Laibach – Gdańsk 2022 – relacja
Po pierwszym secie zespół ogłosił przerwę. Spodziewałem się wówczas radykalnej zmiany, a także tego, że dojdzie na koniec do syntezy, inteligentnego połączenia różnorodnych stylistyk w coś wyjątkowego, w obraz, który ugruntuje awangardowy image zespołu.
W drugim zagranym w B90 secie pojawił się Laibach, jakiego od początku oczekiwałem. Rozpoczynający go „Ordnung Und Disziplin”, a następnie „Ti, ki izzivas”, czy „Smrt za smrt” przejeżdżały przez publiczność miażdżącym ciężarem czołgowych gąsienic. Głębokie basowe brzmienia rezonowały w klatce piersiowej, oślepiające rozbłyski świateł zmuszały do zaciśnięcia oczu, a charakterystyczny głos Milana Frasa hipnotyzował. Całości dopełniały wizualizacje od lat kojarzące się z estetyką słoweńskiej ikony industrialu – zdjęcia antycznych rzeźb, wyabstrahowane elementy pracujących maszyn, przejmujące obrazy wojny. Zarówno dźwięki grane na żywo, jak i syntetyczny podkład i nagrany głos Miny Szpiler brzmiały w postoczniowym wnętrzu B90 mocno, przejmująco i świeżo. Był to materiał z płyt „Wir Sind Das Volk” (najnowszej) i „Revisited” (zawierającej starsze utwory w nowej aranżacji).
Na bis zabrzmiały „The Future” Leonarda Cohena, „Sympathy For The Devil” The Rolling Stones oraz „The Coming Race” ze ścieżki dźwiękowej drugiej części kultowej fińskiej produkcji „Iron Sky”. Zestaw tych utworów wydawał się chaotyczny i nieco pozbawiony sensu, a Marina Mårtensson, nie ma, niestety, charyzmy Miny Szpiler.
Przejdę wreszcie do tego, co wydarza się na początku koncertów Laibach na trasie Love Is Still Alive i co, w moim przekonaniu, jest ich najsłabszym punktem. Jest to właśnie utwór „Love Is Still Alive”, od którego tutuł zaczerpnęła cała trasa koncertowa, będący częścią ścieżki dźwiękowej „Iron Sky: The Coming Race”, rozbudowany do gigantycznych rozmiarów. Znajdujemy się na surfującym przez wszechświat statku kosmicznym, Ziemia została zniszczona, a kolaż nawiązań muzycznych i wizualnych z początku nawet bawi. Znajdziemy tu techno, country, pop, Star Wars, Star Treka, Commodore i Atari, Kraftwerka, Davida Bowie, Odyseję kosmiczną, a w wątku luźnych skojarzeń dojedziemy może i do „Red Dwarfa”, „Firefly” i filmu „Kowboje kontra Obcy”. Muzycznie ciężar tej części przejął na siebie Vitja Balžalorsky (gitara). Dzięki jego pomysłom i popisom solowym dotarliśmy (nieco zmieszani), do końca tej – autoironicznej zapewne w swym zamyśle – podróży. Nie mogłem się tu jednak pozbyć wrażenia, że młodsi muzycy Laibacha wyruszyli na wody lżejszego grania, na których inni (na przykład Ulver) czują się dużo lepiej i są też lepiej kontekstowo osadzeni.
Autor: Marek Nowak