Czy faktycznie było aż tak źle? – jedyny polski koncert Whitney Houston w historii
26 lat temu – 22 sierpnia 1999 r. – podczas finałowego wieczoru 36. Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie, na scenie Opery Leśnej wystąpiła sama Whitney Houston. Był to jej pierwszy i zarazem jedyny koncert w Polsce. W czasie, gdy koncerty wielkich światowych gwiazd wciąż ekscytowały cały kraj i rozpalały świadomość opinii publicznej, przyjazd 36-letniej wówczas wokalistki zapowiadany był jako „wydarzenie roku”. Wokół samego występu Amerykanki przez lata narosło wiele mitów i kontrowersji. Mało powiedzieć, że nawet ci, którzy wieczoru sprzed 26 lat nie pamiętają bądź pamiętać nie mogą, znają utarte w powszechnej świadomości zdanie, że koncert – mało powiedzieć – udany nie był. Oliwy do ognia dolał również późniejszy występ jednego z polskich kabareciarzy, który w kultowym skeczu wyśmiał i wykpił występ amerykańskiej diwy.
Po latach jedni pamiętają powtarzane w mediach frazesy, innym bardziej niż samo show zakodował się w pamięci występ satyryka. Takie to były czasy, wszyscy żyliśmy tymi samymi popkulturowymi wydarzeniami, a telewizja jako główne medium dyktowała to, czego słuchaliśmy i to, co i jak dziś wspominamy. Jedno jest jednak pewne, po ponad ćwierćwieczu legenda koncertu wciąż jest żywa, mało występów bowiem odbiło się tak szeroko komentowanym echem w polskiej koncertowej historii. Ale czy faktycznie było tak źle, jak chciano byśmy ten występ pamiętali? Cofnijmy się w czasie o 26 lat!
Rok 1999, a właściwie 1998, był czasem wielkiego powrotu Whitney Houston, która zdominowała listy przebojów i podbiła serca milionów fanów na całym świecie na początku dekady. Była wszędzie –
w MTV, na filmowych ekranach i czerwonych dywanach. Kochali ją wszyscy – zdawałoby się gwiazda totalna. Miała wszystko: głos, charyzmę, uwielbienie słuchaczy i uznanie krytyków. Rok przed zakończeniem dekady Houston powróciła też z pierwszym od ośmiu lat albumem z premierowym materiałem. Wydawała i tworzyła wcześniej muzykę filmową – mało wspomnieć kultowego i ultraprzebojowego „Bodyguarda” – jednak to dopiero piąty krążek „My Love Is Your Love” przyniósł artystce długo wyczekiwany, pierwszy od 1990 roku płytowy sukces. Album sprzedał się w ponad 10 milionowym nakładzie, przyniósł Whitney szóstą nagrodę Grammy i Oscara. Słowem – wielki sukces, który cementował status Amerykanki jako światowej gwiazdy.
W kolejnym szczycie swojej kariery i po triumfalnym powrocie artystka wyruszyła w światowe tournée promujące album. Trasa objęła swym zasięgiem ponad 60 koncertów w Europie i Stanach Zjednoczonych. Nie dziwi więc, że gdy ogłoszono koncert Whitney w Polsce, w kraju wybuchł prawdziwy szał i rozpoczęło się wielkie narodowe odliczanie do dnia jej show. Co by nie mówić, artystka odwiedziła nas jeszcze w gorącym okresie swojej kariery. Wybór padł na Sopot, rodzimą mekkę występów największych światowych gwiazd, które przyjeżdżały do Opery Leśnej jeszcze za czasów żelaznej kurtyny. Mało kto dziś pamięta, że podczas tej samej edycji kultowego, a nieco przebrzmiałego dziś festiwalu w Sopocie, wystąpił jeszcze Lionel Richie, który zachwycił polską publikę sceniczną charyzmą, dając pełnowymiarowe show wypełnione największymi hitami. Zdawałoby się fantastyczny przedsmak przed koncertem długo wyczekiwanej diwy. Po latach jednak wydaje się, że gorące przyjęcie występu Lionela podgrzało tylko atmosferę i wywindowało oczekiwania wobec koncertu Houston jeszcze wyżej. Niebotycznie wysoko, czego artystka nie spełniła, dając „tylko” dobre show.
Chociaż zdaje się, że największą rolę – jak to w lato – nad polskim morzem odegrała pogoda, która wpływ miała zarówno na formę Whitney, jak i całościowy odbiór koncertu. Polskim fanom oczywiście warunki atmosferyczne nie przeszkadzały, mamy to we krwi, że jak mamy urlop to choćby się waliło, trzeba się dobrze bawić i korzystać. Jednak trzeba przyznać, że tego dnia w Trójmieście nie było kolorowo. Temperatura spadła do 12 stopni Celsjusza, w Sopocie padało, a wrażenie chłodu potęgował dodatkowo zimny wiatr. I choć od samego początku nic nie zwiastowało katastrofy – występ był szeroko komentowany w mediach, transmitowany w publicznej telewizji, a bilety wyprzedały się na pniu – po przybyciu artystki do Sopotu zaczęły się schody. Houston, obawiając się o swój głos, zażądała od organizatorów specjalnych dmuchaw, które miały podnieść temperaturę na scenie. Organizatorom udało się podwyższyć ją do szalonych 18°C, jednak artystka wciąż narzekała na zimno. W efekcie koncert rozpoczął się z ponad godzinnym opóźnieniem, co wywołało niezadowolenie wśród polskiej publiczności, która z każdą minutą traciła cierpliwość i margines zaufania i wyrozumiałości dla spóźnionej diwy.
Ale gdy już się pojawiła zgotowano jej gromkie przyjęcie, połączone z niemałą konsternacją. Po zapowiedzi Marka Niedźwieckiego artystka pojawiła się na scenie…no właśnie. Houston z miejsca zaskoczyła wszystkich niecodziennym strojem — choć była to druga połowa sierpnia, Whitney na scenę wyszła ubrana w golf, płaszcz i rękawiczki. I chyba po latach jest to obrazek pamiętany najmocniej, bardziej niż jakakolwiek przebitka z samego koncertu. No może przebijać ją tylko pamiętna scena pojawienia się na scenie małej córki wokalistki Bobbi Kristiny, ubranej jak na lepienie bałwana. Trudno jednak dziwić się przyzwyczajonym do innych temperatur Amerykanom, nie to było tego wieczoru najważniejsze. Liczyć się miała przecież przede wszystkim muzyka. A więc, czy Whitney obroniła się muzycznie? I tak i nie.
Wokalistka lekko mówiąc nie przemęczała się na scenie i wyraźnie oszczędzała głos przed kolejnymi koncertami. Zrzucono to później na problemy z krtanią i wspomnianą już niezbyt łaskawą pogodę. Zdawała się też być w nienajlepszym humorze, ale po latach na nagraniach widać, że robiła co mogła
i starała się zachować profesjonalizm do końca. Co prawda te najbardziej wymagające utwory „odbębniła” na pół gwizdka, ale z pewnością nie można było zarzucić jej – co wtedy czyniono – braku największych przebojów. W Sopocie Houston sięgnęła bowiem po takie szlagiery jak „I Will Always Love You”, „I Wanna Dance with Somebody” czy „How Will I Know”, które wybrzmiały obok nowego materiału oraz licznych coverów. Artystka i zespół sięgali również po sprawdzony do dziś na koncertach popowych patent z mieszanką piosenek, w którą wplątali fragmenty paru wyczekiwanych hitów. Nie była to jednakże sytuacja jednostkowa i gorsze potraktowanie sopockiej publiczności – setlista polskiego koncertu, jakby nie patrzeć festiwalowego, nie różniła się wiele od kolejnych koncertów na trasie, zarówno tych w halach czy na stadionach.
Koncert zakończył wielki przebój „I Will Always Love You” w naprawdę niezłej wersji, Houston zdobyła się również na jeden bis po czym prędko opuściła Operę Leśną. „Whitney has left the opera” – zażartował tylko na pożegnanie Marek Niedźwiecki, studząc emocje publiki, która chciała więcej. Artystka udała się prosto na lotnisko, nie pojawiając się na zaplanowanej konferencji prasowej. To dodatkowo rozczarować miało wielu fanów i dziennikarzy, którzy liczyli na spotkanie z gwiazdą.
Czy po latach koncert pozostaje jednak aż takim rozczarowaniem, jakim zapamiętano go w masowej świadomości? Z pewnością artystce nie pomagały trudne warunki atmosferyczne, jednak trzeba oddać – choćby dzięki dostępnym w sieci nagraniom – profesjonalnie, choć bez fajerwerków, doprowadziła koncert do końca. Skąd więc te tak liczne krytyczne głosy? Zdaje się, że winne są tu najbardziej wielkie oczekiwania polskiej publiczności i podkręcanie rangi koncertu w ówczesnych mediach. Z pewnością był on wielkim wydarzeniem, ale prasa, krytycy i fani spodziewali się być może kolejnego show spod znaku Michaela Jacksona, którego koncert z 1996 roku stał się symbolem otwarcia się Polski na przyjazd największych światowych artystów. Trudno jednak winić wysokie oczekiwania publiki w kraju, gdzie koncert tak wielkiej gwiazdy był wciąż wydarzeniem rangi państwowej. Tym z pewnością koncert Amerykanki nie był – wydaje się, że wszyscy spodziewali się historycznego wydarzenia, a dostali po prostu rzetelny, kolejny na trasie występ wokalistki, który po latach pozostaje przede wszystkim jedynym koncertem Whitney Houston w Polsce. Artystka zmarła nagle i tragicznie w 2012 roku. Miała zaledwie 48 lat.
Autor: Kuba Banaszewski
źródła: youtube.com / interia.pl / esopot.pl / rmf.fm / viva.pl
A wy sami możecie ocenić formę Whitney Houston oglądając całość na YouTubie: