King Gizzard & The Lizard Wizard – Warszawa 2023 – relacja

king gizzard and the lizard wizard warszawa

King Gizzard & the Lizard Wizard (dalej King Gizzard lub KG&tLW) poznałem w okolicy 2017 roku, gdy ta szalona ekipa wydała psychodeliczny album „Polygondwanaland” – ich dwunasty album studyjny, który dopiero zwiastował nadchodzące szaleństwo. W chwili, gdy piszę te słowa mamy początek 2023 roku, a King Gizzard mają na koncie 23 albumy długogrające, oddanych fanów i setki zagranych koncertów. Tak, to był dobry moment, by zobaczyć zespół na koncercie, zwłaszcza że wizyta KG&tLW w warszawskiej Progresji, była pierwszą w kraju nad Wisłą. Kapela miała wcześniej zjawić się na festiwalu Pol’and’Rock, ale z powodu problemów zdrowotnych frontmana Stu Mackenzie’go, muzycy musieli odwołać trasę. Nadmienię, że klubowe oblicze King Gizzard – sprowadzonego tym razem przez agencję Follow The Step – zdecydowanie bardziej przypadło mi do gustu, niż wizja jedynie festiwalowego występu.

los bitchos warszawa

W roli gościa specjalnego wystąpiła kapela Los Bitchos, składająca się z samych kobiet. Ekipa z UK skradła moje serce wspaniale zagraną przeróbką kultowego „Tequila” The Champs. Widać było, że dziewczyny na scenie czują się odpowiednio pewnie, by zarówno rozgrzać publikę, jak i po prostu zagrać własne show. Zresztą, jeśli już o publice mowa, to trzeba przyznać, że osoby zgromadzone w Progresji doskonale widziały czego spodziewać się od obu zespołów – Los Bitchos przyjęto doskonale (dobrze to wróży ich kolejnemu koncertowi w Polsce, tym razem na Open’er Festival 2023), a na King Gizzard od skakania trzęsła się podłoga klubu. O tym jednak za moment, gdyż dodam jeszcze, że debiut Los Bitchos – zatytułowany „Let the Festivities Begin!” – został przygotowany pod czujnym okiem Alexa Kapranosa z Franz Ferdinand.

king gizzard and the lizard wizard warszawa 2023

Czy fan KG&tLW mógłby wymarzyć lepszą setlistę, niż ta, którą zespół zaprezentował w sobotni wieczór podczas koncertu w Warszawie? Po wydarzeniu rozmawiałem z kilkoma miłośnikami kapeli i wśród wymienianych superlatywów znalazła się m.in. kwestia doskonale przygotowanego programu koncertowego. King Gizzard znani są z tworzenia wyjątkowych setlist – innych na każdym koncercie – dlatego ich występ każdorazowo jest przede wszystkim wielką niespodzianką. Polski koncert zaczęli od „Rattlesnake”, które eksplodowało z siłą atomową, a później zespół jeszcze dokładał do pieca. Zresztą o energii niech świadczy to, że uczestnicy show nie przestawali skakać, a King Gizzard prześcigali się w wymiataniu na instrumentach. Wersje studyjne zamieniały się zatem w długie, kosmiczne improwizacje, zwłaszcza w drugiej części koncertu, gdy wybrzmiały „Digital Black”, „Vomit Coffin” oraz „Murder of the Universe”. Doskonałą robotę zrobiło też kosmiczne (i wyczekane!) „Shanghai”. Pozostałe utwory były wybrane przekrojowo z dyskografii zespołu – swojej reprezentacji doczekały się m.in. krążki „K.G.”, „L.G.”, „Fishing for Fishies” oraz „Omnium Gatherum”. Biorąc pod uwagę, że tego wieczoru zespół chciał publice „skopać tyłki”, nie dziwię się, że w repertuarze nie znalazło się nic z „Gumboot Soup”. 

Natomiast na nic by się zdała nawet najlepsza paczka utworów, gdyby nie fenomenalna forma zespołu. Muzycy King Gizzard to mistrzowie w swoim fachu, podróżnicy do innych wymiarów, przewodnicy po ukrytych światach, tam, gdzie udają się tylko najodważniejsi. Zresztą w Progresji poszukiwaczy mistycyzmu było wielu, a koncert wyprzedał się na kilka miesięcy przed rozpoczęciem. To tylko dowodzi tego, że KG&tLW był w Polsce wyczekiwany. Wystarczyło dać się porwać muzyce, by przeżyć naprawdę niecodzienne przeżycie. Zresztą momentami byłem aż zdumiony, jak bardzo metalowo brzmi obecna iteracja Australijczyków. Podobną niespodziankę przeżyłem podczas odsłuchu ich płyty „Infest the Rats’ Nest”, gdy King Gizzard brzmieli niczym wybuchowa mieszanka thrash metalu i stoner rocka. Pomimo improwizacji nic się nie rozjeżdżało, brzmienie było selektywne, a do interpretacji nie wkradał się chaos. Za to czapki z głów. 

Rewelacyjny koncert, który ma wszelkie podstawy, by być przez lata wspominanym przez uczestników. Nie wyobrażam sobie, żeby po takim przyjęciu KG&tLW nie wrócili do naszego kraju w najbliższej przyszłości. Zapewne nie jestem jedynym, który z wytęsknieniem wyczekuje kolejnej podróży. 

 

Autor: Michał Koch

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!