Lenny Kravitz – Rise Vibrations, Łódź, Atlas Arena 8.05.2019r.

lenny kravitz atlas arena łódź relacje koncerty w polsce

Niecały rok po ostatnim koncercie w Polsce Lenny Kravitz powrócił do naszego kraju. Tym razem z trasą promującą jego ostatni album- „Raise Vibration” zawitał do Atlas Areny w Łodzi. Zeszłoroczny koncert w Krakowie był jednym z największych pozytywnych zaskoczeń z muzyką na żywo jakie dane mi było doświadczyć. Wybierając się na koncert do Łodzi zastanawiałem się czy uda mu się powtórzyć ten sceniczny ogień i nieuchwytną magię. Na szczęście się udało 😉

Lenny to muzyczne zwierzę, a jego zgrany i pełen pasji zespół to sceniczna ekstraklasa. Od samego początku dali do zrozumienia że będzie to niezapomniany wieczór. A zaczęli energicznie, od pochodzącego z najnowszego albumu „We Can Get It All Together”. Kravitz poszedł za ciosem i wystosował jedno z najcięższych dział- hicior „Fly Away”, który ku uciesze licznie zgromadzonej publiczności rozpoczął koncertowy odlot. Prawdziwy szał rozpętał się wraz z nieśmiertelnym riffem „American Woman”, gdzie jamujący zespół zgrabnie przeszedł w marleyowski klasyk „Get Up, Stand Up”. I nie było to jedyny klasyczny cytat z muzycznych inspiracji Lennego, wpleciony w rozimprowizowane utwory, bo usłyszeliśmy też fragmenty „Sex Machine” Jamesa Browna i ukłon dla Michaela Jacksona w „Low”.

Prawdziwym zaskoczeniem było mega funkowe „Who Really Are the Monsters?”, które zaprezentowało się dużo lepiej, bardziej transowo niż na płycie. Po nim przyszedł czas na nieśmiertelne i przebojowe ballady, utrzymane w soulowo-funkowym klimacie- „Stillness of Heart”, „Can’t Get You Off My Mind” i rozciągnięte, niezwykle ciepło przyjęte „It Ain’t Over 'Til It’s Over” z przepiękną solówką saksofonu. Oczywiście niekwestionowaną gwiazdą wieczoru był Lenny, ale towarzyszący mu zespół to prawdziwi wirtuozi. Gitarzysta Craig Ross wycinał niesamowite solówki (genialne popisy na „Fields of Joy” i „Where Are We Runnin’?”), grająca na basie znana ze współpracy z Davidem Bowiem Gail Ann Dorsey dbała o funkowy sznyt, a sekcja dęta dodawała muzyce soulowej pasji. 

Jednak prawdziwe szaleństwo rozpętało się pod koniec koncertu. Najpierw jeden z riffów wszech czasów- „Are you gonna go my way” poderwał do skakania i śpiewu chyba całą arenę. Ten utwór jest zdecydowanie jednym z najlepiej sprawdzających się na żywo rockowych szlagierów. Prawdziwa rockowa ekstaza! 

Lekką zmianę klimatu przyniósł gospelowy i poruszający „Here to love” wykonany jako pierwszy z bisów. Ale była to cisza przed kolejnym odlotem, bo dźwięk organów dał sygnał że czas na „Let Love Rule”, sztandarowy popis showmańskich zdolności Kravitza. Jak to zawsze ma w zwyczaju, artysta podsycał do głośnego wspólnego śpiewania refrenu całą arenę, raz po raz przemieszczając się chyba po wszystkich jej sektorach. Akompaniujący cały czas w tle zespół sprawił że można było zatracić się w tych dźwiękach, podążając tanecznym krokiem za Lennym. Niesamowita zabawa, którą Kravitz kupił już chyba wszystkich nieprzekonanych. Gromkie brawa i czas na pożegnanie- „I wonder if I’ll ever see you again…”. Mam nadzieję, że tak! Mam nadzieję, że to nie było moje ostatnie spotkanie z Kravitzem 😉 [K.]

 

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!