Istny sabotaż, czyli historia dwóch wizyt i trzech koncertów Beastie Boys w Polsce

Beastie Boys koncerty w Polsce
Beastie Boys i ich koncerty w Polsce

Mało jest w historii muzyki popularnej tak bezkompromisowych kapel jak Beastie Boys. I choć historia tej przełomowej dla wielu gatunków kapeli zakończyła się w 2012 roku, wraz ze śmiercią  wokalisty i basisty Adama „MCA” Yauch’a, nowojorczycy do dziś inspirują i frapują kolejne pokolenia fanów, dla których ramy gatunkowe nie istnieją. Grupa zbudowana na mocnych, hardcore-punkowych fundamentach namieszała w latach 80. i 90. zarówno na scenie gitarowej, ale przede wszystkim hip-hopowej. Przez lata ich styl ewoluował, zręcznie łącząc elementy rapu, punka, funku i elektroniki, co uczyniło z niesfornych łobuziaków z Beastie Boys jeden z najbardziej wpływowych i oryginalnych zespołów w historii hip-hopu i rocka alternatywnego.

W 1995 roku MCA, Ad-Rock i Mike D byli u szczytu swojej popularności i twórczych mocy, przede wszystkim dzięki wydanemu rok wcześniej albumowi „Ill Communication”, który wylansował wielki przebój „Sabotage”. Agresywne hip-hopowe rytmy, wykrzyczane, wściekłe wokale i jeszcze bardziej energiczne gitarowe brzmienia, ale także rewolucyjne wykorzystanie sampli oraz inspiracja jazzem i funkiem, uczyniła z Beastie Boys jeden z najbardziej oryginalnych kolektywów w bogatych przecież w eksperymenty latach 90. Grupa umiejętnie przekraczała gatunkowe, zachowując jednocześnie swoje unikalne brzmienie i niepodrabialny styl. Wystarczy odpalić kultowe wykonanie wspomnianego singla w programie Davida Lettermana z tego okresu, by poczuć namiastkę tej muzycznej siły. 

beastie boys w latach 90.
Beastie Boys w latach 90.

W tym samym roku grupa wystąpiła również w Polsce, dając pamiętne show w czasie, gdy koncerty takich zespołów w swojej szczytowej formie wciąż były niezwykła rzadkością. A warszawski występ z 17 lutego 1995 roku nie tylko z tego względu z miejsca przeszedł do historii. Jak się wtedy mówiło i jak się dziś uznaje, Beastie Boys byli wtedy  pierwszą amerykańską grupą hip-hopową, która kiedykolwiek odwiedziła Polskę. Czy było tak faktycznie? Z pewnością była to pierwsza tak znana i wpływowa hip-hopowa formacja, która zawitała do naszego kraju. W czasie gdy wśród młodych fanów wciąż królował grunge występ Amerykanów był więc idealną odskocznią dla wszystkich tych, którzy szukali w muzyce czegoś więcej. 

Koncert odbył się w warszawskim klubie Colosseum, którego dziś próżno jest już szukać na mapie stolicy. Ta powstała rok wcześniej miejscówka, zlokalizowana na terenie basenów, przy ulicy Górczewskiej w Warszawie na Woli, była i klubem i dyskoteką i namiotem cyrkowym. Dosłownie, bo tak właśnie prezentował się prowizoryczny dość namiot w biało-niebieskie pasy, który przez parę lat swojego istnienia gościł, zarówno Kelly Family i Biohazard. Backstreet Boys i Marillion. Dog Eat Dog i N’Sync. Koncerty dla garstki publiczności dali tam również Siouxsie and the Banshees oraz Alice Cooper. Trzeba przyznać, że iście cyrkowy skład. Pikanterii całej otoczce dodaje fakt, iż jednym ze współwłaścicieli klubu był niejaki „Masa”, członek gangu pruszkowskiego, a miejscem na co dzień „opiekowali się” jego koledzy po fachu. Lata 90. na całego!

W tym wszystkim koncert Beastie Boys miał być jednym z pierwszych wielkich wydarzeń w historii klubu, i z pewnością był – nie tylko ze względu na energetyczny występ rozpalonego tria, ale i z powodu licznych problemów organizacyjnych, o których za chwilę. O randze samego wydarzenia niech poświadczy również fakt, iż stacja MTV, będąca wtedy na absolutnym szczycie, wyemitowała relację z wizyty Amerykanów w Polsce zatytułowaną” „1st hip-hop band in Poland?”. Dostępne wciąż w sieci nagranie, nie tylko doskonale uchwyciło klimat połowy ostatniej dekady XX wieku, ale i esencję i szaleństwo zespołu oraz bawiących się pod sceną fanów, wyraźnie podekscytowanych koncertem. 

Wizycie Beastie Boys próbowano w MTV nadać aurę historycznego wydarzenia, co najcelniej skwitowali sami muzycy. Ad Rock bez ogródek wspomina w wywiadzie, że nie wie nic o naszym kraju, ani nie wie jakiego odbioru mogą się u nas spodziewać. Zespół dodał jednak, że gotowi są skopać polskim fanom tyłki, co też z pewnością uczynili.
A muzyka obroniła się sama.

beastie boys w polsce
Beastei Boys w Polsce

Dziś w świecie sprawnych i profesjonalnych organizacji takich wydarzeń wspomnienia z tego wieczoru mogą jeżyć włos na głowie. Wtedy w połowie lat 90. była to część polskiej codzienności i rzeczy, które dziś by nie przeszyły, były na porządku dziennym. Cyrkowy klub Colosseum miał ograniczoną pojemność, a tego wieczoru był wypełniony po brzegi, nie tylko fanami hip-hopowych brzmień. Wielu fanów muzyki  chciało tam być, co spowodowało niemały chaos przed wejściem. Ponadto koncert rozpoczął się z godzinnym opóźnieniem, a deszcz przeciekający przez nieszczelny dach cyrkowego namiotu kilkakrotnie przerywał występ. 

Tak w cytowanym przez Gazeta.pl fragmencie książki „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.” Wojciecha Przylipiaka organizację koncertu wspominał jeden z polskich fanów: „Sam koncert był ogromnym przeżyciem, ale organizacyjnie to był koszmar. Przed wejściem do cyrkowego namiotu tłum tak napierał, że poprzewracały się ogradzające namiot płotki. Wszelkie normy, jeśli chodzi o liczbę ludzi, były na pewno przekroczone. Do tego niewiele było słychać”.

Nie przeszkodziło to jednak fanom oddać się szalonej zabawie. Koncert, którego setlistę zdominowała najnowsza, kultowa dziś płyta „Ill Communication” był przekrojem stylów, wpływów i gatunków. Podobnie jak z legendarnym debiutem Velvet Underground, które w czasie premiery sprzedawało się kiepsko, ale zgodnie z anegdotą – każdy kto ją nabył założył zespół – myślę, że polski koncert Beastie Boys mógł być przyczynkiem powstania wielu rodzimych karier. W dobie rockowej alternatywy musiał być niczym powiew świeżego powietrza, pomógł też odnaleźć się muzycznie rodzącym się środowiskom hip-hopowym czy skejterskim. 

Niech egzotykę epoki i momentu, gdy Beastie Boys zasiali ziarno nowych muzycznych inspiracji nad Wisłą, podsumuje historia, która wydarzyć się miała po zakończonym koncercie. Opisał ją Filip Kalinowski, autor reportażu „Niechciani, nielubiani. Warszawski rap lat 90.””: „Beasties bijają piątki z nastolatkami w szerokich spodniach. Wrzeszcząc jeden przez drugiego, młodzi fani namawiają muzyków, żeby jutro wpadli pod Capitol pojeździć z nimi na deskach. To idealny moment, żeby zgarnąć autograf, uścisnąć rękę, która spisała te wszystkie pamiętne teksty, i zamienić kilka zdań o tym dlaczego w Polsce jest tak szaro. To również wprost perfekcyjna chwila, żeby zjarać ze swoimi idolami trochę trawki – myśli sobie któryś małoletni skejcik i podtyka nowojorczykom swoją wysłużoną fifkę, szczelnie nabitą zakupionym na osiedlu skunem. Przyjezdni, nie znając polskiej tradycji palenia konopi ze szklanych rurek, dziękują jednak, mówiąc „Thanks, I don’t smoke crack”. It’s not crack, it’s weed-marihuana” – tłumaczy któryś z osłuchanych
w dyskografii Cypress Hill chłopaków.”. I niech ktoś jeszcze powie, że naszym chłopakom kiedykolwiek brakowało luzu. 

Plakat Open'era z 2007 roku
Plakat Open'era z 2007 roku

Na kolejną, ostatnią już wizytę Beastie Boys w naszym kraju przyszło polskim fanom czekać długich dwanaście lat, w czasie których zmieniło się wszystko. Po latach intensywnej działalności, w 2007 roku Beastie Boys byli w zupełnie innym muzycznym miejscu niż podczas swojej pierwszej wizyty w Polsce. Powrócili wtedy z instrumentalnym albumem „The Mix-Up”, który podzielił fanów. Był to też wyraźny zwrot w ich karierze – płyta całkowicie pozbawiona została rapowanych partii, a brzmienie oparte było na bogatej warstwie instrumentalnej, pełnej funkowych i rockowych groove’ów z mocnymi wpływami lat 70. Płyta, bez zaskoczenia, nie odniosła sukcesu, ale chwalona była za artystyczną odwagę zespołu i ich niezmienną chęć eksperymentowania ze swoją muzyką. Beastie Boys opisując płytę jednym zdaniem mówili: „To czysty chill-out-acid-jazz, brzmieniem najbliższy albumowi z 1996 roku „The In Sound From Way Out.”

Beastie Boys w 2007 roku, choć dalecy od dawnych scenicznych szaleństw, wciąż byli gorącą, acz już bardziej kultową nazwą. Nie dziwi więc, że ich druga wizyta w Polsce, podobnie jak w przypadku warszawskiego koncertu, podsycona była niemałym oczekiwaniem. Tym bardziej, że i tutaj również z miejsca zapisała się w historii polskich koncertów.  

Nowojorska grupa ogłoszona została bowiem pierwszą gwiazdą szóstej edycji Open’era. Festiwal, sygnowanego jeszcze dobrze znaną marką pewnego piwa, która odbyła się w dniach 29 czerwca–1 lipca 2007, a poza Beastie Boys headlinerami edycji byli Björk oraz Muse. Długo wyczekiwany powrót Amerykanów podkreślali również organizatorzy imprezy, którzy mieli prowadzić negocjacje z zespołem od wielu lat. Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Art i organizator Open’er Festival tak zapowiadał tę wizytę: „To będzie projekt specjalny, pokazany tylko na kilku festiwalach na świecie. Bardzo się cieszę, że niesamowita formacja Beastie Boys zaprezentuje na Heineken Open’er Festival dwa koncerty – koncert hiphopowy na dużej scenie, a następnego dnia instrumentalny
w namiocie”.

beastie boys na openerze 2007
Beastie Boys na Open'er Festival 2007 Fot. Rafał Malko / Agencja Wyborcza.pl
beastie boys na openerze
Beastie Boys na Open'er Festival 2007 Fot. Rafał Malko / Agencja Wyborcza.pl

No właśnie, sytuacja bez precedensu i kolejny punkt dla Beastie Boys, dla których taki muzyczny dublet był nie tylko świetną kwintesencją nietuzinkowego podejścia do muzyki, ale także okazją do zaprezentowania się w pełnowymiarowej formie. Kapela wystąpiła więc najpierw 30 czerwca z regularnym koncertem – pierwszym, opartym na elektronice, samplach i największych przebojach, które zaprezentowali na głównej scenie,  oraz dzień później z  instrumentalnym, spontanicznym i improwizowanym show w festiwalowym namiocie. 

Na pierwszym koncercie nie zabrakło takich hitów jak „No Sleep Till Brooklyn” czy „Intergalactic”. Drugi z koncertów był zaś nawiązanie do wydanego w 1996 roku albumu „The In Sound From Way Out!”, na którym raperzy wrócili do gry na żywych instrumentach: Mike D na perkusji, Adrock na gitarze, a MCA na basie. Wspierani przez zaprzyjaźnionych muzyków stworzyli mieszankę funku, jazzu i punk rocka z wpływami muzyki klezmerskiej. Po ponad 10 latach od tej chwili zespół powrócił do tej formuły i dzięki temu uczestnicy Open’era mieli jedyną szansę zobaczenia zespołu w akcji dwukrotnie. 

Oba występy spotkały się z gorącym przyjęciem, jednak z pewnością wiele brakowało im do pierwszej wizyty zespołu w 1995 roku. W 2007 podkreślano przede wszystkim wyjątkowy charakter obu koncertów i wszechstronność muzyków. Na kultowym portalu Porcys pojawiły się wtedy dwie różne relacje z obu koncertów. O pierwszym z występów entuzjastycznie napisał Filip Kekusz: „I co, że mizerny początek? I co, że dużo instrumentali? Nigdzie na świecie nie istnieje zestaw bardziej wypasionych koncertowych kawałków. Choćby w międzyczasie mieli zagrać całe The In Sound from Way Out! dwa razy, nic by to nie zmieniło”. Paweł Nowotarski skwitował jednak występ tak: „Niestety, panowie się zestarzeli. Bardzo możliwe, że moje malkontenctwo jest winą aury, która tego dnia nie rozpieszczała, osobiście jednak zwaliłbym wszystko na te nieszczęsne instrumentalne popierdziawki. Działały one na występ moich młodzieńczych idoli jak kryptonit na Supermana (…) Gdy widmo przerywników znikało wszystko na krótki moment wracało do normy”. Swoje trzy grosze dodał również pod YouTube’owym nagraniem
z drugiego z koncertów użytkownik „etnobula”: „żeby to zobaczyć trzeba było sobie odpuścić 1h występu Bjork, a przecież dzień wcześniej BB też grali. Wszystko zajebiście, bo została sama śmietana. Szkoda że pod nogami było bagno i zimno, bo byśmy wtedy tą budę roznieśli”. No cóż, pewne rzeczy się nie zmieniają, a chętnych by walczyć o prawo do zabawy nie brakowało i w 1995 i 2007 roku.

Autor: Kuba Banaszewski

źródła: dustyroom.pl / weekend. gazeta.pl / trojmiasto.wyborcza.pl / wprost.pl / interia.pl / wiadomosci.onet.pl

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!