Stay Wild Festival 2022 – relacja
Stay Wild jest jeszcze młodą imprezą we wrocławskim kalendarzu wydarzeń muzycznych. Nastawieni na polskich artystów, już po raz drugi ściągnęli na Tor Partynice czołówkę naszej sceny. Plakaty Stay Wild ozdabiały takie nazwy jak Kortez, Brodka, Mrozu czy The Dumplings, więc było na co czekać.
Piątek i szybki sprint po pracy do domu, żeby zdążyć na jak największą ilość koncertów. Udało się załapać na dosłownie ostatnie numery Sariusa, który zaskoczył mnie swoim wokalem, który wyróżniał się na tle innych polskich raperów, bardziej przystępnym głosem, który nie pasował mi do wizerunku, który miałam przed jego występem w głowie.
Następny na scenie pojawił się Mrozu, u którego 2022 rok stoi pod znakiem promocji, najnowszej i bardzo dobrze przyjętej płyty “Złoto”. Mimo udziału w jego solowym występie we Wrocławiu w marcu, na którym można było usłyszeć ten sam zestaw utworów, był w stanie ponownie zaskoczyć swoją energią i sceniczną charyzmą. Trzeba przyznać, że Mrozu jest coraz bardziej doceniany w środowisku muzycznym, co raz po raz potwierdza swoimi koncertami. Świetnie na Partynicach wybrzmiały singlowe i otwierające koncert “Galacticos”, cała publiczność nie mogła powstrzymać się od tańców podczas “Jak nie my to kto”, a “Szerokie wody”, które naznaczyły kierunek rozwoju artysty pokazały jak bardzo się on zmienił od czasów pamiętnych “Milionów monet”, których tym razem w setliście zabrakło.
Podczas biegu na drugą scenę, na której swój koncert rozpoczynali wyczekiwani przeze mnie Smolik/Kev Fox towarzyszył mi utwór “Run”, który powinien być piosenką dnia, ponieważ dzień upływał pod dyktando szybkiego przemieszczania się! Świetne aranżacje Smolika połączone z dynamicznym wokalem Kev Foxa budowały swoiste napięcie połączone z ekscytacją, która rosła z utworu na utwór, co wraz z rockowym brzmieniem po raz kolejny trafiło w moje gusta. Bardzo cenię sobie ten artystyczny duet, dlatego mam nadzieję, że już niedługo będziemy mieli okazję zobaczyć ich na kolejnej trasie, już z nowym materiałem.
Kolejna na scenie głównej miała wystąpić Brodka, której mimo dużej aktywności koncertowej, nie miałam jeszcze szansy zobaczyć na żywo. Singlowe “Game change” dobrze przedstawiło Brodkę jako artystkę poszukującą, ale też pewną swojego repertuaru. Dobrze wypadła koncertowa wersja “Horses”, które było odskocznią od gęstych brzmień, które dominowały przez większośc koncertów np. w postaci “My name is youth”, tanecznego “Dancing shoes” czy też mocno zmienionej w stosunku do oryginału “Grandy”. Czuć było, że na scenie występuje jedna z gwiazd tego wydarzenia, ale z pewnością nie był to koncert dnia. Asem w rękawie miał być ostatni koncert tego wieczora.
Piątkowy line-up zamykał WaluśKraksaKryzys, który swoim ostatnim albumem “Atak” z buta wszedł do mainstreamu polskiej sceny. Mimo późnej pory, widać było, że spora część fanów czekała właśnie na niego i to właśnie na tym koncercie ludzie bawili się najlepiej. Bardziej punkowe niż na albumie brzmienie porywało ludzi do pogo, a wyśpiewywane przez wszystkich teksty sprawiały, że można było poczuć się jak na koncercie headlinera tego festiwalu. “Najgorsze rzeczy”, “Tuż przed północą” czy “To co między nami” tylko potwierdzały, że WaluśKraksaKryzys jeszcze mocno namiesza na polskiej scenie, i to nie tylko rockowej.
Sobotę rozpoczęła Mery Spolsky, która swoim występem z pewnością zaspokoiła oczekiwania swoich fanów zarówno pod sceną (w charakterystycznych koszulkach wspierających artystkę) jak i w większej odległości, gdzie ludzie z chęcią podrywali się do tańców.
Karaś/Rogucki dostarczyli masę pozytywnej energii, nie tylko w postaci swoich przebojów, ale także świetnej atmosferze między muzykami, którzy bawili wszystkich swoim dobrym humorem popartym wewnętrznymi żartami. Chemia pomiędzy artystami na scenie udzielała się zgromadzonej pod sceną wrocławskiej publiczności, która nie mogła oprzeć się tańcom i zabawie. Można było zauważyć to o czym wspomniał sam Rogucki, że dzięki wspólnemu komponowaniu i kolejnym występom z pewnością nie jest to już tylko duet, a cały, zgrany zespół. Jako ciekawostkę mogę dodać, że podczas utworu “Bezpieczny lot”, na niebie mogliśmy zobaczyć… samolot!
Swoimi tegorocznymi występami Natalia Przybysz sprawiła, że jej koncert był dla mnie obowiązkowym punktem sobotniego line-upu. Jak zawsze uśmiechnięta, rozgadana i niezwykle pozytywna oczarowała wrocławską publiczność. Utwory z najnowszego albumu “Zaczynam się od miłości” za każdym razem wzbudzają we mnie tak samo silne emocje jak gdybym słyszała je po raz pierwszy. Przepiękne wykonania “Puste miejsca” czy “Słyszysz” potwierdzają niezwykłą więź między Przybysz a Korą, a bardziej energiczne “Zew” i “Oko cyklonu” pokazały zadziorną część osobowości Natalii. Nie zabrakło też tych najbardziej znanych singli w postaci “Miodu” i “Ciepłego wiatru”. Jedno jest pewne, przy następnej możliwej okazji spotkamy się z Przybysz po raz kolejny.
Kortez był chyba niestety największym i jedynym rozczarowaniem tego festiwalu. Publiczność wyczekiwała na wspólne wyśpiewanie przejmujących tekstów, jednak muzyk nie dał im na to szansy, prezentując na scenie głównie instrumentalny set. Szczerze mówiąc nie wiem o co chodziło w tym występie, tak samo jak i większości publiczności, u której było czuć narastające rozczarowanie tym koncertem. Mimo to sama obecność i osobowość Korteza nie pozwalała odejść fanom, którzy do końca czekali na najbardziej znane im dźwięki.
Ostatnim koncertem na głównej scenie był wyczekiwany przez praktycznie wszystkich występ The Dumplings, którzy od dłuższego czasu nie występują regularnie, dlatego ich fani muszą wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, aby zobaczyć swoich idoli. I na pewno się nie zawiedli. Po zespole nie widać było przerw w graniu, chociaż czuć było, że muzycy tęsknią za większą ilością wspólnych występów na scenie o czym świadczyły słowa Kuby Karasia, któremu załamywał się głos, gdy dziękował Justynie za kolejny koncert. Widać było, że każdy z obecnych tęsknił za możliwością posłuchania i śpiewania “Kocham być z Tobą” czy “Przykro mi”. Reakcja zebranych na koncercie fanów wywoływała wzruszenie wśród muzyków, które swoje apogeum miało podczas “Tam gdzie jest nudno, ale gdzie będziemy szczęśliwi”, kiedy to publiczność przejęła partię wokalną Kuby Karasia. The Dumplings stoją w dziwnym miejscu swojej kariery, gdzie z jednej strony nie mogą przestać w ogóle koncertować, a z drugiej strony te kilka koncertów z pewnością nie jest w stanie zaspokoić spragnionych ich muzyki fanów. Wróćcie bo ludzie tęsknią.
Stay Wild Festival to bardzo dobra okazja do obejrzenia za jednym razem sporej ilości polskich artystów, którą aż grzech nie wykorzystać. Festiwal ten dobrze wpisuje się we wrocławski kalendarz eventowy, a dzięki sierpniowej dacie i dużej dostępności (zarówno pod kątem terminu, lokalizacji i cen) prawdopodobnie będzie w stanie na dłużej zagościć na Partynicach.
Autorzy:
E.J. oraz G.S.