Slipknot – Gdańsk 2022 – relacja

slipknot ergo arena relacja

Był to długo wyczekiwany koncert. Jego termin był wcześniej przekładny, a wśród trójmiejskich fanów mocnych brzmień rosła legenda wydarzenia, które miało miejsce w 2016 roku. Wtedy to Slipknot wystąpił w Gdańsku po raz pierwszy. Poprzeczka stała w związku naprawdę wysoko. 

Najpierw uderzył Vended. Zespół ten, podobnie jak Slipknot, pochodzi z Des Moines w Iowa i jest wyraźnie pod wpływem estetyki swoich starszych kolegów i… ojców. Wokalista (Griffin) jest przecież synem Corey’a Taylora, a na perkusji gra Simon, potomek Shawna Clowna Crahana. Vended w pełni broni się jednak muzycznie i szybko zdobył publiczność. Ich półgodzinny występ był prawdziwą nu-metalową burzą. Choć formacja założona została niedawno (w 2018 roku) zaskakiwała także dojrzałość sceniczna muzyków. Wezwanie Corey’a Taylora by „siać chaos” na płycie także nie pozostało bez odpowiedzi.

Jinjer jednak, drugi z zespołów supportujących Slipknota, wypadł dużo słabiej. Wprawdzie charyzma Tatiany Shmailyuk jest bezsprzeczna i należy się też głęboki ukłon jej umiejętnościom wokalnym, to jednak proponowane kompozycje nie robią już tak silnego wrażenia. Oczywiście część fanów może dać się uwieść progresywnym podejściem do metalu, którego nie stosuje dziś wiele zespołów., dla mnie jednak w zbyt wielu utworach stosowane były bardzo podobne środki stylistyczne (pauzy i zawieszenia, przeskoki z wysokiego śpiewu do growlowania, wydłużone instrumentalne fragmenty utworów). Mimo uwag krytycznych muszę jednak przyznać, że Jinjer znalazł pozytywny odbiór wśród publiczności, potrafił świetnie zakończyć występ – ostatni z zagranych utworów zrobił także na mnie duże wrażenie.

Slipknot pierwszymi trzema zagranymi w Ergo Arenie utworami przeszedł szturmem przez serca fanów i nie zostawiał jeńców. Pierwsze gitarowe zgrzyty niezwykle intensywnego utworu Disasterpiece z albumu Iowa zderzyły się z wybuchem entuzjazmu publiczności. Z miejsca wzbiła się też w górę fala skaczących, tańczących i wrzeszczących fanów. Splinknot utrzymał ją przechodząc bez zatrzymania w Wait and Bleed (utwór ten która dla wielu jest początkiemfascynacji zespołem) a następnie w All Out Life, prawdziwy hymn metalowych freaków skandujących wraz z wokalistą: We are not your kind – No excuses. Podczas tego minisetu
atmosferę dodatkowo (i dosłownie) podgrzewały wybuchy ognia, agresywne wizualizacje i charakterystyczne elementy performance, nawiązujące do teledysków grupy. 

Chwilowe wyciszenie Corey Taylor wykorzystał następnie na przywitanie się z publicznością, a po chwili zespół kontynuował muzyczne trzęsienie ziemi (a przynajmniej hali). Koncert Slipknot nie miał żadnego słabego momentu, nie zawiodło też nagłośnienie (odczuwalnie głośniejsze niż podczas występu zespołów supportujących). Ważne dla publiczności (i entuzjastycznie przyjęte) było z pewnością zagranie utworu The Dying Song (Time to Sing), który jest zapowiedzią nowej płyty zespołu pod tytułem The End, So Far. Wokalista podkreślił przy tym, że wspomniany koniec ma być jedynie zamknięciem pewnego rozdziału w historii grupy i nie jest zapowiedzią końca jej działalności. Obiecał też, że powracą do Polski jeśli tylko fani utrzymają swoje wsparcie. Spośród zagranych podczas koncertu utworów mocno wyróżnił się jeszcze porywający The Heretic Anthem (If you’re 555, then I’am 666) oraz zagrany na bis utwór People = Shit. Zespół powrócił wówczas z kolejną falą świeżej, niszczącej energii i ponownie porwał publiczność. Koncert zwieńczył utwór Surfacing z debiutanckiej płyty Slipknot. Taki był koniec. Jak dotąd.

Autor: Marek Nowak

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!