Swans – Wrocław 2024 – relacja
„It might get loud”, czyli Swans we Wrocławiu
Dobra, znowu będzie trochę o tym, że głośno, ale naprawdę nie da się tego pominąć, kiedy fizycznie czuję się lecące do ciebie fale dźwiękowe wprawiające w ruch mięśnie i z każdym kolejnym uderzeniem wyrzucające z twoich płuc powietrze, co w szczególności na początku, mogło być przytłaczające. Coś czego w takiej formie jeszcze nie przeżyłem, ale na pewno warto było zjawić się tego wieczora w Zaklętych Rewirach.
A nie był to typowy koncert. Tak naprawdę to ciężko występ Swans postawić obok innego wydarzenia, gdzie w 99% przypadków kilkuminutowe utwory ze znaną i lubianą melodią wyraźnie dzielą koncert na kilkanaście czy kilkadziesiąt krótkich fragmentów. Swans podczas swojego przedstawienia/seansu/aktu wywala konwenanse przez okno kompletnie nie patrząc na to co robią inni.
Czuwający nad wszystkim Michael Gira niczym szaman czy wódz dyryguje swoją armią, gestem i spojrzeniem, wyciągając z muzyków kolejne pokłady głośnych dźwięków. Czuję, że jego stanowcze spojrzenie mogłoby wymusić na swoich oficerach dosłownie wszystko.
Czy to podniesienie ręki, obrót dłoni czy krótkie zerknięcie w kierunku konkretnego muzyka – wszystko to miało swoje konsekwencje i zmieniało grający zespół.
Jeśli dodamy do tego długie, rozbudowane i płynące kompozycje z Michaelem Girą na czele, który reguluje nastrój momentami mamrocząc, czasami intonując mantryczne sekwencje czy podnosząc głos niczym generał krzyczący na swoich żołnierzy, aby ich zmotywować, to dostaniemy wręcz transowe przeżycie. A dodam, że fanem Swans nie jestem i poszedłem na koncert z czystej ciekawości, dlatego dzielę się tutaj bardziej ogólnymi odczuciami, niż przedstawiając Wam przebieg koncertu.
Czy warto choć raz zobaczyć Swans? Zdecydowanie tak. Czy poszedłbym drugi raz – tego już nie wiem, ale wiem, że jest dużo osób jeżdżących za zespołem, co jestem w stanie w stu procentach zrozumieć. I tutaj musimy wrócić do głośności tych koncertów, bo nie jest to typowy poziom decybeli, który spotkamy na innych wydarzeniach. Ludzie, naprawdę dbajcie o siebie i swój słuch przy takich okazjach. Co prawda widziałem dużo więcej osób ze stoperami czy słuchawkami niż normalnie, ale były też przypadki widzów z palcami w uszach, którzy nie wiem czego się spodziewali. Na takim koncercie ochrona słuchu to konieczność.
PS jeśli dotarliście do tego momentu to wiedzcie, że wrzeszczący i bijący się po twarzy Gira zostanie ze mną do końca życia.
Autor: Grzegorz Słoka