Pozostać człowiekiem – wywiad z Joe Keoghem, wokalistą Amber Run

Amber Run to zespół, który od dekady z powodzeniem łączy indie rockową wrażliwość z post-rockową intensywnością i tekstami pełnymi emocji. Ich utwory – melancholijne, pełne dramatyzmu i jednocześnie kojące – zyskały wierne grono słuchaczy na całym świecie.
Z okazji zbliżającego się koncertu w Warszawie (17.04 w OCZKI) porozmawialiśmy z wokalistą i frontmanem grupy, Joe Keoghem, o trasach koncertowych, wpływie technologii na muzykę, kondycji psychicznej artysty i o tym, co oznacza dla niego tytuł ich ostatniego albumu – How to Be Human.
Koncerty w Polsce: Przed Wami trzecia wizyta w Polsce, znów w Warszawie. Chcielibyście zagrać także w innych miastach?
Joe Keogh: Oj tak, zdecydowanie! Zawsze chcemy grać więcej koncertów, ale prawda jest taka, że to spore przedsięwzięcie. Trasy koncertowe to ogromne koszty – transport, ekipa, logistyka – i nie zawsze możemy sobie pozwolić na więcej przystanków. Warszawa to świetne miejsce, ale bardzo chciałbym kiedyś zagrać też w Krakowie, Wrocławiu, gdziekolwiek. Tylko że… dziś bycie muzykiem to także bycie przedsiębiorcą. A ja, szczerze mówiąc, znacznie lepiej czuję się za mikrofonem niż z arkuszem Excela.
KwP: Debiutowaliście w 2015 roku płytą „5AM”. Jak wspominasz tamten czas i co z tego okresu najbardziej ukształtowało Amber Run?
Joe Keogh: Nagranie „I Found” było dla nas momentem przełomowym. To wtedy zrozumieliśmy, że nie musimy zawsze „walić w struny” i krzyczeć, żeby coś wyrazić. Można zbudować coś potężnego, używając ciszy, przestrzeni, delikatności. To rozszerzyło nasze muzyczne horyzonty i otworzyło drogę do poszukiwań – bo moc nie zawsze oznacza głośność.
KwP: Brzmienie Amber Run bardzo ewoluowało – od post-rockowych korzeni po bardziej subtelne kompozycje. Co na to wpłynęło?
Joe Keogh: Wychowaliśmy się na rocku i metalu – koncerty, emocje, fizyczny kontakt z muzyką – to była nasza szkoła wyrażania siebie. I choć nasze obecne brzmienie może być bardziej stonowane, nadal nosimy w sobie tamtą intensywność. Teraz jednak bardziej niż kiedykolwiek zależy mi na tym, by muzyka łączyła. Gdy widzę tłum śpiewający razem ze mną refren, czuję, że naprawdę coś się dzieje. Że jesteśmy w tym razem.
KwP: Jak wygląda proces pisania piosenek? Zaczynacie od tekstu, melodii, produkcji?
Joe Keogh: Zaczynam klasycznie – z gitarą albo pianinem. Jestem trochę staromodny: zanim zacznę nagrywać, chcę mieć kompletną piosenkę, którą mogę zagrać sam. Dopiero potem wchodzimy w produkcję, aranżacje, szukanie odpowiedniego brzmienia. To trochę jak budowanie domu – najpierw fundamenty, potem reszta.
KwP: A co z technologią i sztuczną inteligencją? Coraz więcej artystów korzysta z AI w pisaniu piosenek, a algorytmy rządzą Spotify i TikTokiem. Co o tym sądzisz?
Joe Keogh: Jeśli chodzi o AI jako narzędzie – nie mam nic przeciwko. Może być inspiracją, punktem wyjścia. Ale nie wierzę, że zastąpi prawdziwą twórczość. Co do głosów generowanych przez AI… tu mam problem. Gdy ktoś przez całe życie pracuje nad swoim głosem, a potem ktoś inny „pożycza” go do piosenki, to już dla mnie przekracza granicę. Co do algorytmów? Cóż, jeśli Spotify pomoże komuś znaleźć naszą muzykę – świetnie. Ale nie żyję z iluzją, że mamy nad tym kontrolę.
KwP: Przejdźmy do albumu How to Be Human z 2023 roku. Co zainspirowało ten tytuł i tematykę?
Joe Keogh: Zewsząd bombardują nas komunikaty typu: „jak zostać milionerem w tydzień”, „jak osiągnąć sukces szybko i łatwo”. Pamiętam, że jeden z chłopaków z zespołu powiedział: „A może ktoś po prostu powie nam, jak przetrwać?”. I to był punkt wyjścia. Chcieliśmy stworzyć coś szczerego, intymnego, coś, co pomoże zrozumieć siebie. To album o tym, co to znaczy być człowiekiem – bez gotowych odpowiedzi, za to z pełną gamą emocji.
KwP: Trasa koncertowa rusza niebawem. Jesteście gotowi? Będą niespodzianki?
Joe Keogh: Zawsze coś zmieniamy. Gramy cały debiutancki album 5AM – w ramach podziękowania za te 10 lat. Ale poza tym będzie miks starszych i nowszych rzeczy, parę zaskoczeń. Musimy trzymać się w gotowości – dla siebie i dla fanów. Gdy grasz w kółko ten sam set, tracisz iskrę. A my wciąż ją mamy.
KwP: Życie w trasie to temat, który często poruszasz w wywiadach. Jak dziś sobie z tym radzisz – szczególnie dbając o zdrowie psychiczne?
Joe Keogh: Kiedyś graliśmy 9 miesięcy w roku – dziś to nie do pomyślenia. W tym sezonie to będzie może 6–8 tygodni. To akurat tyle, by poczuć ekscytację, ale się nie wypalić. Mam dwójkę dzieci, więc rozłąka jest trudna, ale daję radę. Klucz to zachować balans i dbać o siebie. Inaczej się nie da.
KwP: Masz jakieś wspomnienie z koncertu, które szczególnie zapadło Ci w pamięć?
Joe Keogh: Salt Lake City. Wszystko szło nie tak – problemy techniczne, zły nastrój – a potem… magia. Publiczność była niesamowita. To był jeden z tych koncertów, które na zawsze zostają w sercu. Bo nie chodzi o rozmiar sali czy ilość świateł. Chodzi o energię, o to, że czujesz się zrozumiany.
KwP: A polska publiczność?
Joe Keogh: Szalona – w najlepszym tego słowa znaczeniu! Pamiętam, że raz graliśmy bardzo późno – może koło północy – i publiczność przeskakiwała między zadumą a totalnym szaleństwem. Polscy fani są wyjątkowi – otwarci, zaangażowani, muzyka naprawdę coś dla nich znaczy. I zawsze chcą pogadać po koncercie, pokazać miasto. Uwielbiam to.
KwP: I na koniec: co dalej z Amber Run? Jakie są wasze plany?
Joe Keogh: Mamy gotowy nowy materiał, trochę starszych numerów w odświeżonych wersjach z gościnnymi udziałami. Na razie chcemy grać, dzielić się tym, co mamy, bez pośpiechu. Może nie mamy prywatnych helikopterów i willi z basenem, ale dalej tkwi w nas pasja i prawdziwe emocje. I to dla mnie znaczy więcej niż jakiekolwiek nagrody. To inne spojrzenie na bogactwo.
Amber Run zagrają w Warszawie już 17 kwietnia. Na koncert zapraszamy razem z WiniaryBookings.
Będzie to nie tylko wieczór pełen emocji i pięknych melodii, ale też spotkanie z zespołem, który wie, że prawda, wrażliwość i kontakt z drugim człowiekiem to w muzyce wartości nie do zastąpienia.
I może właśnie w tym tkwi odpowiedź na pytanie: How to Be Human?
Rozmawiał: Michał Koch