T.Love – Gliwice 2022 – relacja

Love – Gliwice, 22.05.2022 [RELACJA]

Wdzięczność. Z bycia na scenie. Z ponownego grania razem. Dla spragnionej muzyki na żywo publiczności. Wdzięczność wybrzmiewała na scenie chyba najmocniej ze wszystkich emocji, którymi podzielili się – doświadczeni przez ostatnie lata – muzycy T. Love, którzy powracają w najbardziej znanym składzie, który stempel swojej muzycznej jakości przybił 30 lat temu na ponadczasowym dla historii polskiego rocka albumie „King”. Jan Benedek i Jacek „Perkoz” Perkowski na gitarach, Paweł Nazimek na basie, Sidney Polak za perkusją oraz niezastąpiony lider i wokalista Muniek Staszczyk – naznaczony zdrowotnymi przejściami i nie tylko alegorycznym powrotem do dowodzenia rockową machiną, jaką bez wątpienia jest T. Love. Może nie tak dziarscy i rockandrollowi jak kiedyś, ale stojący wciąż pewnie na scenie, z bogatą przeszłością i nowym materiałem, być może zgrani najlepiej niż kiedykolwiek w karierze – muzycy przejęli gliwicką arenę pełni energii, którą z całą mocą chcieli podzielić się z licznie zgromadzoną tego wieczoru publicznością.

Zaczęli przebojową nutą – od singlowej „Pochodni” z najnowszej płyty „Hau! Hau!” – która święci triumfy w stacjach radiowych i od momentu swojej premiery była jasnym sygnałem, że T. Love ma jeszcze wiele porywających melodii do zagrania. Świetny i energetyczny start, który od lżejszego, acz niezwykle chwytliwego tonu ustawił bieg koncertu, podczas którego usłyszeliśmy liczną reprezentację kompozycji z najnowszego krążka. Bo tylko w pierwszej części występu pojawiły się: szczere „Ja ciebie kocham” (z uderzającym celnością mgnieniem niedawnej przeszłości w tekście: „Samotnie w swoich bunkrach dziś wszyscy oswajają śmierć…”), tytułowy utwór ze skandowanym okrzykiem i gitarowymi zagrywkami, a także zadedykowany zmarłemu w tym roku ojcu Staszczyka – poruszający „Tomek”. Premierowe kompozycje, które dopiero nabierają wiatru w żagle, przedzielone były najbardziej wyczekiwanymi strzałami z przeszłości. Bo obok premiery trzynastego albumu studyjnego oraz świętowania powrotu składu sprzed trzech dekad, T. Love obchodzi w tym roku również 40-lecie działalności. I tak, podczas nieco ponad półtoragodzinnego koncertu, pojawiły się utwory z najważniejszych i najbardziej barwnych momentów kariery zespołu. Nie zabrakło oczywiście rockowych hymnów przeszłości („Na bruku”, „Motorniczy”), ale także reminiscencji szalonych lat 90. („1996”, „Banalny”). Jednym z najmocniejszych momentów koncertu był krótki, bardzo surowy i zwarty set, gdzie prym wiedli przede wszystkim gitarzyści – refleksyjny „Gnijący świat”, bluesowa „Ponura Żniwiarka” oraz bardzo klasyczne, premierowe „Trzy czwarte” z zaraźliwym riffem, gdzie zwłaszcza „Perkoz” i „Nazim” mieli prawdziwe pole do popisu i zachwycili gitarowymi zagrywkami.

Love – Gliwice, 22.05.2022 [RELACJA]

I choć energia rozsadzała kolejne kultowe kompozycje, to na scenie brakowało wciąż jakiegoś luzu i złapania przez zespół odpowiedniego klimatu, dynamiki, która podkreśliłaby wymowę wyjątkowości tego wydarzenia i oddania w pełni atmosfery prawdziwego święta muzyki. Na szczęście zmieniło się to wraz z pojawieniem się pierwszego gościa na scenie. Tomasz Organek dołączył do T. Love, by wykonać mocną i energetyczną wersję „Autobusów i tramwajów”, które zresztą nieraz pojawiają się też na koncertach jego macierzystego zespołu. Organek nie tylko z miejsca poderwał do wspólnych śpiewów i zabawy całą arenę, ale za sprawą swojej charyzmy wzniecił prawdziwy, rockowy ogień, na którego rozpalenie czekałem od początku koncertu. Dalej, T. Love popłynęli już na falach dźwięków swoich największych przebojów, z których najpełniej wybrzmiał radosny pean dla wspólnej zabawy – „Ajrisz”.

Od samego początku zastanawiało mnie, jak powracający na scenę T. Love sprawdzi się w sporych rozmiarów gliwickiej arenie, która pozytywnie zaskoczyła nie tylko dobrym rozstawieniem sceny, ale też akustyką obiektu. Nie każdy zespół bowiem – tak jak np. The Rolling Stones – jest w stanie stworzyć na największym stadionie aurę klimatycznego muzykowania w małym klubie, bo choć premierowemu materiałowi z płyty „Hau! Hau!” nie można odmówić niewątpliwej przebojowości, to ma on przede wszystkim potencjał klubowy. Jednak moje wątpliwości zostały rozwiane wraz z tymi najbardziej smakowitymi i wyczekiwanymi przez fanów kąskami, które wybrzmiały w murach areny z fantastyczną mocą. Rozpoznawalny od pierwszych dźwięków akustyczny riff na gitarze Jana Benedka dał sygnał, że czas na popisową pieśń składu, który mogliśmy podziwiać na scenie. „King” wybrzmiał z odpowiednią swadą i potwierdził dobrą formę zespołu, który choć wciąż trochę szuka jeszcze wspólnej nici muzycznego porozumienia, to pozwala sobie na podpartą doświadczeniem zabawę muzyką. Muniek Staszczyk w naprawdę imponującej – jak na zdrowotne komplikacje – formie przez cały czas podrywał do żywych reakcji publikę, sam pewnie trzymając się mikrofonu, do którego z mocą i skupieniem wyśpiewywał kolejne niezapomniane wersy swoich największych hitów.

Love – Gliwice, 22.05.2022 [RELACJA]

Zasadniczą część koncertu zakończyły przepełnione pokojowym przesłaniem i zachęcające do chóralnego śpiewania „Nie, nie, nie” oraz czadowe „Potrzebuję wczoraj”. Oczywiście nie mogło obyć się bez bisów i kolejnych niespodzianek, zresztą sam zespół nie opuścił nawet sceny, czekając na wzywający do powrotu aplauz publiczności. Brudny i połamany riff „Perkoza” rozpoczął kolejny przebojowy strzał – „I Love You”. W tym pochodzie największych hitów, które usłyszeliśmy w Gliwicach, nie mogło zabraknąć prawdopodobnie najważniejszej i najbardziej znanej piosenki T. Love, dzięki której na samym początku lat 90. o zespole usłyszała cała Polska. „Warszawa” jest jednym z tych utworów, które ząb czasu zdaje się konsekwentnie oszczędzać, a mijające dekady dodają jej tylko uroku i gracji. Tym bardziej aktualnie wybrzmiała ona w duecie z Darią Zawiałow, której obecność podkreśliła tylko nieprzemijającą aurę utworu. Po „Warszawie” w takiej wersji trudno było zagrać coś jeszcze, by zakończyć koncert z większym przytupem. No, może zabrakło tylko ważnego dla zespołu „IV Liceum” czy odświeżonej na tegorocznej trasie wersji dylanowskiej „Lucy Phere”, ale trudno narzekać – T. Love wrócili na scenę w fantastycznej formie i dali temu dowód na koncercie w Gliwicach. Zdecydowanie warto zobaczyć powracający po latach skład na żywo, by przeżyć nie tylko powrót do dobrze znanej muzycznej przeszłości, która nic a nic nie chce się zestarzeć, ale też by doświadczyć momentu wstąpienia prawdziwie świeżej energii w jeden z najważniejszych, wciąż koncertujących zespołów w historii polskiego rocka.


Autor: Kuba Banaszewski

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!