To nie koniec świata, czyli o koncertach na stadionach

koncerty na stadionach

15 sierpnia 1965 roku w Nowym Jorku wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło historię muzyki na żywo. The Beatles zagrali koncert na Shea Stadium pierwszy w pełni stadionowy występ w dziejach popkultury. 60 lat później wciąż mówi się o nim jak o narodzinach nowej ery: koncertów, które nie są już tylko muzyką na żywo, lecz widowiskiem i zjawiskiem społecznym.

To były czasy, gdy wszystko było nowe. Bilety kosztowały 5 dolarów z groszami, a Beatlesi grali na sprzęcie, który dziś nie nadawałby się nawet do zagrania próby w klubie. Liczył się jednak moment, w którym muzyka wyszła poza sale koncertowe i zawładnęła największymi obiektami na całym świecie

Potem wszystko potoczyło się lawinowo. W latach 80. i 90. Madonna i Michael Jackson rozciągnęli skalę widowiska do globalnych rozmiarów. Pink Floyd z The Wall Tour w 1980 roku wyznaczył nowy standard: monumentalne scenografie, projekcje wizualne i teatralna narracja sprawiły, że koncert przestał być tylko występem muzycznym, a stał się pełnoprawnym spektaklem. Kilkanaście lat później muzycy U2 podczas legendarnej Zoo TV Tour (1992) przenieśli to doświadczenie na inny poziom, wprowadzając gigantyczne ekrany, dokładając do tego trochę przewrotnej gry z kulturą masową. Dziś stadionowe koncerty to domena artystów, którzy gromadzą publiczność z całego świata – od BLACKPINK po Bad Bunny’ego.

Trzy pokolenia przychodzą na koncert Metalliki czy Stonesów, a wspólne przeżycie staje się częścią rodzinnego doświadczenia. Czy nie jest tak, że najlepsze wspomnienia zostają Wam po koncertach, w których uczestniczyliście z najbliższymi? Zdecydowanie łatwiej zabrać kogoś z rodziny na Eda Sheerana lub Coldplay niż na Impaled Nazarene lub Gutalax.

Zmieniło się także samo „bycie fanem”. Kiedyś czekało się w kolejkach przed kasą biletową, dziś walczy się z botami, odświeża przeglądarkę setki razy na kilku urządzeniach i modli o szczęście. Ceny? Jeśli o nie chodzi, to przeszliśmy od kilku dolarów za Beatlesów do dziesiątek tysięcy za miejsce na „Eras Tour” Taylor Swift. Wydarzenie, które kiedyś było dostępne dla nastolatka z kieszonkowym, stało się często luksusem, na który trzeba odkładać z kilku pensji. Jak do tego doszło?

Ekonomiści powiedzą: bo popyt przewyższa podaż. Socjolodzy dodadzą, że koncerty stają się coraz bardziej elitarnym doświadczeniem, dostępnym głównie dla tych, którzy mogą pozwolić sobie na kilkusetzłotowy bilet. Odpowiedź na pytanie, dlaczego wciąż jesteśmy gotowi płacić te kwoty, jest znacznie prostsza: muzyka daje nam coś, czego nie kupimy w żadnym sklepie, nie zamówimy online i nie obejrzymy w streamingu.

Badania pokazują, że gdy słuchamy ulubionej piosenki, nasz mózg eksploduje związkami chemicznymi, które odpowiadają za poczucie szczęścia. Podczas koncertu dzieje się jednak coś więcej: fale mózgowe tysięcy osób w jednej chwili dosłownie się synchronizują. Tego poczucia wspólnoty nie da się odtworzyć w samotności w domowym zaciszu. Obecność na koncercie zwiększa poziom oksytocyny – hormonu odpowiedzialnego za budowanie więzi i poczucie bliskości. Migające w jednym rytmie opaski na Coldplay to coś więcej niż zwykły gimmick.

Muzyka niweluje dystans i znosi bariery, zmienia nieznajomych w przyjaciół, a stadion przemienia w jeden organizm, który porusza się jednym tempem. Przez dwie godziny (a czasem i dłużej; na ciebie patrzę Taylor Swift!) jesteśmy częścią czegoś większego, wspólnoty, która istnieje tylko tu i teraz.

Nawet osoby, które rzadko chodzą na koncerty, często czują, że muszą tam być, gdy do kraju przyjeżdża ktoś pokroju Beyoncé czy AC/DC. Niekoniecznie dla muzyki, po prostu dla samego wzięcia udziału w niezwykłym wydarzeniu, o którym rozpisują się media.

Stadionowy koncert nigdy nie był i nie będzie tylko odegraniem kilku przebojów. Nie chodzi w nim o idealną widoczność czy nieskazitelną akustykę. Dlatego jedno jest pewne: koncerty stadionowe wciąż będą miejscem, gdzie nie tylko słuchamy, ale przede wszystkim – doświadczamy.

Technologia dała zatem widowisku skalę, ale czasem odbiera intymność. Czy w tym wyścigu o coraz większą skalę koncertu nie gubimy magii, którą zaczęła Czwórka z Liverpoolu? Zostawiam to do Waszej refleksji.

Autor: Michał Koch

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!