OFF Festival 2024 – relacja
OFF Festival – Katowice, Dolina Trzech Stawów (2-4.08.2024r.)
fot. mmurawski / materiały prasowe
Ucieknijmy z miasta ku naturze
Muszę powiedzieć, że początek sierpnia był dla nas dość niezwykłym przeżyciem. W czwartek spędziliśmy kilka godzin na PGE Narodowym bawiąc się z 65 000 osobami na koncercie obecnie jednej z najpopularniejszych artystek na całym globie, czyli Taylor Swift, aby następnego dnia rozpocząć kolejną przygodę na OFF Festivalu. Otoczeni wystrojonymi i zaopatrzonymi w bransoletki przyjaźni Swifties patrzyliśmy na efektowne show, które atakowało nas kolejnym ostrzałem artyleryjskim świateł, wizualizacji i układów tanecznych swoim nadmiarem zaburzając działanie naszego układu dopaminowego, by później przenieść się do parków i otaczających teren festiwalu drzew. Było to jak przejście z jednego świata do drugiego. Od betonozy stadionu do spokoju Doliny Trzech Stawów. Ta podróż była jak wyjechanie po piątkowej imprezie na mieście na łono natury, żeby napawać się tym, co w przyrodzie najpiękniejsze. I wiecie co? Uwielbiamy takie wycieczki.
Czy dużo zaskoczeń to tak naprawdę brak zaskoczenia?
Wiem, Taylor jest wszędzie i moglibyśmy w końcu dać sobie z nią spokój, ale porównania te mogą działać tylko i wyłącznie na korzyść OFFa. Na koncertach wielkich gwiazd doskonale wiemy czego się spodziewać. W końcu przy takich produkcjach ciężko zostawić miejsce na improwizacje i niespodzianki. A OFF Festival jest mistrzem w nieprzewidywalności. Co roku odkrywamy nowe nazwy, niektóre pomijamy przy przygotowaniach do festiwalu specjalnie po to, żeby dać sobie miejsce na zaskoczenia, bo ten festiwal zawsze wywraca nasze oczekiwania do góry nogami tworząc na naszych oczach zupełnie nowych bohaterów.
I w tym roku było podobnie, szczególnie jeśli popatrzymy na listę naszych największych oczekiwań przed edycją 2024. Future Islands, Grace Jones, English Teacher, Maruja i Model/Actriz. Z tych nazw koniec końców tylko ci ostatni skończyli w naszym offowym topie, chociaż jak się później okazało, wpływ na to miała nie tylko forma muzyków.
Zapraszamy na kolejną dawkę koncertowych odkryć i paradę niesamowicie barwnych muzycznych postaci, które skradły nasze serce, a nawet i dusze.
Mistrz improwizacji
Wiecie jak jest z wakacyjną pogodą w ostatnich latach, w szczególności kiedy mówimy o festiwalach. Mówiąc w skrócie – nie jest łatwo przejść suchą stopą przez koncertowe lato i OFF też musiał swoje w tym kontekście przyjąć, bo piątek w Katowicach został niestety naznaczony przez deszcz, który nie dawał o sobie zapomnieć, pojawiając się i znikając, a swój kulminacyjny moment osiągnął w pierwszej połowie koncertu Future Islands, którzy przecież byli jednymi z tych, na których czekaliśmy najbardziej, szczególnie po wydanym w tym roku “People Who Aren’t There Anymore”, które dość często gościło w moich słuchawkach. I nie zapominajmy o Samie Herringu, którego musiałem zobaczyć po pierwszym obejrzeniu wykonanego u Lettermana “Seasons”. Uwielbiam frontmanów, którzy potrafią zaskoczyć i wyjść poza ramy tego, co moglibyśmy się spodziewać po granej przez nich muzyce. Tym bardziej jeśli weźmiemy na tapet zespół grający synth-pop, który raczej nie kojarzy nam się aż tak z szaleństwem na scenie. A na pewno nie z takim, jaki możemy zobaczyć w wykonaniu lidera Future Islands.
Herring to istna sceniczna bestia. To co on tam wyprawia naprawdę potrafi zrobić wrażenie. W Katowicach klasyczne ruchy uzupełnione zostały o improwizacje wykorzystujące zastane warunki. Nie jeden artysta mógłby przy takiej pogodzie schować się w głębi sceny, aby tylko przeczekać ten koncert w bezpiecznych warunkach. Ale na pewno nie Herring, który nie tylko nie przestraszył się tej ulewy, ale postanowił wykorzystać jej skutki. Tańce w kałuży i końcowy ślizg na klacie przez pół sceny, niczym piłkarz celebrujący strzelenie gola w finale, to jedne z najlepszych przykładów kreatywności i improwizacji, na które pokusiliby się tylko najlepsi w swoich fachu. Jeszcze mocniej to wybrzmiało patrząc na resztę zespołu spokojnie robiących swoje będąc w tle. Wyczyny Sama na pewno będą jeszcze nie raz przez nas wspomniane. Szkoda tylko, że jego ekspresja musi przykrywać nieco niedostatki wokalne, które swój kulminacyjny moment osiągnęły chyba w strasznie niedośpiewanym “Seasons”. Koncert z wielkim potencjałem na super zabawę, której ogień został przygaszony przez ulewę. Wielka szkoda, tym bardziej, że kolejne dni pokazały, że chcących się dobrze bawić nie brakowało w Dolinie Trzech Stawów.
Future Islands – 4.08.2024r.
Jak wyjść cało z konfliktu?
Problematyczny był też wcześniejszy clash Bar Italia z Brutusem, przez co musieliśmy podzielić naszą uwagę na te dwa zespoły. Ciężko wychodziło się z tych pierwszych, bo ta garażowo-gitarowa przebojowość dobrze wybrzmiewała na scenie Eksperymentalnej, dając nam kwintesencje prostego, ale niezwykle skutecznego grania. Wiecie jednak jak lubimy muzyczne pejzaże, szczególnie te z shoegaze’owym zacięciem, na które mogliśmy liczyć ze strony Brutusa. Posthardcore’owe granie, które unika uproszczeń i lubi pokombinować z brzmieniem z zaskoczenia zadając nam co rusz nowy cios.Przejście na koncert mniej oczywistych w swoim graniu Belgów, nie było łatwe, ale na pewno warte stania w deszczu. Przy tak szerokim spektrum brzmienia, sam zespół i też siedząca za bębnami wokalistka Stefanie Mannaerts jednak lepiej wypadali przy bardziej zagęszczonych i szybszych utworach.
Podobnie mógłbym powiedzieć o English Teacher, którzy spokojniejsze i uderzające we wrażliwszą strunę dźwięki potrafili rozpędzić w okolice połamanych post punkowych klimatów. Koncert nieco nierówny, tracący swoją siłę wraz z wolniejszymi utworami, nie potrafiąc przy tym wytworzyć odpowiedniej atmosfery, ale wiemy, że zespół jest dopiero na początku swojej drogi, mając na koncie tylko wydany niedawno debiut i pewnie jeszcze nie aż tak dużo występów na żywo, dlatego mam nadzieję, że nasze drogi jeszcze się w przyszłości przetną.
Nourished By Time – 4.08.2024r.
Daj mu szansę
Kolejny „młokos” Nourished By Time świetnie rozbujał publiczność mimo padającego deszczu. Czerpiący inspirację z muzyki lat 80. muzyk, wzbogacając to o R&B i elektronikę stworzył nam warunki idealne do tańca. Finalnie udało się przegonić na chwilę chmury, ale trochę niedosytu zostało, bo tu też był potencjał na jeszcze więcej, tym bardziej, że wiemy, że NBT potrafi występować także z całym bandem, co musi jeszcze podbić doznania. Na pewno trzeba go obserwować.
Na koniec, nie dnia, ale relacji z piątku – Sevdaliza, która mogła robić spore wrażenie swoją pewnością siebie i bijącą od niej aurą wielkości, chociaż kolejne dni pokazały, że do niektórych jej jeszcze brakuje w kontekście przejmowania sceny i festiwalowej publiczności. Niestety te bardziej sensualne i latynoskie fragmenty nie łączą się za bardzo z moją wrażliwością i nawet mimo OFFowego klimatu, nie dałem się przekonać, ale do samej Sevdalizy zarzutów żadnych nie mam.
Puuluup – 5.08.2024r.
Zmyj ten deszcz, a wzejdzie słońce nad OFFem
Piątkowy deszcz, który ulewnie naznaczył pierwszy dzień OFF Festivalu, skutecznie zmył wszelkie braki nienachalnie rozkręcającego się festiwalowego klimatu i sążniście podlał grunt pod kolejny dzień imprezy. A sobota była zaskakująca jak zaglądające nad Dolinę Trzech Stawów i równie mocno wyczekiwane słońce.
Zgodnie z powtarzającą się od paru lat tendencją, na każdy nierówny piątek przypada na OFFie bardzo mocna sobota. I tak było od samego początku, bo drugi dzień festu rozpoczął się dla nas od energicznego występu zespołu Kresy. Szkoda, że zdążyliśmy tylko na ostatnie trzy numery, bo moc bijąca od polskich przedstawicieli post-punku kazała wierzyć, że ten zespół może jeszcze sporo namieszać, więc koniecznie musimy złapać ich drugi raz. Na Głównej Scenie rządził za to wesoły trójmiejski kolektyw Klawo, który radosnym klimatem swojej interpretacji zabawowego jazziku zwiastować mógł tylko udany dzień. Solidny jazzowo-elektroniczny wykręt zaserwowała też siema ziemia, udowadniając, że w polskim współczesnym jazzie dzieje się naprawdę dobrze i ciekawie.
Dzień Świra, a raczej świrów
Ciekawie było też niewątpliwie na koncercie, który przyciągnął tłumy na Scenę Eksperymentalną. Duet Puuluup, fajniejsza i estońska Grupa Mocarta, znany z szalonego występu na ostatniej Eurowizji, pokazał, że weselny wąż, rolnictwo, narciarstwo i rozbrajający stand-up, mogą iść razem w parze i działać bez zarzutu. Nie pamiętam kiedy tak się uśmiałem na jakimkolwiek koncercie, ani kabarecie. W pewnym momencie nie wiedzieliśmy w sumie czy chcemy dalej słuchać ich muzyki czy wstawek pomiędzy utworami. Jak to mówią – czarny koń turnieju, chociaż tutaj to raczej kolorowa sarenka hasająca swobodnie. „Dla takich koncertów jeździmy na Offa” po raz pierwszy!
Wspaniały i lekki występ zaliczyli też Tank and the Bangas na Głównej, gdzie sobotnia chillerka wjechała już w najlepsze. Powtarzane ze sceny “Smoke. Netflix. Chill” chyba idealnie oddaje to, co działo się podczas ich występu. Spory tłum ciekawskich zebrał za to kontrowersyjny John Maus, dając dziwny, nadpobudliwy performence, który z koncertem miał raczej niewiele wspólnego. Występ raczej tylko dla najbardziej zagorzałych fanów, chociaż wśród nich zdania też były podzielone. Cóż, nie rozumiem fenomenu.
Baxter Dury – 5.08.2024r.
Kochamy tych szaleńców
Bo o tym, co najlepsze było w sobotni wieczór na OFFie, nie trzeba było za dużo myśleć i rozumieć – muzyka i płynąca ze sceny energia mówiła sama za siebie. Po 21 dostaliśmy bowiem, po sobie, bezsprzeczne dwa koncerty festiwalu. Najpierw zblazowany Baxter Dury, z tych Durych, wszedł do naszych głów i kazał tańczyć, na co bez mrugnięcia przystaliśmy. Rozbrajający vibe francuskiego alfonsa, głos twojego starego, który nasłuchał się Idles i taneczny podkład, gdzie elektronika i gitarki łączą się jak ciało z ciałem – Baxtera z nieskrywaną przyjemnością można było jeść łyżkami, a i starczyłoby miejsca na dokładkę. Z tym gościem nawet najnudniejsze spotkanie przy herbatce mogłoby się zamienić w kolejny film z cyklu Kac Vegas. Doskonałe show!
Bez chwili wytchnienia naturalną konsekwencją jego występu był szaleńczy popis Les Savy Fav, którzy rozkręcili rozpierduchę edycji. Król OFFa sam mianował się nim na scenie, a w zasadzie to wszędzie tylko nie na niej, bo nim koncert na dobre się rozpoczął lider nowojorskiej kapeli Tim Harrington był już wśród publiczności, gdzie wciąż wracał, gubiąc kolejne części garderoby i ani trochę godności czy muzycznej jakości. Powiedzmy tylko tyle, że jednym z nielicznych momentów przejawiających jakiekolwiek cechy rozsądku, była sytuacja kiedy ochroniarze musieli powiedzieć “nie” na próbę wrzucenia w publiczność europalety. Cóż, ze śmietnikiem znalezionym nie wiadomo w jakim regionie OFFa wcześniej się udało. Byliśmy na wielu takich szalonych koncertach, również na katowickim festiwalu, jednak tutaj za wygłupami wokalisty szła jeszcze świetna forma zespołu i instrumentalna uczta w tle. To co wytańczyliśmy, wyskakaliśmy i wypociliśmy pod sceną leśną z tym pociesznym świętym Mikołajem i bożkiem z otwarcia olimpiady w jednym, zostaje między nami a sceną leśną. Święta przyszły wcześniej w tym roku!
Wiele dobrego słyszeliśmy też o koncercie Edyty Bartosiewicz, która w Tencie wystąpiła akustycznie ze swoim solo actem. Nas tam niestety nie było, bo obfity lineup niestety nie wybacza, ale wiele nasłuchaliśmy się o magicznej intymnej atmosferze stworzonej w Tencie. A jeśli o kobiecych ikonach mowa, cóż rzec o koncercie headlinerki drugiego dnia – legendarnej Grace Jones. Muzyka, film, moda, disco, tango, wszystko to i jeszcze więcej w imponującej formą muzyczną i fizyczną solidnym przelocie przez barwny świat 76-letniej gwiazdy. Dużo było w tym klasy i polotu, szczególnie patrząc na liczbę kreacji, w które ubrana była tego dnia Grace, ale nie odnaleźliśmy w tym wszystkim tego magicznego pierwiastka. A może to nasze zmęczenie tym intensywnym dniem, poprzedzonym jeszcze kilkoma intensywnymi dniami, stanęło na drodzę do uwielbienia?
Spotkanie z legendą, co prawda bez uniesień, ale z wielkim podziwem. A hula-hop pewnie dalej się kręci.
Fantastyczna sobota na OFFie! Pełna doskonałej zabawy i całej plejady najróżniejszych muzycznych freaków i osobowości, która po raz kolejny pokazała, że drugi dzień OFFa to nie tylko kulminacja zainteresowania i frekwencji, ale też śmiało możemy ochrzcić ją najlepszym dniem danej edycji.
Grace Jones – 5.08.2024r.
Niedziela, raz daje, raz zabiera
Nasz entuzjazm wywindowany sobotnimi szaleństwami dość szybko został przygaszony podczas niedzielnej drogi na teren festiwalu. Maruja, czyli jeden z zespołów, na który czekaliśmy chyba najbardziej poinformował, że wystąpią tego dnia w okrojonym, trzyosobowym składzie. Znamy przypadki kiedy brak saksofonu jest do przeżycia, tak jak np. podczas naszego berlińskiego koncertu The War On Drugs, kiedy to podczas występu brakowało tylko niuansów, jednak nie jest to możliwe, gdy saks stanowi jedną czwartą brzmienia, tak jak to ma miejsce w Marujy, gdzie szalone dźwięki blaszaka wprowadzają podwaliny pod charakterystyczny dla tej grupy z Manchesteru muzyczny obłęd. Szacunek za to, że panowie postanowili wystąpić jednak jako trio, dając nawet dobry koncert patrząc na zastaną sytuację, ale chyba przez to nawet jeszcze bardziej sprawili, że żałujemy, że nie udało się ich zobaczyć w pełnym składzie i nie mielibyśmy nic przeciwko, jeśli Maruja znalazłaby się również na przyszłorocznej edycji.
Co koncertowi bogowie zabrali nam przy okazji Anglików, oddali podczas występu polskiego duetu Lasy, którego nawet nie braliśmy zbytnio pod uwagę przy ustalaniu priorytetów na niedzielę, zmieniając jednak zdanie w ostatnim momencie podróży na Eksperymentalną słysząc dochodzące ze Sceny Leśnej dźwięki. Połączenie elektroniki z lat 90. z żywą perkusją, dała nam zabójczą dawkę uderzeń na minutę trzymając nas niczym w zamkniętej pętli, nie pozwalając przestać ruszać żadną z naszymi nierozgrzanych jeszcze kończyn. Cóż, każdy potrzebuje w swoim życiu odrobinę techno, a od dzisiaj hasło “jedziemy” już zawsze będzie automatycznie uruchamiać uśmiech na naszych twarzach.
Do śmiechu na pewno w tym czasie nie było widzom zgromadzonym na Eksperymentalnej, nie mówiąc już o samych muzykach Hotline TNT. To właśnie z ich koncertu zrezygnowaliśmy będą w połowie drogi, wybierając jednak Lasy. Po kilku numerach gitarzysta zespołu upadł na ziemię, na scenie jak i wśród publiczności pojawiła się konsternacja, a w namiocie po chwili zjawiła się karetka, która musiała zabrać kontuzjowanego muzyka, który jak się później okazało, skończył swoją przygodę z katowickim festiwalem ze złamaną nogą. Trzymamy oczywiście kciuki na powrót do zdrowia i nie obrazimy się, podobnie jak w przypadku Marujy, jeśli Hotline TNT pojawi się również w przyszłorocznym line-upie.
Glass Beams – 6.08.2024r.
Witaj na karuzeli wrażeń
Po dzikich leśnych pląsach przyszedł czas na ukojenie przy muzyce Glass Beams. Maski na twarzach muzyków są równie tajemnicze, co muzyka grupy oparta głównie na instrumentalnych fragmentach, która dzięki pulsującej sekcji rytmicznej i transowymi, powtarzalnymi motywami gitarowymi nieustannie bujała i ciekawiła swoją zagadkowością dodawaną przez pojedyncze wokalne zaśpiewy. Skojarzenia z Khruangbin jak najbardziej wskazane, chociaż tutaj na pewno czuć więcej wschodnich wpływów.
Spowolnione tempo na pewno nie uśpiło, ale czekało na ponowne rozbudzenie, wszakże była to dopiero połowa niedzieli na OFFie Próbowała i to dość skutecznie, Debby Friday dając nam energetyczną mieszankę elektroniki wspomaganej gitarą i żywiołową postawą sceniczną. Widać było szczerą radość Kanadyjki, która w naturalny sposób została przelana również na publiczność, która odwdzięczała się ciepłym przyjęciem artystki. Próbowali też panowie z Furii, którzy kupili nas dopiero po kilku kawałkach, kiedy to gęste i ciężkie dźwięki nabrały więcej przestrzeni i bardziej wyraźnych motywów i melodii.
Jednak prawdziwa eksplozja miała nastąpić dopiero na Scenie Eksperymentalnej, którą Model/Actriz postanowili zamienić w ciasny nowojorski klub, przywołujący wspomnienie legendarnego Studio 54, gdzie spoceni od tańca i otuleni niesamowicie gęstą atmosferą, ludzie pochłonięci są w hedonistycznej ekstazie. Noise’owe i industrialne brzmienie naturalnie przywołujące skojarzenia z wczesnymi NIN, ale podparte post-punkową energią i dance’owym brzmieniem. Dodajmy do tego wyraźny pierwiastek szaleństwa i niezaprzeczalny magnetyzm wokalisty zespołu, Cole’a Hadena, który śladem sobotnich Les Savy Fav, postanowił większość czasu spędzić wśród publiczności, a otrzymamy przepis na jeden z najlepszych występów tej edycji, czego nie da się powiedzieć niestety o niedzielnym headlinerze, czyli o The Blaze.
The Blaze – 6.08.2024r.
Nie headlinerami ten festiwal stoi
Fani OFFa nie są przyzwyczajeni do przeciętności, a każdy odchył od normy jest tutaj wręcz gloryfikowany, o czym pewnie już sami się przekonaliście czytając tę relację. Tutaj dostaliśmy dość bezpieczny występ, który bał się pójść bardziej w którymkolwiek kierunku. Nie było tutaj ani zabawy, ani całkowitego odprężenia, a sama scena raczej nie miała czym przykuć swojej uwagi, chociaż aż prosiło się o dodatkowe światła, wizualizacje czy coś ekstra. Francuski duet dał nam więcej piosenkowości niż tego przypuszczaliśmy, jednocześnie dając czas na odpłynięcie w kojących elementach setu, ale ciągle w ramach jakiegoś niepotrzebnego kompromisu. Future Islands dali trochę tego szaleństwa, Grace majestatu i gracji, a The Blaze po prostu byli. Ale sami wiemy, że ten festiwal nie zawsze stoi headlinerami, co też ma swój urok.
Na Mount Kimbie niestety sił już nie starczyło, co oczywiście boli, ale po takim maratonie z naszej strony musi zostać zrozumiały i wybaczony.
I to koniec kolejnej pięknej edycji OFF Festivalu, w którym jak to zwykle bywa najwięksi bohaterowie to ci najmniej oczekiwani, a koncertowych zaskoczeń nie ma końca. Herring, Dury, Harrington – te nazwiska już na stałe lądują do naszej sekcji scenicznych szaleńców, których tak kochamy.
Co tu więcej pisać – do zobaczenia za rok w Dolinie Trzech Stawów.
Autorzy: Grzegorz Słoka oraz Kuba Banaszewski
Ekipa KwP na OFFie