This is not for you, czyli o wysokich cenach za koncerty Pearl Jam

this is not for you
Trzydzieści lat temu Jeff Ament i Stone Gossard z Pearl Jam stawili się przed komisją antytrustową Kongresu USA. Postępowanie dotyczyło podejścia Ticketmaster do sprzedaży biletów koncertowych. Ze strony muzyków padły wówczas następujące słowa:

– Wielu fanów Pearl Jam to nastolatki, które nie mają pieniędzy, aby zapłacić 30 dolarów lub więcej, które obecnie często pobiera się za bilety.

Pearl Jam później rozpoczęli bojkot Ticketmastera i zorganizowali trasę koncertową, która pominęła hale zarządzane przez tę spółkę (w USA sprawa hal koncertowych wygląda trochę inaczej niż w Europie).

W 2024 roku, gdy zespół z Seattle ogłosił nową trasę koncertową „Dark Matter World Tour”, bilety kosztują o wiele więcej. W zapowiedzi ogłoszono, że żeby kupić bilet, trzeba się wcześniej zarejestrować, by otrzymać kod uprawniający do zakupu. Zmiany czekały też zasady rządzące się sprzedażą biletów w ramach fanklubu 10C.
Wprowadzono też tzw. „dynamic pricinig”, przez co ceny zmieniają się w związku z zainteresowaniem koncertem (podobnie jak w przypadku biletów lotniczych). 
Sprawdziłem ceny na koncert w Londynie w dniu przedsprzedaży (ok. 160 funtów), Berlinie (ok. 175 euro) oraz Barcelonie (ok. 160 euro). Teraz szukając bilety w najlepszych miejscach, trzeba przygotować się na jeszcze wyższe ceny. Za bilet Front of Stage w Londynie zapłacimy 238 funtów, w Berlinie dobre miejsca kosztują i 349 euro, a w Barcelonie za miejsce stojące – 244 euro.
Na sytuację zwrócił uwagę m.in. niemiecki oddział magazynu Rolling Stone, który w najnowszym artykule zadaje pytanie, „czy najwięksi fani PJ są w stanie dać 300 euro za bilet na koncert?”.

Wiele osób, z którymi rozmawiałem o tym temacie, odpuszcza tegoroczne koncerty (zwłaszcza że Pearl Jam nie zagra w Polsce).
Słowa oburzenia wydały też liczne fankluby z Europy. Bo trzeba otwarcie przyznać, że ceny są oburzające. Moim zdaniem bilety na europejską odnogę trasy sprzedają się zaskakująco słabo. W poprzednich latach wyprzedane koncerty zdarzały się już w dniu sprzedaży – teraz daleko do tego. Zamiast cieszyć się z koncertu ulubionego zespołu, ludzie wkurzają się na ceny lub na to, że nie mogą sobie pozwolić na zakup. Czy Jeff Ament i Stone Gossard nie przyznają się już do swoich słów z przeszłości?

Świat koncertów raz po raz wstrząsany jest kolejnymi awanturami o ceny biletów. Ostatnio dostało się Springsteenowi, ale z drugiej strony zdarzają się też wyjątki: The Cure powalczyli o lepsze warunki dla swoich fanów. Mam wrażenie, że dochodzimy jednak do ściany, a wkrótce bilety na koncerty największych gwiazd (a nie ukrywam, że lubię chodzić na te duże stadionowe lub halowe wydarzenia, bo atmosfera jest świetna), będą dostępne wyłącznie dla najbogatszych. Czy to tak powinno wyglądać? Odpowiedzcie sobie sami. Słabo jednak oceniam wykorzystywanie miłości do muzyki i koncertów w celu wyłącznie generowania zysku.

Z drugiej strony ktoś te bilety kupuje. LiveNation podzieliło się ostatnio ogólnoświatowymi wynikami sprzedaży za 2023 r. (link w komentarzu) i wynika stamtąd, że ich przychody wzrosły o 36% do 22,7 miliardów dolarów, a frekwencja na koncertach wzrosła o 20% (sprzedaż biletów o 30%).

W Pearl Jam wysokie ceny wypaliły jednak ze zdwojoną siłą właśnie przez to, że zespół, który kiedyś walczył z systemem – i nawet jeśli wtedy bojkot Ticktetmastera nie przyniósł skutków – teraz stał się jego częścią. A wystarczyłoby, żeby Pearl Jam (lub jego przedstawiciele) zreflektowali się, że sprawy zaszły za daleko i przyznali do błędu. Wystarczyłoby wywalić do kosza „dynamic pricing”, a ceny przywrócić do poziomu podobnej wielkości zespołów. Z całą moją miłością do tej kapeli, to Pearl Jam nie są The Rolling Stones lub Taylor Swift. Ich siła leżała gdzieś indziej, ale coś się chyba zmieniło.

M.

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!