Czy był to królewski powrót Avenged Sevenfold do Polski? – relacja

Avenged Sevenfold – Wrocław, Hala Stulecia (22.06.2025r.) org. Mystic Coalition
Avenged Sevenfold to raczej jeden z zespołów, którego popularność i pozycja za oceanem jest większa niż w Europie, a już na pewno w Polsce. Wszyscy pamiętamy 2014 rok, kiedy to zespół ze swoim “Hail to the King” starał się wejść do metalowej ekstraligi ruszając w marsz triumfalny po Europie podbijając kolejne hale. Z wyprawy do Polski musieli jednak wrócić na tarczy, bo łódzka Atlas Arena świeciła wtedy pustkami, dlatego nie ma się co dziwić, że Amerykanie czekali aż 11 lat, żeby do nas wrócić. Na szczęście ponad dekada przerwy pozwoliła polskiej publiczność zatęsknić za heavy metalem prezentowanym przez M. Shadowsa i spółkę, co zaowocowało sold outem jakieś dwa tygodnie przed wydarzeniem, dzięki czemu mogliśmy we wrocławskiej Hali Stulecia poczuć już prawdziwą atmosferę podczas ich koncertu.
Za nim mogliśmy zobaczyć Avenged Sevenfold, na scenie pojawili się Palaye Royale, którzy w tym roku urządzili sobie prawidzwą grę terenową po Polsce. Najpierw support przed A7X, potem koncert na Pol’and’Rocku, następnie solowe show w Krakowie i na jesień znowu jako dokładka przed Yungbludem w Torwarze. A tym wrocławskim, 45-minutowym setem, pokazali, że takie zaproszenia, jak to, potrafią wykorzystać w stu procentach. Palaye Royale wyszli zmotywowani i korzystali z każdej dostępnej sztuczki, aby rozgrzać publiczność swoją energiczną wersją rocka z charakterystycznym zachrypniętym głosem Remingtona Leitha. Brzmieniowo i estetycznie odbiegający od A7X, ale potrafiący porwać publikę, która bawiła się świetnie, ale z pewnością nie mogła się już doczekać głównego dania.
A początek tej królewskiej uczty nie był najlepszy. “Game Over” zabrzmiało bardzo chaotycznie, a wokal M. Shadowsa mógł zrodzić wątpliwości, co do jakości tego koncertu. Na szczęście przy “Chapter Four” usłyszeliśmy poprawę, a kolejne “Afterlife” pokazało już jak ten występ powinien wyglądać. Wokalista Avenged Sevenfold miał jeszcze lekkie problemy, które próbował nadrabiać zdzierając sobie gardło, co nie uciekło uwadze wrocławskiej publiczności nagradzającej brawami starania frontmena, ale z czasem było już tylko lepiej. “It’s been to fck long” – z każdym kolejnym utworem słowa te nabierały tylko na znaczeniu. ”Hail to the King” zabrzmiało jakby zostało stworzone właśnie pod koncerty, a “Buried Alive” pokazało jak łączyć melodyjność i bardziej wyluzowane oblicze Amerykanów ze sporą mocą. Epickie “The Stage” było z kolei manifestacją ambicji zespołu i zaostrzyło apetyt na więcej.
Wszelkie problemy z wokalem poszły już w zapomnienie, o czym przekonaliśmy się podczas “So Far Away”, które zgodnie z założeniem – złamało nasze serca, by za chwilę je uleczyć.
“Nobody” nadało ciężkości i już pierwszymi dźwiękami riffu pozwoliło wrócić do metalowego świata, chociaż w tej bardziej eksperymentalnej odsłonie. Hitowe “Nightmare” to już A7X w pełnej krasie i chyba najjaśniejszy punkt tego koncertu. Tutaj warto zwrócić uwagę jak dobrze ten zespół potrafi działać, a wszelkie harmonie gitarowe, jak i liczne solówki Synystera Gatesa, były tego ozdobą. Przy “Bat Country” Amerykanie wysłali sygnał, że wcale nie zamierzają zwalniać, a cała Hala Stulecia osiągnęła chyba najgorętsza atmosferę, również dosłownie, bo we wrocławskiej arenie można było się spocić od samego stania. “Unholy Confessions” pokazało najcięższe oblicze zespołu i aż szkoda, że kolejne “Cosmic” wyhamowało nieco rozpędzonych Kalifornijczyków, i nie pomogły tu nawet kosmiczne wstawki. Wszystko zostało zakończone, klasycznie już, teatralnym “A Little Piece of Heaven”, które swoim natężeniem i szaloną kompozycją, ma wyryć w słuchaczu stempel A7X.
Czy powinniśmy pokłonić się królowi? Do sali tronowej, gdzie siedzą giganci metalu, chyba nie dotarliśmy, ale z pewnością jesteśmy już na dworze królewskim, na którym możemy znaleźć wiernych rycerzy. Solidny koncert, który pokazał, że brakowało Avenged Sevenfold na koncertowej mapie Polski, a wspomniane 11 lat przerwy, to zdecydowanie za długi okres bez takiego zespołu jak A7X, bo sam powrót, należy zaliczyć do udanych.
Autor: Grzegorz Słoka