Taylor Swift – Warszawa 2024 – relacja

taylor swift warszawa pge narodowy 2024

Taylor Swift  – Warszawa, PGE Narodowy (1.08.2024r.)

„Żyjemy w erze Taylor Swift” – relacja z pierwszego koncertu Taylor Swift w Polsce

Nie pamiętam w Polsce koncertu, który jeszcze na długo zanim się odbył, wzbudzałby tyle emocji. Ponad 600 tyś. osób, które zgłosiły swoje chęci do wzięcia udziału w bitwie o bilety na koncert Amerykanki nad Wisłą? To w bardzo umownym przeliczeniu prawie osiem pełnych Stadionów Narodowych. W Polsce dostaliśmy trzy, szybko wyprzedane PGE Narodowe, które z początkiem sierpnia żyły, podobnie jak i cała stolica i zmierzający do Warszawy fani, pierwszą wizytą jednej z najbardziej wpływowych osób współczesnego show-biznesu. Bo to już coś więcej niż sama muzyka – to wydarzenie, które burzy życiorysy tysięcy fanów, tylko w naszym kraju. A trzeba podkreślić, że „The Eras Tour” już teraz, gdy wciąż trwa jej europejska odnoga, swoim rozmachem musi rzucać na kolana. Trwające od ubiegłego roku tournée, obejmujące do momentu polskich koncertów ponad 120 show w 17 krajach na pięciu kontynentach, już stało się najbardziej dochodową trasą w historii muzyki i pierwszą, która już w 2023 roku zarobiła ponad miliard dolarów. Tym samym Taylor nie tylko wyprzedziła, ale i zostawiła w tyle, takie koncertowe tuzy jak U2, Coldplay czy Eda Sheerana i Eltona Johna. Mało? Na koncertach nie zarabia sama 34-latka, otwarcie mówi się już bowiem o swoistym efekcie Swift i wpływie, jaki „The Eras Tour” wywiera na miasta, które odwiedza, również pod kątem ekonomicznym, co nie powinno pozostać bez echa, wszak to bez wątpienia największa trasa i show ery popandemicznej, która jak wiemy mocno doświadczyła branżę koncertową. Swift nie bez powodu jest pewnego rodzaju twarzą tego czasu – przymusowa przerwa od życia w trasie wyszła jej tylko na dobre, bo brak koncertów artystka rekompensowała fanom świetnymi albumami, które na fali ponownej popularności, zwłaszcza winylowych wydań, przekonały też tych nieprzekonanych, a koncertowy głód całej reszty Swifites jeszcze skuteczniej podsycił.

Dziesiątki tysięcy turystów, które w pierwszy weekend sierpnia tego roku odwiedzą Warszawę, szacunkowo zostawią w stolicy około 200 milionów złotych. To prawdziwa kopalnia złota dla baz noclegowych i gastronomicznych. Brytyjskie media informowały za to, że wpływy z ośmiu londyńskich koncertów Swift miały przynieść zyski sięgające wysokości miliarda funtów. By zobaczyć imponujące show Taylor fani z całego świata są w stanie przemierzyć tysiące kilometrów – te trzy polskie występy to również niebywała okazja i promocja dla naszego kraju, by turystycznie zaprezentować się z jak najlepszej strony. Setki amerykańskich fanów otwarcie deklarowało w social mediach, że z powodu olbrzymich cen i jeszcze większego zapotrzebowania (3,5 miliona osób zarejestrowało się w przedsprzedaży amerykańskiej części trasy, a jednego dnia sprzedano ponad 2,4 miliona biletów, co stanowi kolejny rekord, tym razem pod względem największej liczby biletów na koncert sprzedanych przez artystę w ciągu jednego dnia), wybierze właśnie Europę, w tym Polskę, by zobaczyć na żywo swoją idolkę. Mało? A w samym epicentrum tego zamieszania najważniejsza powinna być jeszcze przecież muzyka.

Nie przypominam sobie drugiego takie przypadku, by artysta czy zespół w podobny sposób celebrował swój dorobek. Jasne, trasy dedykowane przypomnieniu konkretnej płyty w całości, to od wielu lat norma i nie lada gratka dla najbardziej zagorzałych fanów. Podobnie jak występy tych najbardziej zasłużonych kapel, które przez dwie godziny jadą przez – nie oszukujmy się też – swoje najbardziej popularne i pamiętane przez fanów momenty kariery. Jednak Taylor postanowiła oddać fanom to co najlepsze, z każdej z tytułowych er, które zdefiniowały jej karierę w ostatnich latach. Amerykanka skupia się następujących albumach (kolejność zgodna z segmentami koncertu): „Lover”, „Fearless”, „Red”, „Speak Now”, „reputation”, „folklore”, „evermore”, „1989”, „The Tortured Poets Department” oraz „Midnights”. Mamy więc dziesięć płyt spośród jedenastu w dyskografii artystki. Brakuje tylko debiutanckiego krążka z 2006 roku, a trzeci „Speak Now” służy jako krótki łącznik między kolejnymi płytami. Najważniejsze? Najbardziej popularne? Mamy tu pełen przekrój twórczości Taylor – od najstarszej w zestawie „Fearless” do wydanej w tym roku „The Tortured Poets Department” minęło szesnaście lat. Kawał kariery, jak na 34 lata życia. W branży to również wieczność i niezły twórczy maraton, który jest najlepszym dowodem i pamiątką zmieniających się trendów, które Swift – również pod względem wydawniczym – sama ustanowiła. Od samego 2020 roku, który dla wielu stał się graniczną datą tego i poprzedniego świata, artystka wydała cztery pełne albumy. 

Można mówić i myśleć o Taylor i jej twórczości, co się chce, ale „The Eras Tour” jest wielką wygraną albumowego podejścia do muzyki. Zapomnianego, niemodnego i wydawałoby się nadgryzionego już zębem czasu. Artystka w dobie gorących singli, szczątkowych EP-ek
i znacznie mniejszego nacisku twórców na promowanie (zwłaszcza nowych) płyt jako całości, wokół swoich krążków stworzyła cały koncept osobistego tournée. Niech więc nie dziwią odważne, acz trafne porównania do Dylana, Joni Mitchell, Carole King czy Cohena – być może największych songwriterów XX wieku. Oni podobnie, jak dziś Swift, bohaterka całkiem innego pokolenia i innej muzyki, zasłynęli, zwłaszcza w latach 60. I 70., serią doskonałych albumów, które zdefiniowały epokę. Nie ma zaś dziś wątpliwości, że to Taylor definiuje współczesną muzykę pop i robi to w naprawdę dobrym stylu, czerpiąc z wielkim szacunkiem z najlepszych wzorców, czego najlepszym dowodem było warszawskie show.

paramore warszawa pge narodowy 2024

Paramore  – Warszawa, PGE Narodowy (1.08.2024r.)

O skali samego wydarzenia, które 1 sierpnia 2024 r. zawładnęło stolicą, niech poświadczy fakt, że ekipa KwP dotarła do Warszawy mocną ekipą złożoną z dwóch wypełnionych fanami autokarów (polecamy i pozdrawiamy Busweekend z Katowic!), a takich wypraw dotarło pod stadion o wiele więcej. Od wczesnych godzin porannych fani ustawiali się i krążyli już wokół PGE Narodowego, który wieczorem miał stać się miejscem dziewiczego występu amerykańskiej wokalistki w Polsce. Warto pamiętać, że data pierwszego koncertu Taylor Swift w Polsce zbiegła się z o wiele ważniejszą dla Warszawy okazją – kolejną rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. Gdy o godz. 17 w centrum miasta tradycyjnie zawyły syreny alarmowe, a ruch uliczny na chwilę symbolicznie się zatrzymał, tysiące fanów zmierzały w kierunku PGE Narodowego. Nie przypominam sobie innego takiego przypadku, by z powodu koncertu miasto zwoływało sztab kryzysowy. Wszystko to, by usprawnić dotarcie fanów na stadion oraz oddać należytą cześć pamięci warszawskich bohaterów. Bo sam koncert, z racji swojej ogromnej skali, rozpoczął się wcześniej niż zwykle zaczynają się tego typu eventy. Bramki otwarły się już o godzinie 15, a po 18 ruszyć już miała koncertowa machina, która w bardzo dobrym stylu zainicjowana została przez występujący w roli suportu energetyczny zespół Paramore. Była to pierwsza od jedenastu lat wizyta Amerykanów w Polsce i wielu fanów grupy od początku nie kryło rozczarowania. Była to bowiem jedyna okazja by zobaczyć Paramore na Starym Kontynencie, a rola przystawki przed gwiazdą wieczoru wiązała się z dużą inwestycją, nie mówiąc już o wielkim zainteresowaniu biletami. Ekipa dowodzona przez charyzmatyczną wokalistkę Hayley Williams dała jednak zwarty pokaz swoich możliwości i spisała się świetnie na dużej, przygotowanej dla Taylor scenie. Trio skupiło się w znacznej części na materiale z ostatnich lat, z naciskiem na płyty „After Laughter” i „Paramore”. Zaskoczyła tylko jedna, tytułowa piosenka z najnowszej płyty grupy z 2023 roku. Jednak największąi gorąco przyjętą niespodzianką było wykonanie coveru „Burning Down the House” Talking Heads, które znalazło się na wydanej w tym roku kompilacji nagranej w rocznicę trasy „Stop Making Sense”. Prawdziwie smakowita wersja, która wraz z pozostałymi utworami, dobrze rozpaliła grunt na kolejną moc wrażeń.


Nie spotkaliśmy się tutaj jednak, by podśpiewywać Talking Heads. Pierwsza próba akustycznych możliwości stadionu mogła zasiać ziarno małej niepewności wśród fanów, Paramore rozkręcało się bowiem wraz z kolejnymi utworami, a akustyka choć na początku nie należała do wzorcowych, była sprawnie podratowana przez działających na żywym organizmie dźwiękowców. Oczekiwać dobrej akustyki na Narodowym to jak być zaskoczonym chłodnym Bałtykiem na wakacyjnym urlopie. Co zaskakujące, na miejscach, które zajęliśmy, a była to udostępnienia w sprzedaży parę tygodni temu trybuna boczna, dźwięki ze sceny słychać było naprawdę dobrze. Podobnie było też z widokiem, który z naszej perspektywy ustawiony był na cały wybieg artystki oraz kawałek sceny. Sytuację ratował sprytnie ustawiony ekran, który pomagał fanom umiejscowionym z boku sceny widzieć to, co działo się w jej centrum. Na duży plus należy też ocenić organizację samego wydarzenia (darmowa woda na płycie) oraz sprawne wejście tysięcy fanów na stadion, które przebiegało naprawdę bezproblemowo.

taylor swift warszawa pge narodowy 2024

Taylor Swift  – Warszawa, PGE Narodowy (1.08.2024r.)

Przejdźmy jednak do tego co najważniejsze. Po godzinie 19 emocje zdawały się już sięgać zenitu, a lekki dreszczyk i poczucie, że za chwilę wydarzy się coś dużego i ważnego wędrował między sektorami, gdzie tysiące fanów z niecierpliwością przyglądało się zegarowi odliczającemu ostatnie minuty do rozpoczęcia koncertu. Te ostatnie chwile zdawały się być niczym dla wielbicieli Swift w porównaniu do długiego oczekiwania na sceniczny debiut wokalistki w Polsce, a także na jakąkolwiek możliwość usłyszenia jej na żywo. W końcu od ostatniej regularnej trasy Swift minęło już sześć lat. Dla muzyki i branży to wieczność. Zwłaszcza dla tak gorącego i popularnego nazwiska. Taylor skutecznie podbijała napięcie, prezentując światu w całości swoje imponujące show w filmowej odsłonie. Kto widział ten wie, że czekać nas miała wyjątkowej skali uczta i ambitny przelot przez meandry dyskografii artystki, do którego jeden prywatny odrzutowiec by nie wystarczył. Obok rozentuzjazmowanych, acz uroczych Swifties w każdym wieku na PGE Narodowym nie brakowało też z pewnością wielbicieli muzyki, którzy tak jak my, chcieli sprawdzić, przekonać się, zaznać tego, co szumnie zapowiadano jako największe show na Ziemi A.D. 2024. Nie być – wstyd. Być – wypada. Rzutem na taśmę dotarliśmy do Warszawy, gdzie z nieskrywaną ciekawością i niemałymi oczekiwaniami, wyglądaliśmy tego, co nadejdzie. A wszystko rozpoczęło się chwilę po godz. 19:30, kiedy wyświetlany na ekranach zegar dał znak, że show must go on, a na scenie pojawiły się pierwsze dźwięki „Miss Americana & the Heartbreak Prince”, czyli – można przyjąć – środkowej ery z czasów albumu „Lover” z 2019 roku. „I see what you did here, Taylor” – chciałoby się rzec, wszak była to ostatnia płyta przed pandemiczną przerwą koncertową i stylistyczną woltą, którą zwiastować miały kolejne krążki. Powiedzieć, że pierwsze wyjścia na scenę amerykańskiej wokalistki wywołało salwę pisków, braw i okrzyków radości, to nie powiedzieć nic. Ale do wielkiej zasługi polskiej publiczności, której reakcje skutecznie podbijały klimat wieczoru, jeszcze wrócimy. A, by jak najcelniej ogarnąć to imponujące show i oddać ducha i zamysł stojący za konceptem całej „The Eras Tour”, relację tę wyjątkowo podzielmy na kolejne z etapów i er, przez które muzycznie przeprowadzała nas artystka. 

taylor swift warszawa pge narodowy 2024

Taylor Swift  – Warszawa, PGE Narodowy (1.08.2024r.)

Lover

Gdy scena i sięgający połowy stadionowej płyty imponujący wybieg rozbłysnął pierwszymi podniebnymi animacjami, a na wybieg wkroczyli tancerze, chórzystki i cały dwór królowej tego zamieszania, wszyscy z fruwającymi wachlarzami w rękach – show rozpoczęło się na dobre. Nie było to wielkim zaskoczeniem, że gdy kawałki podniebnych wachlarzy nałożyły się na siebie tak, by wprost z nich wyskoczyła sama Taylor Swift, co oczywiście wywołało salwę okrzyków i braw. Wokalistka płynnie po krótkiej wersji „Miss Americany” przeszła do pierwszego wielkiego hitu – letnio przebojowego „Cruel Summer”, który podobnie jak pozostali reprezentanci pierwszej ery, czyli stanowcze „The Man” oraz skrócone „You Need to Calm Down”, świetnie sprawdziły się w roli otwarcia wieczoru. Fantastycznie wykonana ballada tytułowa była już wisienką na torcie, a przecież był to dopiero początek. Taylor kurtuazyjnie przywitała z uśmiechem warszawską publiczność, podkreślając, że czeka nas obfitujący w emocje weekend – trzy wyprzedane stadiony, codziennie po 65 tysięcy fanów. Każda reakcja i każda z kolejnych piosenek kwitowane były niesamowitymi reakcjami fanów, którzy od pierwszej do ostatniej ery i od najdalszych miejsc po samą scenę, bawili się w najlepsze. 

Fearless

Zabawa rozkręciła się na dobre, gdy ze sceny wybrzmiały pierwsze gitarowe dźwięki kolejnego etapu z dyskografii Swift. Najweselsza, najbardziej dziewczęco niewinna era, odwołująca się do drugiego albumu Swift z 2008 roku, rozpoczęła się z kopyta, od skocznego i równie rozśpiewanego utworu tytułowego. Na scenę wkroczyli liczni gitarzyści, po instrument sięgnęła też sama Taylor, i tak płynnie przeszliśmy do kolejnego hitu „You Belong With Me”, podczas którego wybieg zamienił się w wielki gitarowy gryf, nawiązujący do początków artystki w duchu muzyki country. Kończące ten segment poruszające wykonanie, wykrzyczanego przez wszystkich w podniosłym refrenie „Love Story”, było – również dla mnie – prędkim katharsis, o jakie nigdy wcześniej bym siebie nie podejrzewał. I to nie ze względu na uroczy tekst napisany przez 19-letnią wtedy Taylor, w którym Romeo i Julia naiwnie znajdują swój happy end, a z powodu doskonałego rozwoju postaci niejakiego Richiego z serialu „The Bear”. Kto widział kultową już scenę, gdzie pojawia się ten utwór, ten wie, czemu niejedna łza mogła pocieknąć po policzku największego twardziela. 

taylor swift warszawa pge narodowy 2024

Taylor Swift  – Warszawa, PGE Narodowy (1.08.2024r.)

Red

Kolejny z etapów poświęcony był czwartej płycie wokalistki z 2012 roku, a gdy świecące bransoletki, które wszyscy dostaliśmy przed wejściem, zamieniły się w krwiście czerwony kolor, nikt nie miał wątpliwości, która era jest przed nami. Podczas segmentu „Red” można było poczuć się jak na planie licealnego musicalu – młodzieńcze „22”, „We Are Never Ever Getting Back Together” z nośnym refrenem i skoczne „I Knew You Were Trouble” podkręciły emocje stadionu do – nomen omen – czerwoności. Niezwykłym momentem było wykonanie 10-minutowej ballady, która parę lat temu stała się symbolem twórczej niezależności Swift i walki o prawa do swoich utworów, za co artystkę szanuję chyba najmocniej. Epickie „All Too Well” – „Deselation Row” nastoletniego popu, małe arcydzieło wokalistki, zatrzymało na tę parę chwil czas i do tego momentu było kulminacyjnym momentem show. Widzieć setki, tysiące fanów i fanek, które całym sercem i z ogromnym oddaniem śpiewają w tej samej chwili kolejne linijki tego lirycznego kolosa – dla tych chwil warto było przyjechać do Warszawy. Przeżycie nie do zapomnienia, przywracające wiarę w ducha koncertowej zabawy. Wielki ukłon dla Taylor i jej fanów. 

Speak Now

Trzeci album Swift stanowił pewnego rodzaju przerywnik i tranzycję, między dwoma światami – doświadczeniem a niewinnością. Usłyszeliśmy z niego bowiem tylko jeden utwór – księżniczkowe „Enchanted” w podniosłej do granic możliwości wersji, które Taylor wykonała w zachwycającej, nawet z dalekich trybun kreacji, idealnie wpisującej się w estetykę utworu. Była to jednak ostatnia chwila tej grzecznej Taylor, która niczym wijący się z wybiegu i ekranów wąż, za chwilę miała zaprezentować największą stylistyczną woltę wieczoru.

taylor swift warszawa pge narodowy 2024

Taylor Swift  – Warszawa, PGE Narodowy (1.08.2024r.)

reputation

Nie będę ukrywał – to najmniej lubiana i znana przeze mnie era. Tym większe było tu moje zaskoczenie, gdy ze sceny popłynęły ostre dźwięki zmysłowego „…Ready fot It?”, zwiastujące erę „reputation”, mocno nasiąkniętego hip-hopową ekspresją albumu z 2017 roku. Wbrew tytułowi nie byłem gotowy na tak mocne uderzenie i dosłowny „mic drop” wymierzony w polską publiczność. Emocje ostudziło na chwilę spokojne „Delicate”, a pnące się ku niebu słupy światła świetnie podkreślały stadionowy potencjał kolejnych „Don’t Blame Me”  oraz „Look What You Made Me Do”. Do tej pory, choć spektakl zbliżał się już do dwóch godzin, należy podkreślić, że – to czego mocno się obawiałem – napięcie ani na chwilę nie siadło, a sprawnie ułożona setlista bardzo umiejętnie lawirowała i żonglowała klimatami, tak by na każdy spokojniejszy numer, zaliczyć mocne przebojowe uderzenie. O profesjonalizmie Taylor i jej ekipy nie musze nawet wspominać – nieustanne tańce, zmiany choreografii, strojów i ruszająca się scena – wszystko płynnie i harmonicznie łączyło się z klimatem poszczególnych etapów jej twórczości.

folklore/evermore

Wybitnie było to czuć w najbardziej estetycznie konsekwentnym momencie show, który poświęcony był dwóm bliźniaczym albumom sprzed czterech lat. Nie będę ukrywał, że należę do tej garstki słuchaczy Taylor, która finalnie przekonała się do twórczości amerykańskiej wokalistki, kiedy to w dobie pandemicznej pustki, wypełniała wygłodniałe serca muzycznych fanów, kompozycjami z dwóch wydanych w 2020 roku albumów – „foklore” i „evermore”. Płyty te, wyprodukowane przez muzyczne serce The National Aarona Dessnera oraz być może najlepszego producenta kobiecego popu Jacka Antonoffa, nie tylko udowodniły, że Swift ma do powiedzenia muzycznie dużo więcej niż wielu mogło sądzić, ale i podbiła serca nieprzekonanych indie świrów, zdobywając kolejną grupę fanów. W czarodziejski klimat leśnego obrzędu wprowadził chóralnie odśpiewany „cardigan” oraz akustyczne „betty” z mocnym refrenem i uroczą, iście korzennie amerykańską harmonijką. 

Wspominałem już o gorących reakcjach warszawskiej publiczności, o głośnych śpiewach i znajomości wszystkich tekstów (pozdrowienia dla pary, która miała przygotowany śpiewnik ze wszystkich piosenek na telefonie), jednak wrzawa i aplauz, które otrzymała Taylor po wspaniałej, emocjonalnej wersji „champagne problems”, wyrywała z butów i przeszła najśmielsze oczekiwania wszystkich, w tym samej artystki. Wzruszenie, mniej lub bardziej odegrane, musiało mieć w sobie przebłyski szczerości, owacja na stojąco, krzyki, wiwaty, swoista ekstaza, trwała bowiem bite kilka minut bez przerwy. Kosmos, opad szczeny i mocna odpowiedź dla wszystkich, którzy nie rozumieją fenomenu. Pokoleniowa sprawa i historyczne doświadczenie, abstrahując już od samej muzyki.
W kwestii głośności ta chwila koncertu plasuje się gdzieś między wybuchem bomby atomowej, a odgłosem startu prywatnego odrzutowca. 

Obok zachwytów i podziwu, również w tej części koncertu, show zdradzało pewne przebłyski nadmiaru upchanego w poszczególne ery materiału, które miało powrócić jeszcze w ostatniej, finałowej erze. Zmęczenie dawało się już we znaki, a Taylor bez chwili zadyszki szalała w najlepsze. Do końca tej części usłyszeliśmy jeszcze: poruszające „august”, chwytające za serce „illict affairs” i „my tears ricochet” oraz magiczne „marjorie” i rozbudowaną wersję „willow”, gdzie Taylor niczym rodowita Swiftezianka porwała nas w klimaty leśnych guseł, gdzie sowy nie są tym czym się wydają. Jeśli komukolwiek wydawałoby się, że dla wielu wykonawców takie emocje byłyby kulminacyjną częścią show, największe fajerwerki miały dopiero nadejść, a leśne gumowce należało w tym momencie prędko zamienić na świecące cekiny.

taylor swift warszawa pge narodowy 2024

Taylor Swift  – Warszawa, PGE Narodowy (1.08.2024r.)

1989

Najbardziej z przebojowych er, która spokojnie na tym etapie mogłaby odegrać rolę bisów, rozpoczęła się z przytupem, od elektronicznego beatu i gitarowej szarpaniny w wybuchowym „Style”. Nośne refreny, przebojowa moc, wszystko to, co wyróżnia album „1989” sprzed dekady, wybrzmiało tu z należytą mocą, podrywając wszystkich – i tak stojących i bawiących się w najlepsze fanów. Wybuch hitowego „Blank Space” należy przyrównać jedynie do przeżywanej wspólnej ekstazy, tekst w całości od linijki już nie wyśpiewany, a wykrzyczany, od morza aż do Tatr. Wspaniała zabawa, która nie zatrzymywała się ani na moment. 

Umówmy się, „Shake It Off” – prawdopodobnie najbardziej radiowy hit Taylor – nie jest, lekko mówiąc, najbardziej ambitnym przebojem pop. Czy bawiłem się na nim najlepiej na świecie? Być może – na żywo był to taki zastrzyk niebywale pozytywnej energii, której nie sposób było się oprzeć. Była to również bardzo potrzebna energia, która na chwilę pozwoliła zapomnieć o zmęczeniu i dystansie, który był jeszcze przed nami. „Wildest Dreams” i hymnowe „Bad Blood” dopełniły całości tej stadionowej fali emocji. To by mógł być taki piękny finał, ale Taylor miała inne plany na kolejną godzinę.

The Tortured Poets Department

Nie będę ściemniał – jestem w teamie tych, których nowy album Swift nie tylko nie zachwycił, ale uważam też, że jest wtórny, monotonny i zwyczajnie za długi. Jednak kompozycje z nowej płyty zabrzmiały na żywo zaskakująco ożywczo, jak na tak konfesyjny materiał. „But Daddy I Love Him” zagrało jak rasowy klasyk, za to „Who’s Afraid of Little Old Me?” płynęło lekko i przyjemnie. I tutaj, wchodząc pomału w trzecią godzinę show, trzeba dodać, że dwa ostatnie albumowe segmenty mogłyby być zwyczajnie krótsze, a widowisko nie straciłoby (a może zyskało) nic na swojej dynamice. Jednak Swift, jak na prawdziwą profesjonalistkę przystało, dwoiła się i troiła, by dowieźć swoje ambitne show do końca, zachowując formę i uśmiech, taki sam tutaj, jak i na początku koncertu.
Do parady atrakcji i wizualnych smaczków dołączyło jeszcze ufo, które porwało wokalistkę w czasie śpiewania najnowszego z przebojów – „Fortnight”. Ostatnia, tegoroczna era zakończyła się w iście hollywoodzkim stylu – w wesoło podbitym „I Can Do It With a Broken Heart”, poprzedzonym wodewilowym wstępem. Trzeba tu oddać, że dopracowane w każdym detalu widowisko jest prawdziwym festiwalem wrażeń do upadłego i można tylko pozazdrościć najbardziej oddanym fanom Swift otrzymania takiej dawki emocji w takim stylu od ulubionego artysty. 

taylor swift warszawa pge narodowy 2024

Taylor Swift  – Warszawa, PGE Narodowy (1.08.2024r.)

Surprise Songs

Obowiązkowym punktem każdego koncertu w ramach „The Eras Tour” jest zestaw-niespodzianka: dwa utwory, bądź mieszanka piosenek, które Taylor gra akustycznie i a cappella na gitarze i pianinie – w każdym mieście inne, specjalnie przygotowane i wyjątkowe wersje. Pierwszy koncert w Warszawie jest też pierwszym koncertem w Polsce amerykańskiej wokalistki, nie dziwi więc fakt, że i selekcja piosenek w tym segmencie musiała być nietuzinkowa. 1 sierpnia dostaliśmy bowiem „mirrorball” – albumowy deep track z uwielbianego „folklore”, „Clara Bow” z tegorocznej płyty, „Suburban Legends” z rozszerzonej wersji „1989” oraz przejmujące „New Year’s Day” w wersji na głos i pianino. Wielka gratka dla fanów i jakże odważny ruch, by w takim momencie koncertu sięgać jeszcze po mniej znane perełki.  

Midnights

Wkroczenie w ostatnią erę było jak dostrzeżenie wyczekanej mety przez maratończyka. Niesamowite, że gdy zegar nieubłaganie wskazywał przekroczenie magicznych trzech godzin koncertu, dostaliśmy jeszcze siedem piosenek z przedostatniego krążka Swift – „Midnights”. Dziesiąty album wokalistki w wydaniu live pokazał jaką drogę przeszła Taylor – od banalnych, choć po latach uroczych country popowych przyśpiewek po dojrzały mainstreamowy pop najwyższej jakości z solidnym songwriterskim zacięciem. Hooki są tu bardziej złożone, teksty dojrzalsze, a muzyka niezmiennie przebojowa. „Lavender Haze” i ironiczne „Anti-Hero” brzmiały jak pożegnanie, wokalistka przemieszczała się po wszystkich krańcach olbrzymiej sceny, kłaniając się i dziękując wszystkim fanom. Koncerty „The Eras Tour” są jednak niczym zamknięcie filmowej trylogii „Władcy pierścieni” – okropnie długie i pełne kolejnych, wyskakujących niczym ze szkatułkowej historii, zakończeń. Upchanie wszystkich etapów twórczości w ramy jednego koncertu jest świetnym, innowatorskim pomysłem, lecz wydaje się też, że – zwłaszcza pod koniec – mocno przeciągniętym czasowo. Taylor oddaje swoim fanom jednak wszystko, co ma do zaoferowania, wynagradzając długie oczekiwanie na swój sceniczny powrót. 

Pochód przez zamykające całość – „Midnight Rain”, „Vigilante Shit”, „Bejeweled” oraz „Mastermind” – był już epilogiem do epilogu, napisami końcowymi, które zdawały się nie mieć końca. Po raz kolejny należy tu jednak docenić wielki profesjonalizm, formę oraz niesłabnący power wszystkich zgromadzonych na scenie. A także konsekwencje polskich fanów, którzy niezmordowani, sumiennie bawili się do samego końca. Wydaje mi się, że po takim przyjęciu, Taylor nie pozwoli już nam tak długo czekać na kolejną okazję –
w końcu powinna wrócić, tak jak kończąca debiut „The Eras Tour” na polskiej ziemi, „Karma”.

taylor swift warszawa pge narodowy 2024

Taylor Swift  – Warszawa, PGE Narodowy (1.08.2024r.)

Uff, mamy to! Debiutancka wizyta najpopularniejszej i najbardziej wpływowej z wokalistek naszych czasów za nami. Taylor Swift pozostawiła nas bez tchu, kładąc na kolana skalą swojego show, imponując formą, zaskakując świetną zabawą. No cóż, musimy jej to oddać, bo doświadczyliśmy tego na własnej skórze – Amerykanka ma wszelkie kwity na to, by zdeklasować współczesną sobie konkurencję i na stałe zapisać się w historii koncertów. Byliśmy tam i teraz już wiemy, że tak, jest to obecnie najlepsze show na ziemi. Bite 3 godziny z hakiem bez przerwy, 45 piosenek w setliście, 65 tysięcy bawiących się doskonale fanów, z czego większość wyśpiewująca każde słowo z każdej zagranej piosenki. Wow – tyle na gorąco przychodzi mi do głowy, bo warszawski koncert – pierwszy z trzech polskich występów – jest też wielką wygraną publiczności, która spisała się na medal i dla mnie jest prawdziwym bohaterem wieczoru. Łzy szczęścia, niedowierzanie podczas pierwszych taktów kolejnych utworów, wyszukane stroje, gadżety (bransoletki!), spotkania, życzliwość i świetna, bezpieczna zabawa – wszystko to było niezwykle odświeżającym doświadczeniem, niczym powietrzem wpuszczonym w duszny świat oklepanych, beznamiętnych reakcji na koncerty, które wydawało mi się, że – z powodu ich ogromnej liczby – stały się już naszą codziennością. Wielokrotnie w trakcie trwania show łapałem się na tym, że zamiast na wybiegu czy tym, co działo się na scenie, swoją uwagę skupiałem na reakcjach fanów. Każde pokolenia ma własny czas, a to współczesne zdaje się, że znalazło jego odzwierciedlenie właśnie w „The Eras Tour”.

No cóż, call me Swiftie.

 

Autor: Kuba Banaszewski

Taylor Swift Setlist PGE Narodowy, Warsaw, Poland 2024, The Eras Tour

Setlista z pierwszego koncertu Taylor Swift w Polsce

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!