Muzyczny krąg życia z The Dandy Warhols, czyli Peter Holmström dla KwP – wywiad

the dandy warhols wywiad

Już 21 lipca do Katowic zawita zespół, który od lat konsekwentnie wymyka się gatunkowym szufladkom i z fantazją rozmywa granice między psychodelią, hałasem i popową przebojowością. The Dandy Warhols, legenda alternatywnej sceny z Portland, która od ponad 30 lat dowodzi swej twórczej siły, ponownie odwiedzi Polskę – a my z tej okazji porozmawialiśmy z ich gitarzystą, Peterem Holmströmem.

W szczerej i luźnej rozmowie Peter opowiedział nam o swojej filozofii dźwięku, studiu, które jest jego osobistym sanktuarium oraz o tym, dlaczego „brzydota” w muzyce bywa piękniejsza niż czyste brzmienie, i jak przypadek może stać się twórczą siłą. Zapraszamy do lektury! Obowiązkowo przed koncertem w Polsce!

Koncerty w Polsce: Cześć Peter, jak się masz? Mam nadzieję, że korzystasz z przerwy od trasy koncertowej. Tęsknisz już za graniem?

Peter Holmström: Zawsze! Zwłaszcza za Europą. Zawsze fajnie jest zrobić sobie przerwę od Stanów. A ta trasa to będzie nasza druga wizyta w Polsce, więc super, że wracamy. Odwiedzimy też kilka nowych krajów – po trzydziestu latach wciąż odkrywamy nowe miejsca.

KwP: Masz w Polsce wielu fanów. Nie możemy się doczekać Waszego koncertu w lipcu. Na początek – jak zmieniło się życie w trasie przez te ponad trzydzieści lat działalności?

Peter: Zdecydowanie jest łatwiej. Autobusy są wygodniejsze – mamy ekspresy do kawy, kuchnie, wygodne łóżka… nawet kierowcy są lepsi (odpukać!). Jedzenie i napoje na backstage’u też są na wyższym poziomie. Publiczność… cóż, rośnie razem z nami, a czasem nawet przyprowadza dzieci.

KwP: Krąg życia, czyż nie?

Peter: Krąg życia, dokładnie! A do tego my też się wyrobiliśmy. Wiemy, co robimy i jak to robić dobrze. Wszystko jest dużo prostsze.

KwP: Czy ta wygoda ma wpływ na Wasz proces twórczy?

Peter: Pozwala nam być bardziej obecnymi podczas koncertów, co zdecydowanie poprawia jakość występów. Kiedyś trudne warunki sprzyjały tworzeniu, inspirowały. Ale teraz nie chcę testować, czy niewygoda nadal działa twórczo – wolę dobrze spać. A lepsza forma fizyczna oznacza lepsze koncerty.

KwP: Z Dandy Warhols działacie już ponad trzydzieści lat. Jak udaje się Wam wciąż brzmieć świeżo, mimo że w Waszej muzyce słychać odniesienia do przeszłości?

Peter: Dobre pytanie! Myślę, że większość współczesnej muzyki opiera się na przeszłości. My po prostu szybko się nudzimy i ciągle szukamy nowych rzeczy. Każdy z nas ciągnie w inną stronę, co sprawia, że efekt końcowy jest czymś zupełnie innym niż wizja któregokolwiek z nas z osobna. To daje różnorodność.

KwP: I dlatego Wasze albumy są tak różnorodne – od bardziej stonowanego „This Machine”, przez pandemiczne eksperymenty na „Tafelmuzik”, po zeszłoroczny „Rockmaker”, który brzmi świeżo i energetycznie jak nigdy. Co Was motywuje do ciągłych zmian?

Peter: Dla mnie to czyste szczęście, że mogę robić to, co robię. Nie biorę tego za pewnik. Ciągle inspirują mnie nowe instrumenty, nowe – i stare – zespoły. Eksperymentuję z alternatywnymi strojami gitar, choć nie wszystko trafia do Dandy Warhols. Ale wpływa to na moje podejście.

KwP: A jeśli coś nie pasuje do Dandys, masz swoje poboczne projekty – Pete International Airport czy Sun Atoms. Czy to dla Ciebie forma ucieczki?

Peter: Pete International Airport powstał, żeby realizować pomysły, które nie pasowały do Dandys. Sun Atoms to okazja do współpracy z innymi utalentowanymi muzykami. Oba projekty pozwalają mi rozwijać rzeczy, które są zbyt odjechane dla głównego zespołu.

KwP: Jak balansujesz między tymi projektami?

Peter: Staram się codziennie pracować w studio. Przeglądam to, nad czym aktualnie pracuję, i wybieram, co mnie dziś inspiruje – to może być cokolwiek z trzech projektów.

KwP: Miejsce, w którym teraz jesteś to Twoje domowe studio, tak?

Peter: Tak, moje własne. Robię tu większość pracy, również dla Dandys. Studio zespołu jest na drugim końcu miasta, większe i mniej wygodne. Tu mam wszystko pod ręką.

KwP: Czy to miejsce wpływa na pracę zespołu? Udostępniacie je czasem innym składom?

Peter: Raczej nie – to moje prywatne sanktuarium. Czasem wpuszczamy inne zespoły, ale studio jest tak dopasowane do mnie, że inni mogliby się w nim tylko frustrować.

KwP: Po tylu latach – czy wciąż masz więź z Waszymi starszymi utworami?

Peter: Tak, zdecydowanie. Gramy sporo starszych kawałków cały czas. Tylko kiedy porównuję czasy – że minęło 30 lat – zaczynam się dziwić. W latach 90. coś sprzed 30 lat to były lata 60. – klasyczny rock. Teraz my jesteśmy między klasycznym rockiem a „złotymi przebojami”. Dziwne uczucie.

KwP: A skoro mowa o klasykach – wiadomo, że David Bowie był Waszym fanem. Graliście razem na scenie!

Peter: Tak, podczas Meltdown Festival zaprosił nas do wspólnego wykonania utworu The Velvet Underground. Bowie był moim bohaterem. Nie był moim „numerem jeden”, ale miał wpływ na wszystkich moich ulubionych artystów. Mam wszystkie jego płyty. A podczas trasy z nim oglądałem każdy jego występ i próbę. To była lekcja profesjonalizmu. Zainspirował mnie, żeby traktować swoją grę na poważnie.

KwP: Na „Rockmakerze” pojawiło się kilka wielkich nazwisk – Frank Black, Slash, Debbie Harry… Jak doszło do tych współprac?

Peter: Niestety dziś rzadko spotyka się gości w studiu – wszystko robi się zdalnie. Frank Black to znajomy Courtney’a (Taylor-Taylora, wokalisty The Dandy Warhols, przyp. red.) – wysłał mu kawałek i tak wyszło, że jest na płycie. Slash – znaliśmy się z festiwali, gdy grał jeszcze z The Velvet Revolver, a nasi menedżerowie pracowali w tym samym budynku. Debbie Harry – cóż, to wciąż mnie zadziwia. Jej głos dodał utworowi magii. A ostatni remix tego kawałka przez A Place to Bury Strangers jest naprawdę niesamowity.

KwP: Jak wpleciecie nowe utwory z „Rockmakera” w setlistę tej trasy?

Peter: Na początku graliśmy na koncertach cztery nowe utwory, ale dwa z nich wypadły – po prostu nie działały na żywo. Zostają dwa, ale może dorzucimy kolejne podczas prób. Ktoś przypomniał mi ostatnio, że to też 30-lecie „Rules” („Dandys Rule OK” – debiutanckiej płyty zespołu z 1995 r., przyp. red.), więc może zagramy więcej z debiutu. Od pierwszej płyty po ostatnią – czemu nie?

KwP: Wasze koncerty są często transowe, improwizowane, hipnotyzujące. Ile w tym planu, a ile improwizacji?

Peter: Repertuar ćwiczymy tylko tyle, ile trzeba. Reszta to improwizacja, która nadaje każdemu koncertowi unikalny charakter. Czasem coś zawodzi i to jest właśnie ciekawe. Lubię ten chaos.

KwP: Twoja gra na gitarze to nie solówki, ale tekstury, dźwięki, hałas. Co Cię w tym pociąga?

Peter: Tradycyjne granie jest ok, ale inni robią to lepiej. Mnie interesuje tworzenie dźwięku – czy to gitara, czy klawisze, niech słuchacz się zastanawia. Eksperymentuję z przesterem, sprzężeniem, atonalnością. Uwielbiam to.

KwP: A jakie nowe brzmienia Cię teraz kręcą?

Peter: Klawisze i syntezatory. Nie wiem, co robię, więc odkrywam przypadkowe rzeczy. Tego szukam – świeżości, ekscytacji. Cała moja kariera to „szczęśliwe przypadki”.

KwP: Dandys byli określani jako „ostatni dandysi rocka”. Co dla Ciebie znaczy bycie dandysem w 2025?

Peter: Kiedyś to znaczyło różne rzeczy. Może trochę stylu, może postawa… nie wiem, czy to jeszcze coś znaczy. Ale nikt nam tego już nie odbierze – to nasze.

KwP: Wracacie do Polski – po raz drugi. Czego możemy się spodziewać?

Peter: Półtorej godziny psychodelii, eksperymentów, dźwiękowych podróży. Myślimy o dorzuceniu nowego segmentu improwizowanego, bo te, które gramy po „I Love You” i „Holding Me Up”, już prawie są utworami. Chcemy iść dalej. W innym kierunku. W innym tonie.

KwP: Ja nie mogę się doczekać – pierwszy raz zobaczę Was na żywo i to moim mieście, w Katowicach. Dzięki za rozmowę i do zobaczenia w lipcu!

Rozmawiał: Kuba Banaszewski

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!