Grunge’owe zaduszki z Pearl Jam w Warszawie – pierwszy raz legendy z Seattle w Polsce
Pearl Jam po raz pierwszy zagrali w Polsce 29 lat temu.
W 1996 roku muzycy Pearl Jam znajdowali się w ciekawym miejscu swojej kariery.
Po oszałamiającym sukcesie trzech pierwszych albumów, naturalnym kolejnym krokiem dla zespołu tego pokroju wydaje się pójść za ciosem, ostatecznie powalić na kolana cały rockowy świat. Autorzy „Ten” mieli jednak inny pomysł na to, co zrobić dalej. I z perspektywy czasu zdaje się, że była to jedyna droga, by przetrwać.
W czasie nagrywania swojego czwartego krążka, następcy eksperymentalnego, wieńczącego złotą erę grunge „Vitalogy”, zespół, będący w muzycznym peaku swojej popularności, otrzymał nagrodę Grammy, a Eddie Vedder wygłosił słynną przemowę, wymierzoną w branżę, ale i w samych siebie. „Czy to wszystko jest tego warte?”. „Czy to wszystko ma jeszcze sens?”. Kurt Cobain już nie żył, a wyniesiony na piedestał z początkiem lat 90. twórczy zryw z Seattle zanurzony był w walce ze swoimi demonami. W 1996 roku Pearl Jam, a zwłaszcza wokalista i lider kapeli, walczyli z ceną, jaką przyszło im zapłacić za wielką, upragnioną tak przecież sławę – nie nagrywali już teledysków, nie udzielali wywiadów. W chwili wydania „No Code” wracali też z dłuższej przerwy od koncertowania, a single celowo wybierali tak, by nie było z nich przebojów. Jednak dziś, z perspektywy czasu, wydaje się, że był to jedyny sposób by przetrwać.
Z zespołem pozostali tylko najwierniejsi fani, którzy za cenę okładek magazynów i głośnych tytułów, dostali muzyczną prawdę, bez krzty udawania i strojenia poz. I być może ich czwarty album nie był tak przebojowy jak „Ten”, tak energetyczny jak „Vs.” i tak tajemniczy i poruszający jak „Vitalogy”, ale to właśnie dzięki niemu Pearl Jam grają do dziś. I również dzięki niemu Pearl Jam po raz pierwszy dotarli do Polski.
W 1996 roku zespół po raz pierwszy postanowił na dłużej zajrzeć do Europy, gdzie zagrał aż 19 koncertów. Tym razem muzycy postawili na promocję płyty na Starym Kontynencie, a nie tak, jak do tej pory głównie w swojej ojczyźnie. W Stanach oczywiście wystąpili, ale zagrali mniej koncertów niż dotychczas, co było pokłosiem walki zespołu z nieczystymi praktykami koncernu Ticketmaster. Europa czekała jednak z otwartymi ramionami, Pearl Jam nie zagrali tu bowiem regularnej trasy od ponad 3 lat. A już czwartym przystankiem na rozpoczętym jesienią 1996 roku tournée okazała się Polska, gdzie zespół zagrał 1 listopada w warszawskim Torwarze.
Data, z wielu względów, trzeba przyznać nietypowa. Cała Polska pogrążona w zadumie i tłumnie kierująca się w kierunku cmentarzy, część tego jesiennego święta oddać musiała licznie przybywającym do stolicy młodym fanom, którzy we flanelowych koszulach i glanach stawili się w hali na Łazienkowskiej. Co ciekawe, sam zespół nie do końca zdawał sobie sprawę z powagi daty swojego koncertu. Po latach gitarzysta Pearl Jam Mike McCready tak wspominał przygotowania do występu: „Tak, to był pamiętny koncert (…) pamiętam, że chyba ktoś z agencji koncertowej, powiedział, że tutaj święto zmarłych to jest coś o wiele poważniejszego niż Halloween w Stanach i że były nawet głosy, żeby koncertu nie organizować. Muszę przyznać, było to dla nas kompletne zaskoczenie. Nie wiedzieliśmy, co zrobić, chcieliśmy grać, bo nigdy wcześniej nie graliśmy w Polsce, a inny termin nie wchodził w rachubę. Z drugiej strony nie chcieliśmy obrażać niczyich uczuć. Ktoś rzucił pomysł, żeby zacząć przy świecach. Bardzo nam się to spodobało. Potem zrobił się z tego prawdziwy rockowy koncert. Widać było, że publiczność zna naszą muzykę i świetnie reaguje – to zawsze jest niewiadoma w miejscach, w których gra się po raz pierwszy.”
Muzycy Pearl Jam mieli też po czasie przyznawać, że wiedzieli, iż na koncercie w Polsce nie zarobią. I choć nie był to pewny biznes, na pewno z perspektywy fanów opłacało się to ryzyko podjąć. Koncert w Warszawie organizowała nieistniejąca dziś firma Odyssey, na której późniejszych zgliszczach rozwinął swe skrzydła polski oddział Live Nation. Agencja, która po 1989 roku organizowała w naszym kraju m.in. pierwsze koncerty Aerosmith, Stinga czy Metalliki, była więc pionierem wśród organizatorów koncertów zagranicznych gwiazd w Polsce. Kolejni na liście znaleźli się Pearl Jam i z naszej rodzimej pozycji był to strzał w dziesiątkę – zespół był wciąż w mocnym gazie, na ustach wszystkich, nie dziwi więc, że ich przyjazd do Polski był wielce oczekiwany, a bilety na show rozeszły się na parę tygodni przed dniem Wszystkich Świętych. Tym bardziej, że wejściówki, dostępne w sklepach muzycznych i kasach Torwaru, kosztowały 35 i 40 złotych.
Jak wspominał sam gitarzysta Pearl Jam, debiut zespołu nad Wisłą rozpoczął się klimatycznym i niespiesznym wstępem wraz owocem współpracy zespołu z Neilem Youngiem przy EP-ce „Merkin Ball” – poruszającą balladą „Long Road”. Jednak nim dzisiejsza legenda z Seattle wyszła na iskrzącą się od świec scenę Torwaru, przez ponad godzinę polskich fanów rozgrzewała inna kapela z dalekiego stanu Waszyngton – The Fastbacks, której dalszych losów próżno dziś szukać, podobnie jak relacji ich występu w Torwarze. Nie oni się tego dnia liczyli, a dziarscy autorzy największych rockowych hitów początku lat 90., którzy po nastrojowym – niczym promowany wówczas „No Code” – wstępie, ruszyli do akcji.
Lwią część występu, bo aż 10 zagranych tego wieczora kompozycji, wypełniły utwory z najnowszej płyty, ale nie zabrakło też obowiązkowych, najbardziej wyczekanych i gorąco przyjętych szlagierów z początku dekady. „Even Flow”, „Jeremy”, „Black”, „Rearviemirror” – Pearl Jam wiedzieli jak zgotować polskim fanom godne przywitanie i – tak jak mistrzowsko robią to do dzisiaj – potrafili wyważyć muzyczne nastroje i dostosować setlistę do wyjątkowego miejsca i czasu. Polacy odwdzięczyli się tym, co mogli zrobić najlepiej – najbardziej gorącym, mimo jesiennej aury, przyjęciem pod słońcem, które na długo zapadło w pamięci doświadczonych już przecież wtedy muzyków.
Jeff Ament: „Sądzę, że głównym powodem tego, że zagraliśmy u was (w 2000 roku — przyp. red.) aż dwa razy, było wspaniałe przyjęcie, z jakim spotkaliśmy się podczas pierwszego występu kilka lat temu w Warszawie. Naprawdę niesamowity był sposób w jaki publika reagowała na naszą muzykę, była w tym jakaś nowa, świeża jakość. Byliśmy więc naprawdę podekscytowani myślą o ponownym koncercie w Polsce.”
Kulminacyjnym punktem wieczoru musiało być obowiązkowe, chóralnie wyśpiewane przez wszystkich „Alive”, ale zespół, kluczem, którego trzyma się do dziś, nie mógł przecież tak łatwo zejść ze sceny. Dwukrotnie wychodzili na bis. Ostatecznie licznik zagranych kompozycji zatrzymał się na 26 numerach, a nim Pearl Jam, jakby zamykając nastrojową klamrą występ mocno emocjonalnym „Indifference”, sięgnęli jeszcze po jeden utwór z najnowszej płyty. „Myślę, że pożegnamy się najradośniejszą piosenką jaką znamy, którą zagraliśmy tylko kilka razy, ale mam nadzieję, że zagramy dobrze” – żegnał się Vedder – „W jej tekście jest fragment „Już za wami tęsknimy” i tak będziemy się czuli, chcielibyśmy was zabrać ze sobą… Bez wątpienia wrócimy… Na pewno…”.
Na warszawskiej sali nie mogło zabraknąć szerokich uśmiechów, gdy zespół odpłynął wraz z gitarowym i euforycznym „Smile”. I obietnicy złożonej przez Eda dotrzymali – do Polski powracali jeszcze wiele razy.
Setlista:
1. Long Road
2. Last Exit
3. Animal
4. Hail, Hail
5. Go
6. Red Mosquito
7. In My Tree
8. Corduroy
9. Better Man
10. Lukin
11. Mankind
12. Off He Goes
13. Even Flow
14. Daughter
15. Jeremy
16. Sometimes
17. Rearviewmirror
18. Immortality
19. Alive
—————————————
20. Who You Are
21. Black
22. I Got Id
23. State of Love and Trust
24. Present Tense
25. Smile
—————————————-
26. Indifference
Autor: Kuba Banaszewski
Źródło: https://www.pearljam.pl/koncerty/1996-11-01-torwar-warszawa-polska/
Źródła cytatów:
Małgorzata Taklińska, „Roślina”, wywiad ze Stonem Gossardem, wydawnictwo In-Rock, 1999
Robert Leszczyński, „Nie dla mas”, wywiad z Mikem McCreadym, „Gazeta Wyborcza”, 15. czerwca 2000
Joanna Szyra, „Kiedy upada królestwo”, wywiad z Jeffem Amentem, „Metal Hammer”, 19. listopada 2002