Red Hot Chili Peppers w Chorzowie – jak zespół wypadł na Stadionie Śląskim?
Pierwszy koncert Red Hot Chili Peppers w Polsce do dziś dzieli fanów zespołu na dwa obozy. Tych, którzy byli zachwyceni możliwością obejrzenia swoich idoli po tylu latach i tych, dla których forma Papryczek nie była wystarczająco dobra. Przyjrzyjmy się tej wizycie i sprawdźmy co zagrało w Chorzowie, a co nie.
Pierwsza wizyta, tak bardzo wyczekiwana przez Polskich fanów, trafiła się nam w schyłkowym etapie drugiej iteracji Chili Peppers z Johnem Frusciante, która trwała od 1998 roku i wydanego rok później rekordowego “Californication” do 2009 r., kiedy to gitarzysta ponownie postanowił powiedzieć “pas” i odejść z zespołu. Nie było to związane z obniżką formy RHCP, bo w połowie pierwszej dekady XXI wieku dalej byli na szczycie, zarówno pod kątem studyjnym, jak i koncertowym.
Wydanie dwupłytowego „Stadium Arcadium” w 2006 roku
Niezwykle płodna sesja nagraniowa w 2005 roku zaowocowała podwójnym albumem “Stadium Arcadium”, który w ciągu pierwszego tygodnia sprzedał się w liczbie ponad miliona egzemplarzy, dokładając do późniejszych setlist takie koncertowe pewniaki jak “Dani California”, “Snow (hey Oh)” czy “Tell Me Baby”. Ponad dwie godziny muzyki w dwupłytowym wydaniu przytłaczało swoją ilością, co jak widać nie przeszkadzało fanom dalej spragnionym muzyki spod znaku Kalifornii w konsumpcji tej muzyki. Przy takiej nazwie płyty i tak dużym jej sukcesie zespół nie miał wyjścia, jak tylko wyruszyć w międzynarodową trasę grając na największych stadionach. Podczas wcześniejszych wizyt w Europie grupa odwiedzała oczywiście głównie zachodnią część Starego Kontynentu i dopiero 2006 oraz 2007 rok zaowocowały w występy w Czechach, Serbii i właśnie Polsce.
Red Hot Chili Peppers w końcu docierają do Polski
W przypadku naszego kraju padło na chorzowski Kocioł Czarownic, który przeżywał wtedy swój najlepszy czas, kiedy to w ciągu trzech tygodni ugościł Pearl Jam razem z Linkin Park, Genesis i właśnie Red Hotów. Śląski koncert był 146 przystankiem i jednym z ostatnich podczas tej długiej, dwuletniej trasy. W tamtym czasie RHCP praktycznie nie odpoczywali od koncertów, a od momentu powrotu Frusciante do końca tej trasy zagrali ponad 500 razy, co na pewno wpływało pozytywnie na zgranie ekipy, ale niekoniecznie już na same nastroje członków zespołu. A pamiętamy przecież pierwsze odejście Frusciante przytłoczonego sławą i coraz większym rozmachem tras Chili Peppers, co odreagowywał popadając w głębsze uzależnienie.
Jednak 3 lipca 2007 roku w Polsce nikt o tym nie myślał, bo najważniejsze było, że Red Hot Chili Peppers z Johnem w składzie zawitali w końcu do Polski. Czy był to wyczekiwany przyjazd? Scena ustawiona w poprzek pozwoliła na sprzedaż 60 000 biletów w cenach 115zł za płytę i 115-170zł za miejsce na trybunach, które rozeszły się w całości na kilka miesięcy przed samym koncertem.
– Pod względem ilości widzów będzie to koncert porównywalny jedynie z występem grupy U2, w tym samym miejscu, dwa lata temu – mówił Łukasz Walter-Warchałowski z agencji Live Nation (cytat za tvn24.pl).
W tamtym czasie stadionowe koncerty nie były jeszcze taką normalnością jak dzisiaj, a każda wizyta tak dużego zespołu była wielkim wydarzeniem jeszcze tak naprawdę przez kolejne lata, aż do okolic Euro 2012, kiedy to w Polsce pojawiło się więcej nowoczesnych obiektów dając też więcej możliwości organizatorom i samym artystom.
Kto zagrał przed RHCP?
Zanim jednak Papryczki pojawiły się na scenie, publiczność zgromadzona na Stadionie Śląskim mogła usłyszeć debiutującego wtedy amerykańskiego rapera Mickey Avalona, który obecnie jest wspominany przez uczestników koncertu jako mocne nieporozumienie okraszone nawet małą porcją gwizdów, oraz Australijczyków z zespołu Jet łączących w swojej muzyce inspiracje czerpane z największych rockandrollowych nazw typu AC/DC, Aerosmith czy The Who, którym już zdecydowanie lepiej wyszło rozgrzanie widowni przed papryczkowym daniem głównym. Zadziorne rockowe “Are You Gonna Be My Girl” czy “Cold Hard Bitch” wpasowały się w przebojowe gitarowe granie rozbudzając jeszcze bardziej apetyty na dobrą zabawę przy dźwiękach kalifornijskiej grupy. Szkoda, że Jet po tak udanym debiucie już nigdy nie dogonili swojego mocnego startu i też ponownie do Polski nie zawitali.
Jak wyglądał koncert Red Hot Chili Peppers w Chorzowie?
Równo o godzinie 20:30 na scenie budowanej przez ostatnie 5 dni pojawili się oni. Chad, Flea oraz John zaczynając koncert od bardzo powoli rozkręcającego się kilkuminutowego jamu, który w momencie swojego wybuchu mógł dać publiczności sporą nadzieję na mocne doznania tego wieczora. Instrumentalne intro płynnie przeszło w “Can’t stop” kiedy do reszty zespołu zdążył dołączyć już Kiedis ubrany w kolorowe poncho. Zespół budował napięcie, aby wystrzelić gitarową mocą w sam środek tarczy. Czy można było w tamtym czasie wyobrazić sobie lepszy początek niż jeden z najbardziej rozpoznawalnych riffów XXI wieku? Kolejne “Dani California” jeszcze podbiło stawkę z szalejącym na scenie Flea i ustawionym nieco w cieniu Joshem Klinghofferem, który w tamtym czasie wspierał RHCP podczas koncertów. Pierwsze dźwięki ciepło przyjętego i ukochanego przez fanów “Scar Tissue” wprowadziło publiczność w błogi nastrój pokazując przy okazji spokojniejsze oblicze zespołu i dając przestrzeń Frusciante na gitarowe odpłynięcie podczas solówek.
Kolejne utwory w postaci coveru Ramones “Havana Affair”, reprezentanta ostatniego albumu “Readymade”, “Throw Away Your Television” z wydłużoną solówką gitarzysty i szalonymi ruchami Kiedisa oraz wykonane przez samego Johna “Songbird” z repertuaru Fleetwood Mac skręciły w rejony mniej znane zwykłym zjadaczom papryczek. W tamtym czasie Red Hoci dość mocno zmieniali setlisty z koncertu na koncert, więc często były to mniej oczywiste wybory, co też nie zawsze podobało się publiczności czekającej na największe hity. Ożywienie pojawiło się wśród publiczności przy singlowym “Snow ((Hey Oh))”, chociaż sam zespół wykonał ten utwór bez większej werwy zabijając całkowicie przebojowość tej kompozycji i dając sceptykom powody do narzekania. Kiedy wydawało się, że uratować to może Frusciante, jego namiętne solo zakończyło się przedwcześnie w jakiś wymuszony sposób. “The Velvet Glove” podtrzymało trend braku energii w całości, a początek “Emit Remmus” mógł wprowadzić w konsternację. Po raz kolejny prym wiodła gitara Fru, jednak w tym momencie za mocno przyćmiewając resztę zespołu, nawet mimo mocnego refrenu. W międzyczasie jedyny kontakt z publicznością próbował podtrzymywać Flea, od czasu do czasu odzywając się do widzów.
“So Much I” wprowadziło trochę szaleństwa, jednak dziwnie pohamowanego, a “She’s only 18” zdawało się wpasowywać w panującą na scenie anemię. Fuzz’ujące intro mogło świadczyć o “Around the World”, jednak Flea dość szybko przeszedł do jednostajnego motywu zapraszającego do świata “Don’t forget me”, gdzie bas jest tu tłem dla gitarowego kunsztu Frusciante, który akurat tutaj wybuchnął z odpowiednią mocą kończąc utwór kolejnym wspólnym jamem, który przerodził się po chwili w, z pewnością wyczekiwane przez wielu, “Californication”. Wypoczęty po krótkiej przerwie Anthony brzmiał tu chyba najlepiej podczas tego wieczoru, a John raz jeszcze wykorzystał solo jako miejsce do improwizacji. Podstawową część setu zakończyło dość chaotyczne “By the way”.
Bisy zaczęły się od wspólnych popisów perkusyjnych Chada i Josha, do których po chwili dołączyć Flea, który na tę okazję zamienił gitarę basową na trąbkę. Po krótkiej improwizacji zespół oznajmił swój powrót na scenę ciepłym brzmieniem gitary wprowadzającej widzów do świata wolno kołyszącego “Soul to squeeze”. Sytuacja zmieniła się o 180 stopni, kiedy wybrzmiał funkowy klasyk zespołu i jedyny reprezentant “Blood Sugar Sex Magik” w postaci “The Power of Equality”. Jednak finał koncertu mógł być już bardziej zaskakujący. Jak często bowiem zdarza się, aby zespół kończył swój występ 10-minutowym jamem? RHCP to grupa, która czerpie swoją moc ze wspólnych improwizacji, co pokazują niemalże przez całą karierę, jednak polscy fani Chili Peppers pewnie inaczej wyobrażali sobie końcówkę tego koncertu. Strumień muzycznej świadomości zamykający chorzowskie wydarzenie jest często wymieniany wśród społeczności Papryczek jako jeden z najlepszych kończących jamów, pojawiający się przy okazji wielu kompilacji, a sam wycinek z polskiego koncertu na YouTubie ma już ponad 5,5 miliona wyświetleń!
Uczestnicy koncertu w Chorzowie jednak bardziej krytycznie podchodzą do takiej formy zakończenia koncertu uznając to często za oznakę braku szacunku do fanów czekających na największe przeboje na koniec występu. Pierwsza wizyta w Polsce Red Hot Chili Peppers pojawia się także często przy rozmowach o największych koncertowych rozczarowaniach wskazując na słaby kontakt z publicznością, małe zaangażowanie w koncert czy gorszą setlistę. Starając się poznać jak najlepiej ten występ poprzez nagrania dostępne na YouTubie mogę z perspektywy czasu zgodzić się z tym, że być może nie był to najlepszy wieczór Kalifornijczyków, jednak widząc popisy Johna i Flea czy to ile daje z siebie Chad w 110 minucie koncertu ciężko mi tak krytycznie podejść do oceny.
Kolejne koncerty Chili Peppers w Polsce
W kolejnych latach RHCP regularnie przyjeżdżali do Polski, jednak już bez Frusciante, dla którego była to ostatnia trasa przed powrotem do zespołu w 2019 roku. Trzy następne występy, już z Joshem jako głównym gitarzystą, miały miejsce w 2012, 2016 i 2017 roku. A to jak wielki potrafi to być zespół, Amerykanie pokazali sześć lat później na PGE Narodowym nie dając już choćby cienia wątpliwości co do ich koncertowego kunsztu.
A o wszystkich koncertach RHCP w Polsce przeczytacie w naszym archiwum koncertowych.
Autor:
Grzegorz Słoka
źródła: dziennikzachodni.pl / rockmetal.pl / sanktuariumfc.org / rhcplivearchive.com / youtube.com / tvn24.pl