The National – Berlin 2023 – relacja
The National są jednym z tych zespołów, które swoją karierę i drogę na szczyt skrzętnie budowały latami, rzetelnie wydając kolejne – coraz to lepsze – płyty i cementując swoją rosnącą pozycję na pełnych emocji koncertach. Dziś, w 2023 roku, ekipa z Ohio ma ugruntowane miejsce wśród najważniejszych alternatywnych zespołów ostatnich dwudziestu lat i masę fanów na całym świecie. Dowiodła tego również wyprzedana w większości tegoroczna trasa koncertowa. The National, co znamienne i wyjątkowe dla grupy z takim stażem, dokonali również w końcu przełomowego i zasłużonego skoku popularności, przenosząc swoje tournée na dużo większe hale i areny. Co za tym idzie, grupa przygotowała imponującej skali rockowe show, którego nie powstydziliby się najwięksi koncertowi gracze. Ponad 2,5-godzinny set wypełniło blisko 30 utworów, składających się na przegląd najważniejszych dokonań zespołu, najbardziej wyczekiwanych przebojów oraz przede wszystkim mocnej reprezentacji ostatnich dwóch wydanych w tym roku krążków – First Two Pages of Frankenstein oraz Laugh Track – które utwierdziły fanów, że muzycy The National są w fenomenalnej formie.
Tegoroczna trasa koncertowa, obejmująca zaledwie sześć europejskich miast oraz Wielką Brytanię, niestety nie dotarła do naszego kraju, jednak znajdujący się najbliżej naszej granicy Berlin jawił się jako obowiązkowy punkt dla licznych polskich fanów. Tym bardziej, że wyprzedana od dawna niemiecka Max Schmelling Halle wypełniona była po brzegi. Jednak nim The National na długo zawładnęli ostatnim wieczorem września, na scenie w roli supportu wystąpił Bartees Strange, który ze swoim zgranym zespołem zaserwował świetną mieszankę indie, soulu i hip-hopu. Formacja nietypowo rozpoczęła mocno emocjonalnym i podbitym coverem jednego z najpiękniejszych utworów gwiazdy wieczoru – About Today – którym idealnie wprowadzili wszystkich w klimat tego, co miało nadejść. Pozostały, trwający nieco ponad godzinę set wypełniły utwory z dwóch płyt – Live Forever oraz wydanej rok temu Farm to Table. Zespół dawał z siebie wszystko, skutecznie rozgrzewając scenę przed daniem głównym. Muzycy The National – charyzmatyczny wokalista Matt Berninger, bliźniacy Dessner oraz bracia Devendorf – wyszli na scenę chwilę po 20:30 i z miejsca okryli publiczność kocykiem melancholii. Koncert otworzyła kojąca seria utworów z pierwszego z dwóch wydanych w tym roku albumów – delikatne Once Upon a Poolside, doskonale neurotyczne Tropic Thunder News oraz jeden z najmocniejszych momentów wieczoru: bezbłędny, chóralnie odśpiewany Eucalyptus, który wybrzmiał z epicką mocą rockowego hymnu. Prawdziwy przebój od dnia premiery. Kanonadę najsłynniejszych klasyków The National otworzyły za to zadedykowane muzykom Bartees Strange Demons, podbuzowane Don’t Swallow the Cap oraz mocno wyczekane i odśpiewane przez wszystkich przeboje Bloodbuzz Ohio i The System Only Dreams in Total Darkness.
Mocne gitarowe tło, pulsująca i rozedrgana sekcja rytmiczna – to znaki rozpoznawcze instrumentalistów z The National. Jednak tym razem muzycy wynieśli swoje atuty na jeszcze wyższy poziom, imponując doskonałym brzmieniem i miażdżącą momentami ścianą dźwięku. Frontman i wokalista grupy Matt Berninger za to jak zawsze dwoił się i troił, wczuwając się w każde wyśpiewane czy wykrzyczane z fanami słowo. Walczący ze swoimi demonami lider, które w ostatnich miesiącach udało mu się pokonać, zawsze z nieodłącznym drinkiem, a tym razem z kubeczkiem z wodą, lądował na ziemi, rzucał się w tłum, co rusz wyskakiwał do fanów i jak prawdziwy gospodarz wieczoru dał wszystkim zgromadzonym odczuć, że śpiewa do każdego z nas z osobna. Kiedy trzeba stawał jednak w miejscu i z wielkim skupieniem i klasą odśpiewywał najbardziej natchnione kompozycje, takie jak poruszające I Need My Girl czy zaskakujące i narastające Cherry Tree. Do połowy koncertu emocje tylko rosły i rosły, a The National udowadniali, że są w fenomenalnej formie, sprawdzając się zarówno w spokojnych, jak i mocno gitarowych momentach, których również nie brakowało. Głośny Abel czy napędzane charakterystycznym krzykliwym riffem Day I Die skutecznie wyrywały zadumanych fanów z sentymentalnej aury większości utworów. I choć zagrana na początku drugiej połowy koncertu seria premierowych piosenek z najnowszych płyt wybiła gdzieś na moment dynamikę show, to trzeba przyznać, że nowe dokonania The National świetnie sprawdzają się na żywo (zwłaszcza przyczajony Smoke Detector).
Końcówka podstawowej części wieczoru to jednak swoiste crème de la crème w wykonaniu The National i wytoczenie najcięższych emocjonalnych dział. Obiektywizm w muzyce jest mocno przereklamowany, więc nie będę ukrywał jak bardzo ucieszyłem się, kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki pianina, zwiastujące poruszającą balladę Pink Rabbits – jeden z moich ukochanych utworów amerykańskiej ekipy. Po nim majestatyczne England z eksplozją emocji w wybuchowym finale oraz kolejny przedstawiciel doskonałego albumu Trouble Will Find Me – dynamiczne i rozśpiewane Graceless. Ostatnie takty głównej części to jeszcze odśpiewane równo z zespołem Fake Empire z kultowego Boxera oraz lekko opadające ku ekstatycznej ferii dźwięków About Today, po raz drugi tego wieczory, tym razem w oryginalnej wersji. I choć występ przekroczył magiczną barierę dwóch godzin, obowiązkowe bisy rozpoczęły się od kolejnej premiery – cudnej wersji tytułowego Laugh Track z ostatniej płyty. Z tego albumu na koniec wybrzmiał jeszcze poruszający Space Invader, ale było to zaledwie preludium do wybuchowego finału. Rozśpiewane i niosące się po całej hali hymny The National Mr. November oraz Terrible Love były skutecznym zaproszeniem do wspólnego szaleństwa i nie trzeba było długo czekać na odzew, bo Matt Berninger – jak to ma w zwyczaju – wyśpiewał zdający się nie mieć końca refren drugiego z nich już wśród publiczności, przemierzając berlińską salę wśród zachwyconych fanów. Nigdy trzymanie wokalisty za kabel nie było tak adekwatne i dosłowne.
Wieńczące całość, tradycyjnie odśpiewane wraz z fanami a capella Vanderlyle Crybaby Geeks było już wisienką na torcie – kojącym katharsis po wieczorze pełnym emocji. Gorzkie słowa piosenki kończącej jedną z najlepszych płyt The National sprzed ponad dekady wyśpiewane przez uśmiechniętych i przeżywających każde słowo fanów było prawdziwie oczyszczającym i jednoczącym doświadczeniem. Jedną z tych chwil, za które kocham moc muzyki na żywo i dla których przemierzę każdą odległość, by zobaczyć ulubiony zespół w akcji. Tym bardziej jeśli zespół jest w tak dobrej formie jak The National, którzy przeżywają obecnie swoją drugą (trzecią?) młodość. Jeden z najlepszych i najmocniejszych koncertów tego roku, który wspaniale wybrzmiał pośród niezwykle świadomej, chłonącej każdą chwilę i nutę, międzynarodowej berlińskiej publiczności. Czy to jeszcze Koncerty w Polsce?
Autor: Kuba Banaszewski