Kraina nadziei i marzeń, czyli dwa wyjątkowe spotkania z Brucem Springsteenem – relacja

bruce springsteen 2025

Bruce Springsteen tylko raz wystąpił w Polsce. A właściwie dwa razy, bo z tylu koncertów składała się jego krótka, acz wyjątkowa wizyta z 1997 roku, gdy słynny Boss promował solowo swój akustyczny i zaangażowany album „The Ghost of Tom Joad”. 28 lat temu amerykański pieśniarz zaczarował warszawską publiczność podczas dwóch, przepełnionych nowymi utworami, ale też przebojami, których dziś próżno szukać w jego rozkładzie jazdy, wieczorów w Sali Kongresowej i na tym rozpoczęła się i zakończyła polska historia Bruce’a Springsteena. Jak to się stało, że tak popularny, szanowany i wzięty artysta przez te wszystkie lata nigdy nie wrócił do nas w pełnej koncertowej krasie? Wszak Boss znany jest w muzycznym świecie najmocniej z niesamowitej scenicznej charyzmy i niewiarygodnych możliwości, które swój upust znajdują w muzycznych maratonach w wykonaniu towarzyszącego mu od lat, a od 1999 roku już ciągle, E-Street Bandowi. Polska publika nigdy nie miała okazji zaznać tego, czym są te słynne studniowe maratony w wydaniu ekipy z New Jersey, a przecież fanów artysty w naszym kraju nie brakuje. Przekonaliśmy się o tym w tym roku, na dwóch koncertach Springsteena u naszych zachodnich i południowych sąsiadów. Bo tak jak Bruce konsekwentnie od lat omija Polskę, tak regularnie powraca w Niemczech, nieraz grał też w Czechach. 

Tegoroczna okazja była o tyle wyjątkowa, bo tak naprawdę mogłoby jej nie być. Gdyby nie odwołany w zeszłym roku – z powodu zdrowotnych kłopotów Bossa – koncert w Pradze, być może kolejna odnoga trasy z The E Street Bandem zakończyłaby się już w 2024 roku. Tak jednak miało być, Bruce dotrzymał złożonego rok temu słowa i nie tylko powrócił do Czech, ale też dołożył równie bliski nam koncert w Berlinie. Oba z nich licznie przyciągnęły do siebie polskich fanów, a zwłaszcza ten pierwszy będziemy musieli uznać za jedyny prawie pełnoprawny polski występ Springsteena – 15 czerwca na opuszczonym lotnisku Letnany w czeskiej Pradze można było bowiem usłyszeć dźwięczny język naszych rodaków równie często, co zamówienia nietaniego, ale smacznego czeskiego piwa.

bruce springsteen berlin 2025
bruce springsteen praga 2025

Ale od początku – w 2023 roku Bruce Springsteen i E Street Band wyruszyli w pierwszą od sześciu lat prawowitą trasę koncertową, na którą czekali fani na całym świecie. Tournée nie ominęło oczywiście Europy, która dla Bossa jest drugim domem. Właśnie wtedy udało nam się po raz pierwszy zobaczyć Springsteena w akcji – najpierw w Wiedniu i dwukrotnie we Włoszech. Austriacki koncert, podobnie jak jego poukładany naród, przebiegł gładko i bez zarzutów – zarówno wokalista, jak i cały zespół, udowodnili dlaczego zasłużyli na wszystkie pochwały muzycznego świata. Mimo 70-tki na karku Bruce oraz najdłużej obecni u jego boku koledzy, dali niezwykły popis oddania, zaangażowania oraz fizycznej formy. 

Trwające blisko 3 godziny koncerty w ich wykonaniu to norma, której nie odpuścili również teraz, nie zawodząc najwierniejszych fanów. Z kolei dwie włoskie sztuki stanęły pod znakiem spontanicznej zabawy i problemów logistycznych, a w Ferrarze i Monzie przyszło nam się zmierzyć z błotem, burzami, a nawet tornadem, które o mały włos nie zniszczyłoby sceny tuż przed koncertem. No cóż, włoski temperament w pigułce. W 2024 roku zaplanowaliśmy wizytę w Pradze, do której jednak nie doszło. Koncerty zostały przełożone, a to co wydarzyło się w międzyczasie sprawiło, że dość statyczne do tej pory show, nabrało nowego wymiaru. 

Uściślijmy, koncerty Springsteena nie biorą jeńców. Są morderczą, wykończającą jazdą bez trzymanki, zarówno dla fanów, jak i zespołu. Przez ponad pół wieku na scenie Bruce, zostawiając na scenach całego świata krew, pot i łzy, wypracował sobie niezniszczalną pozycję i koncertową markę nie do ruszenia. Do historii przeszły jego czterogodzinne koncerty, szaleńcze i spontaniczne wykonania, liczne requesty i fanowskie akcje. Tego jednak zabrakło na trasie w 2023 roku – Bruce, który miał za sobą niezliczoną ilość broadway’owskich wieczorów wypełnionych noc w noc tą samą muzyczną setlistą, gdy wrócił do grania z E Street Bandem również postanowił opowiedzieć swoim fanom spójną historię. 

Historię trwania, przemijania i nieuchronności nieubłaganego czasu. Wszystkiego tego, o czym był ostatni album artysty z zespołem „Letter to You” z 2020 roku. Koncerty dalej napakowane były atrakcjami, kolejność utworów ulegała zmianie, ale najważniejszy zrąb występu, jego żelazne segmenty, do dziś nie uległy zmianie. Tak jakby Bruce chciał nam powiedzieć – oto moja historia, stąd wziął się i na tym polega trwający od 50 lat fenomen E Street Bandu. I choć wielu najwierniejszych fanów, którzy śledzili Bossa, zaliczając wiele przystanków na trasie, kręciła nosem na powtarzalność setlisty, trudno jest się przyczepić do tak mocnego zestawu utworów. 

Ograna, ale obezwładniająca sekwencja „Badlands” – „Thunder Road” – „Born in the USA” – „Born to Run” – „Bobby Jean” – „Glory Days” – „Dancing in the Dark” – „Tenth Avenue Freeze Out”, to nie tylko najbardziej żelazna klasyka artysty, to swoisty testament, świadectwo i podsumowanie jego twórczości w szaleńczej, trwającej blisko godzinę części bisów. Tak, bisy mogą tyle trwać, ba, Springsteen nawet na chwilę nie schodzi ze sceny, udając przed fanami obowiązkowy powrót. Wszyscy wiedzą, że każdy koncert musi zakończyć się z przytupem, nie inaczej jest i tutaj, a ostatnia godzina show to prawdziwy muzyczny odlot, festiwal wrażeń i maraton bez chwili wytchnienia. Gdybym na zawsze mógł pozostać w jakiejś części jakiegoś koncertu – byłyby to bisy na koncercie Bruce’a Springsteena. Wszystko w temacie. 

bruce springsteen 2025 praga
Bruce Springsteen w Pradze

Tak jak popularny Boss zawsze znany był z wielkiej scenicznej mocy, tak każdy kto śledzi jego poczynania i wsłuchuje się w jego teksty, nie powinien być zdziwiony, że otwarcie porusza on w nich tematy polityczne, społeczne i obyczajowe. Dyskografia Bruce’a Springsteena to żywa historia Ameryki ostatnich 50 lat, zbiór wszystkich jej bolączek, słabości i skaz. Nie mogło być więc inaczej, że Bruce nie pozostał obojętny na zmiany na amerykańskiej scenie politycznej, w którą otwarcie zaangażowany był po stronie jednego z kandydatów. Dla ułatwienia dodam, że nie przy tym zwycięskim. 

Wybór Donalda Trumpa na urząd prezydenta USA oraz jego liczne kontrowersyjne decyzje wpłynęły na to, jak wyglądają tegoroczne, przełożone i dołożone koncerty w Europie, grane pod szyldem „Land of Hope and Dreams Tour”. Tym oto sposobem, wracając po raz trzeci z rzędu na Stary Kontynent, Boss ma do przekazania nową myśl przewodnią i tym razem stała się nią obawa o przyszłość i losy swojej ojczyzny. „E Street Band jest tu dziś wieczorem, by przywołać sprawiedliwą moc sztuki, muzyki i rock and rolla w tych niebezpiecznych czasach” – tymi słowami rozpoczyna się każdy z tegorocznych koncertów, a poza niesłabnącą rockandrollową mocą Springsteen niesie na swych barkach pełen zaangażowania przekaz. 

„Mój dom, Ameryka, którą kocham, Ameryka, o której pisałem i która przez 250 lat była światłem nadziei i wolności, znajduje się obecnie w rękach skorumpowanej, niekompetentnej i zdradzieckiej administracji”. A to tylko początek pierwszej z płomiennych przemów, którą Springsteen przygotował na tegoroczne koncerty. Oczywiście polityczny przekaz to nie wszystko – show Bossa to przede wszystkim rockowa karuzela wrażeń napędzana wysokooktanowym silnikiem w postaci pędzącego, piekielnie dobrze zgranego E Street Bandu. 

Pierwszą część koncertu wypełniają bosskie klasyki, którym nie brakuje werwy i gitarowego sznytu. Rozśpiewane „Lonesome Day” czy „No Surrender” z miejsca porywają do wspólnej zabawy, a wykrzyczane przez fanów słowa „Nauczyliśmy się więcej z 3-minutowej piosenki niż kiedykolwiek nauczyliśmy się w szkole” zdają się być prawdą, w którą na takim show chce się wierzyć. W tym roku Boss pozwala sobie na większą swobodę w doborze utworów i uśmiecha się do swoich największych fanów, pozostawiając im miejsce na dozę niespodzianki i dreszczyku emocji. I tak w Berlinie usłyszeliśmy szalony dublet z „The River” – debiutujące na trasie „Two Hearts” i rozśpiewane „Out in the Street” – a praski koncert rozpoczął się od szalonego wykonania coveru „Summertime Blues” – i było to pierwsze wykonanie tej piosenki od blisko dekady. 

Stadionowe przestrzenie berlińskiego Olympiastadion świetnie przyjęły mocne „Ghosts” z ostatniej płyty i potężne „Death to My Hometown”. Z kolei skąpane z morderczym upale klepisko czeskiego lotniska (ponad 30 stopni i zero cienia) niczym biblijną modlitwę o symboliczny deszcz wysłuchała słowa utworu „Rainmaker” z ostatniej płyty, po którym rozpętała się ulewa, niestraszna jednak, zarówno fanom, jak i zespołowi. I choć ekstremalna pogoda odegrała niemała rolę w oczekiwaniu na najbardziej polski z tegorocznych koncertów Bossa, była ona niczym  wobec tak gorąco przyjętych utworów, których nastrój kipiał równie mocno, co kłębiące się nad sceną chmury. Zaciskające gardło „The River” – a zwłaszcza kończąca je przedłużona wokaliza Bruce’a – wzruszało do łez, z kolei radosne, choć tętniące od emocji „The Promised Land” i przebojowe „Hungry Heart”, które to Springsteen spędził wśród publiczności, sprawiły, że dusza skakała z radości, a uśmiechu z twarzy nie mógł zmazać żaden deszcz.

Bruce Springsteen w Pradze

Wraz z nowym przesłaniem, na tegorocznej trasie pojawiły się też nowe utwory, które stanowią przemyślany i złożony motyw przewodni show. I tak oto do tegorocznego zestawu dołączyły okraszone płomienną solówką Nilsa Lofgrena „Youngstown”, podbite z największym rockowym pazurem „Murder Incorporated” – bonusowa perełka z zestawu „Greatest Hits” z 1995 roku – oraz „Long Walk Home”, modlitwa dla amerykańskiego narodu, zgrabnie przerobiona w natchnioną, gospelową pieśń. Podobnie jak rozbudowane „My City of Ruins”, podczas którego w drodze do uniesionego, braterskiego finału, Boss wypowiada najdłuższą i najbardziej płomienną przemowę, kończąc ją słowami: „Ameryka, o której śpiewałem wam przez 50 lat, jest prawdziwa — i mimo wielu swoich wad, to wspaniały kraj z wspaniałym narodem. Przetrwamy ten moment”.

Jedni powiedzą, że czują się jak na politycznym wiecu, na twarzach innych widziałem łzy poruszenia. Jedno jest pewne, 75-latek nie musiałby tego robić, ale dalej wykorzystują swoją pozycję i status rockowego herosa, by trwać przy tym, w co wierzy, pokazując wielu kolegom po fachu, na czym nie powinna polegać obojętność. A każdy kto uważa, że muzyki nie powinno się mieszać z polityką, niech tylko zajrzy w głąb historii i przypomni sobie każdą społeczną akcję, w której Springsteen brał udział
w przeszłości – od koncertów w ramach trasy Amnesty International, przez występy na rzecz amerykańskich weteranów, po uczczenie swoją obecnością inauguracji prezydentury Baracka Obamy. Tam, gdzie działa się historia, ta dobra i ta zła, był i on i niczym muzyczne sumienie Ameryki, rozliczał ją i nigdy nie pozostawał obojętny.

Po momencie skupienia przyszedł też w końcu czas na najważniejszą część koncertu – przelot przez największą klasykę Mistrza. „Because the Night” zasłynęło z wersji Patti Smith, jednak jej autor, tchnął w nią niebywałą moc i żar, a wtórujący mu E Street Band wspinał się na wyżyny. Roztańczone „Wrecking Ball” oraz wzniosłe „The Rising” doskonale odegrały swoje role – są najnowszą klasyką Bossa, ale zasłużenie pną się wśród najważniejszych utworów jego kariery i fantastycznie zbudowały most do największych i najbardziej smakowitych kąsków – mocnego, wyśpiewanego przez tysiące gardeł „Badlands” i poruszającego, kultowego „Thunder Road” z ekstatycznym finałem, które Bruce znów spędził przy barierkach. W Pradze, być może w nagrodę za cierpliwość i roczne oczekiwanie, otrzymaliśmy jeszcze wyjątkową power-balladę, po którą Springsteen sięga niezwykle rzadko –  „Human Touch”. Przepiękna wersja i być może najbardziej urokliwy moment wieczoru. 

No i oczywiście wspomniane bisy, które trudno określić inaczej jak muzycznym obłędem i zbiorowym szaleństwem – tańcem, śpiewem, dzieloną razem radością. Bez chwili wytchnienia, strzał za strzałem. Springsteen szalał, a zespół grał jakby jutro miało nie być. Niewiarygodne, że większość grupy przekroczyła już 70-tkę – nie tylko nie widać po nich było zmęczenia, co wspólna zabawa na scenie zdawała się tylko ich nakręcać. W każdej odegranej nucie czuć było wdzięczność i oddanie fanom
i muzyce. Ta muzyczna banda przeszła razem wszystko, ale wiele jeszcze mają przed sobą. Znają swoją wartość i pozwalają sobie na „odpięcie wrotek”, czyli to, co fani kochają najmocniej. Tak było
w szalonym „Seven Night to Rock” w Berlinie i rozbrajającym „Twist and Shout” w Pradze, które przypomniało wszystkim, gdzie leżą korzenie rock and rolla. W nieskrępowanej niczym zabawie
i wielkiej pasji, której Bruce Springsteen i E Street Band mogliby uczyć w szkołach. 

Prawdziwy BOSS w akcji

A gdy wydawało się, że to już koniec, Boss wyciągnął kolejnego asa z rękawa. Zbiorową ekstazę, która towarzyszyła, kończącemu zasadniczą część show „Tenth Avenue Freeze-Out”, będącego hołdem
i ukłonem dla zasług towarzyszącego zespołu, porównać można tylko i wyłącznie do historycznych występów Elvisa i Jamesa Browna. Rock, soul, taniec i szał – ostatnie takty przeboju z 1975 roku były spełnieniem, dopełnieniem i perfekcyjnym pożegnaniem. 

Z tym, że Boss ani myślał kończyć dobijających trzech godzin koncertów. Mieszając zabawę
z zaangażowaniem, społeczny przekaz z muzyczną historią, oddanie z przekonaniem, kontynuując najlepszą tradycję swoich scenicznych mistrzów, symbolicznie i nieprzypadkowo Springsteen,
z wyjątkową, porażającą wręcz, jednoczącą wszystkich mocą, koncerty kończy w tym roku poruszającą wersją „Chimes of Freedom” Boba Dylana, która najbardziej wyjątkowo wybrzmiała
w Berlinie, gdzie – podobnie jak w 1988 roku, gdy Springsteen na niecały rok przed upadkiem Muru Berlińskiego, zagrał dla blisko 300 tysięcy fanów w NRD – została zadedykowana uczestnikom tamtego koncertu sprzed 37 lat. Springsteen zamyka swoje pełne pasji koncerty, tym czego jego muzyce nigdy nie brakowało – tak potrzebnym w dzisiejszych czasach zastrzykiem nadziei i jedności. „And for every hung-up person in the whole wide universe, we gazed upon the chimes of freedom flashin’…”.

Nie bez powodu nazywają go Szefem, nie bez kozery E Street Band zasłynął jako jeden z najbardziej poruszających grup w historii rock and rolla. Oni są rock and rollem, z całym brzemieniem i ciężarem historii tego słowa. Widziałem wiele koncertów największych, najsłynniejszych zespołów gatunku, jednak giną one przy niebywałej sile koncertów Springsteena. Nikt nie ma takiego kontraktu z publiką, nikt – a zwłaszcza w tym wieku – nie zostawia tyle potu i własnych emocji, po tylu latach, na scenie. 

Trzy lata w Europie, kto wie, kiedy i czy kiedykolwiek jeszcze wrócą. Lata lecą nieubłaganie, ale forma
i sceniczna klasa wciąż pozostają najwyższej próby. Jeśli miałoby to być pożegnanie – trudno wyobrazić sobie lepszą okazję, by doświadczyć zespołu w pełnej krasie. Coś jednak wydaje mi się, że Bruce Springsteen i The E Street Band nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa i nie zagrali jeszcze ostatniej nuty. Bo jak śpiewali w jednym ze swoich porywających przebojów: „Well, we made a promise we swore we’d always remember, no retreat, baby, no surrender”.

Autor: Kuba Banaszewski

Bruce Springsteen Setlist Letiště Praha Letňany, Prague, Czechia 2025, The Land of Hope and Dreams Tour

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!