłem na koncercie Mayhem, który jednak do wybitnych nie należał. Natomiast w drodze do hotelu zrobiło się smutno, bo uświadomiłem sobie, że został już tylko ostatni dzień Mystica.
Panowie z Witchcraft chyba byli trochę stremowani, gdyż ich koncert ciężko zaliczyć do udanych. Szkoda, bo bardzo lubię ich studyjne dokonania i liczyłem, że będzie to jeden z najlepszych występów podczas Mystica. Cóż, chyba po raz kolejny okazało się, że na nic zdaje się festiwalowe planowanie. Na głównej scenie natomiast dzielił i rządził Vader. Ekipa Piotra Wiwczarka uhonorowała rocznicę wydania „De Profundis”, w tym grając „Of Moon, Blood, Dream and Me” po raz pierwszy na żywo. Wymknąłem się jednak przed końcem, gdyż na Park Stage trwała próba Sólstafir (a później cały koncert), a na Desert Stage do zabawy zaprosili The Vintage Caravan, którzy robiąc soundcheck, zagrali „Raining Blood” Slayera oraz „Careless Whisper” George’a Michaela. Publika zaczęła śpiewać i tańczyć. Kolejny magiczny moment! Jak wypadł powrót Kinga Diamonda? Rewelacyjnie! Mercyful Fate brzmieli przepotężnie, a wrażenie potęgowała scenografia koncertu i stroje, które przywdziewał King. I chociaż nie był to długi koncert (trwał trochę mniej niż 90 minut), to nie zabrało „The Oath”, „Melissa” i entuzjastycznie przyjęte „Evil”. Wybronił się nawet nowy, dość kwadratowy jeszcze, numer zatytułowany „The Jackal of Salzburg”.
Wiadomo już, że Mystic Festival 2023 odbędzie się w czerwcu 2023 roku. Liczę, że wśród gwiazd znajdzie się miejsce dla Gojiry, a także dla trochę większej reprezentacji klasycznego rocka. I poproszę więcej thrash metalu! Natomiast już teraz wiem, że na pewno na festiwalu się pojawię. Tworzy się nowa jakość na polskiej scenie koncertowej, a edycja 2022 może śmiało konkurować z takimi festiwalowymi gigantami jak Hellfest czy Graspop Metal Meeting. Mystic Festival 2022 był w każdym calu doskonały. Czapki z głów!
Poniżej porcja zdjęć od naszego wysłannika Krzysztofa Wakora