Muzyka to nie test z wiedzy

W świecie nieustannego szumu informacyjnego, rekomendacji algorytmów i presji bycia „na bieżąco”, łatwo ulec wrażeniu, że aby uczestniczyć w kulturze, trzeba znać wszystko. Słuchać tego, co aktualnie króluje na playlistach. Wiedzieć, kim są ludzie, o których mówi internet. Rozpoznawać refreny, które pojawiają się w co drugiej rolce na Instagramie. Prawda jest jednak dużo prostsza — i bardziej wyzwalająca.
Nie musisz znać wszystkich popularnych artystów. Tak samo, jak nie musisz obejrzeć każdego „kultowego” filmu ani przeczytać wszystkich „najważniejszych książek w historii”. Owszem, mogą być wartościowe. Ale to wciąż tylko propozycje — a nie podręcznik do odhaczenia kolejnych pozycji na liście.
Z kulturą jest trochę jak z podróżami. Można zwiedzać wszystkie stolice po kolei, ale można też zakochać się w małym włoskim miasteczku, do którego nikt nie zagląda. I to nie sprawia, że nasza podróż jest mniej wartościowa. Tak samo jest z muzyką, literaturą czy filmem. Nie musisz słuchać tego, co wszyscy. Nie musisz znać top 10 z Billboardu czy nominacji do Grammy. To, co naprawdę się liczy, to czy coś porusza Twoje emocje, daje Ci przestrzeń do refleksji albo po prostu — sprawia Ci przyjemność.
Muzyka nie działa na zasadzie zaliczeń. To nie ranking ani konkurs. Nie chodzi w niej o to, by znać wszystko, tylko by znaleźć coś swojego. Możesz czuć dreszcze, słuchając ambientu z Islandii lub magicznej gry Mk.gee i kompletnie nie rozumieć fenomenu Taylor Swift. Możesz znać każdy wers z płyt Pezeta i nie mieć pojęcia, czym jest hyperpop. I to jest całkowicie ok!
Internet i media społecznościowe zbudowały iluzję, że wszyscy wiedzą wszystko — i że Ty też powinieneś. Jeśli czegoś nie znasz, czujesz się wykluczony z rozmowy. Jeśli nie kojarzysz nazwiska, możesz mieć wrażenie, że czegoś Ci brakuje. Ale ten mechanizm bardziej generuje lęk niż realne potrzeby. Nikt nie ma obowiązku orientować się w każdej premierze płytowej, śledzić każdego wschodzącego artysty czy znać kontekst każdego viralowego trendu. Czasem warto się zatrzymać i zapytać: czy to naprawdę mnie interesuje, czy tylko boję się być pominięty?
Nie musisz się nikomu tłumaczyć z tego, co lubisz. Twoje wybory kulturalne nie muszą być popularne, aktualne ani modne. Nie muszą niczego udowadniać. Wystarczy, że są Twoje.
To, że coś słucha garstka osób, nie oznacza, że jest mniej wartościowe. I odwrotnie — to, że coś podoba się milionom, nie znaczy, że musi rezonować z Tobą. Właśnie w tej różnorodności tkwi siła.
W świecie pełnym obowiązków i presji, muzyka powinna być odskocznią. Miejscem, gdzie możesz się zatrzymać, odetchnąć, zachwycić. A nie kolejnym zadaniem do wykonania. Jeśli w Twojej strefie komfortu są stare płyty Myslovitz albo niszowe produkcje z Bandcampa — świetnie. Jeśli najlepiej odpoczywasz przy klasyce, lo-fi, metalcore albo ciszy — cudownie.
Możesz nie wiedzieć, kim jest Sabrina Carpenter — tak samo, jak ktoś inny może nigdy nie usłyszeć ani jednego utworu AC/DC. Możesz kochać Dead Can Dance, a nie kojarzyć nic z listy Spotify Wrapped. Możesz słuchać Bathory, ale nie przepadać ze klasycznym rockiem. Lub odwrotnie!
Kultura to nie powinna być unifikacja, lecz różnorodność. I dopiero wtedy, gdy przestaniemy mierzyć się wspólną miarką, zaczniemy naprawdę czerpać z niej to, co najcenniejsze: radość i poczucie wolności.
Autor: Michał Koch