Phil Collins – Warszawa, Narodowy 26.06.2019r.
Są koncerty, które może nie rzucają na kolana, nie są idealne, nie postawimy ich raczej obok innych wieczorów określanych mianem „koncertów życia”, ale które są wyjątkowe, które przeżywa się inaczej, po których uśmiech nie schodzi z twarzy, a najważniejsza jest dobra zabawa.
I takim koncertem był wczorajszy, ostatni przystanek na europejskiej części trasy Phila Collinsa w Warszawie. Trasy o wiele mówiącej nazwie- „Not Dead Yet Tour”. Artysta już na samym początku uciął jednak wszelkie podśmiechujki i wątpliwości co do swojego stanu zdrowia, wygłaszając w swoim humorystycznym stylu, na przywitanie po polsku „Miałem operację pleców i moja stopa jest spierdolona”, czym wywołał gromki śmiech i aplauz licznie zgromadzonej na Stadionie Narodowym publiczności. I zaczął nieśmiertelną balladą „Against All Odds”.
Lata mijają, po licznych przejściach Phil śpiewa teraz na siedząco, ale głos pozostał ten sam. Collins czarował swoim głosem, a liczny, sprawdzony przez lata zespół dowiódł, że tego wieczora najważniejsza będzie zabawa. Sekcja dęta nadawała ton weselszym momentom koncertu, porywając do wspólnego śpiewu przy „Something Happend On The Way to Heaven”, czy „Don’t Lose My Number”. Na perkusji w zastępstwie ojca zasiadł 18-letni syn Phila- Nicolas, który zebrał chyba największą owację wieczoru po niesamowitej solówce, z której przyglądający się z boku słynny pałker Genesis na pewno był dumny. No właśnie, usłyszeliśmy też 3 kompozycje tej macierzystej formacji Collinsa. Przy „Follow you, Follow Me”, wyświetlane w tle wspomnienia wprowadziły publikę w sentymentalny nastrój.
Niezwykle przejmującymi momentami były wykonana w duecie z Bridgette Bryant przepiękna ballada „Separate lives”, podczas której stadion wypełnił się tysiącem światełek oraz „You Know What I Mean”, podczas którego Philowi na fortepianie przygrywał syn, co tworzyło piękny i wzruszający obrazek. Doskonale i przeszywająco wybrzmiał chyba największy i najpopularniejszy klasyk w solowym dorobku Collinsa- „In the Air Tonight”, a powtórzenie na żywo słynnego wejścia perkusji „Tudum tudum tudum tudum dum dum” to coś na co czekałem od zawsze!
Zakończenie koncertu to już prawdziwa impreza. Przebojowy cios za ciosem- „Dance Into the Light”, „Invisible Touch”, „Easy Lover” i „Sussudio” sprawiły że nie sposób było usiedzieć w miejscu i nie dać porwać się tym rytmom. A widok
zespołu, który równie dobrze bawił się na scenie i Phila tryskającego humorem- bezcenny. Na koniec, jako bis niezwykle wymownie wybrzmiało chóralnie wyśpiewane „Take Me Home”. I tak zakończyła się pierwsza solowa wizyta Phila Collinsa w naszym kraju. Wizyta, którą na pewno zapamiętamy na długo.
Nie będę ukrywał, że ten koncert był jednym z moich największych muzycznych marzeń. Ta muzyka towarzyszy mi praktycznie od zawsze i wiele dla mnie znaczy. Tego wieczoru wszelkie statystyki, przytyki czy niepotrzebne uwagi poszły w odstawkę. Liczyła się dobra zabawa, cudowna atmosfera i świadomość doświadczenia czegoś na co czekałem całe życie. Oooh, Lord…