Start Making Sense, czyli powrót na scenę Jerry’ego Harrisona – wywiad

jerry harrison wywiad koncerty w polsce
Wywiad z Jerrym Harrisonem - Koncerty w Polsce

Jerry Harrison to amerykański muzyk, kompozytor i producent, którego fani Talking Heads znają jako kluczowego członka zespołu w jego najbardziej kreatywnym okresie. Jego partie klawiszowe i gitarowe były fundamentem brzmienia takich albumów jak „Fear of Music” czy przełomowego „Remain in Light” z 1980 roku, które na zawsze zmieniły oblicze muzyki nowofalowej.
Po wielu latach pracy jako producent i sporadycznych solowych projektach, Harrison wraca na scenę, by wraz z Adrianem Belewem – legendarnym gitarzystą znanym m.in. z King Crimson – przypomnieć utwory z jednego z najważniejszych albumów w historii muzyki. Już 25 maja muzycy wystąpią w Warszawie w ramach europejskiej trasy „Remain in Light” z kultowym repertuarem Talking Heads.

 
W rozmowie z Koncertami w Polsce Jerry Harrison opowiedział o emocjach związanych z powrotem na scenę, kulisach pracy nad legendarnymi albumami oraz reaktywacji oryginalnego składu Talking Heads z okazji 40-lecia filmu „Stop Making Sense”. Zapraszamy do przeczytania wywiadu!

Witaj Jerry, to zaszczyt i przyjemność móc z Tobą rozmawiać. Mam nadzieję, że służy ci chwilowa przerwa od życia w trasie.

Dziękuję, ta przerwa właściwie trwa już za długo. Nie mogę się doczekać trasy w Europie.

Właśnie, spotkaliśmy się dziś, by porozmawiać o Twojej nadchodzącej europejskiej trasie „Remain in Light”, w którą wyruszysz wraz z Adrianem Belewem tej wiosny. Jako fan Talking Heads wprost nie mogę się doczekać koncertu w Warszawie. Będzie to pierwszy raz, kiedy będę miał okazję usłyszeć muzykę zespołu na żywo i jestem bardzo ciekawy Waszego koncertu. Powiedz jak narodził się pomysł Twojego powrotu na scenę i co zainspirowało Cię do wybrania tego konkretnego momentu w historii Talking Heads?

Parę lat temu wróciliśmy pamięcią do naszego koncertu w Rzymie z 1980 roku, z trasy promującej „Remain in Light”, którą zagraliśmy z Adrianem. Jest wprost niesamowity. Koncert jest w całości dostępny na YouTube, a fani ciągle piszą do mnie i wspominają, jak radosny był to czas. Ciągle mówiliśmy, że chcielibyśmy to powtórzyć.

O tak, oglądałem go przed naszym wywiadem. Uderzyła mnie jego niezwykła, pierwotna energia. To zupełnie inne show niż starannie wyreżyserowane, ale równie genialne „Stop Making Sense”.

Dokładnie. Dlatego Adrian i ja byliśmy podekscytowani, gdy udało nam się zorganizować tournée. Ruszyliśmy z tym repertuarem w trasę po Ameryce w 2022 roku. Show zostało bardzo dobrze przyjęte.

Podobnie jak wtedy, na początku lat 80., teraz również macie świetny zespół. Brałeś udział w doborze nowych muzyków, którzy towarzyszą Wam na obecnej trasie?

Tak, kiedy parę lat temu produkowałem płytę zespołu Turkuaz pomyślałem, że to idealna grupa muzyków, którzy z pewnością spiszą się jako nasz zespół towarzyszący. Dogadałem się z ich managerem i okazało się, że byli zainteresowani. Zespół odseparował się od swojego wokalisty Dave’a (Brandwein’a, przyp. red.) i tak ruszyliśmy z projektem. Dołączyła do nas również Julie Slick, basistka z zespołu Adriana, która grała w cover bandzie „Start Making Sense”, grającym nasze stare przeboje, więc znała już dobrze wszystkie kawałki.

Lepszego uzupełnienia składu nie mogliście znaleźć!

Dokładnie, do tego pomysł, by dodać sekcję dętą sprawdził się doskonale. Wspomnianego koncertu
w Rzymie użyliśmy jako punktu wyjścia, ale nie chcieliśmy go kopiować nuta w nutę. Daje nam to pole do popisu i wciąż stanowi cenne źródło inspiracji. Chce nam się grać! 

stop making sense
Jerry Harrison i David Byrne podczas Stop Making Sense

Adrian Belew, z którym sygnujesz swój najnowszy projekt, odegrał niezwykle ważną rolę w historii Talking Heads na przełomie lat 70. i 80., zwłaszcza podczas prac nad przełomowym albumem „Remain in Light”. A teraz po latach gracie znów razem. Jak wspominasz Wasz twórczy czas i jak po latach oceniasz jego wkład w Waszą być może najważniejszą płytę?

Byliśmy jego fanami już wcześniej, znaliśmy go dzięki Brianowi Eno (producentowi „Remain in Light”), który przedstawił go Davidowi Bowiemu (zagrali razem na albumie „Lodger” oraz trasie z czasów „berlińskiej trylogii”, przyp. red.). Zaprosiliśmy go do współpracy, gdy nagrywaliśmy w Compass Point. Utwory nie miały wtedy jeszcze wszystkich tekstów, więc powiedzieliśmy mu, żeby grał to, co czuje.
I zadziała się magia — większość jego partii nagraliśmy za pierwszym podejściem. „Remain in Light” powstawało poprzez dodanie kolejnej części do następnej. Gra Adriana stała się częścią tej tekstury
i zainspirowała nas do tego, co robić dalej.

Wspomniane „Remain in Light”, czy poprzednie „Fear of Music” są częścią prawdopodobnie najbardziej kreatywnego okresu w historii Talking Heads. Płyty te wciąż brzmią jak muzyka przyszłości, a przecież od ich wydania minęło już ponad 40 lat. Nie wspominając już, że teksty i poruszane w nich tematy są dziś bardziej aktualne niż kiedykolwiek. 

Myślę, że dziś wpakowalibyśmy się w kłopoty, pisząc taki tekst jak „Listening Wind” (śmiech). „Fear of Music” jest bardzo ważną płytą w naszej historii – pokazuje nas jako czteroosobowy zespół w najlepszej formie. Wróciliśmy później do tej formuły na „Little Creatures” czy „True Stories” (albumy Talking Heads z 1985 i 1986 roku, przyp. red.), graliśmy wtedy swego rodzaju americanę i byliśmy pod mocnym wpływem Davida (Byrne’a – lidera zespołu, przyp. red.). Jednak te płyty nie miały w sobie tej czystej ekspresji zespołu, jak wspomniane przez Ciebie albumy czy nasz debiut z 1977 roku. Mieliśmy wtedy w sobie najwięcej groove’u, eksplorowaliśmy i testowaliśmy to, co było przed nami.

Czy jakieś konkretne utwory z tego czasu rezonują z Tobą inaczej dzisiaj, niż kiedy nagrywaliście je
z zespołem? 

Zawsze byłem wielkim fanem „Memories Can’t Wait”, zagrałem ją kiedyś z Living Colour i bardzo lubię tę wersję. Lubiłem też grać „Heaven”. Simply Red nagrali jej świetny cover. Czasem gramy ją też z moją córką na specjalnych okazjach — ma ona specyficzną, uduchowioną atmosferę, niekoniecznie
w religijnym sensie, ale trafia do wielu osób w wyjątkowy sposób. Dosłownie odrywa cię od ziemi.

Po rozpadzie Talking Heads wiele lat pracowałeś jako producent dla wielu zespołów. Jak różni się ta rola od bycia muzycznym dyrektorem dla własnego składu?

To dwie różne kwestie. Myślę, że jedną z rzeczy, które wyróżniały mój styl jako producenta, było to, że zawsze starałem się wydobyć to, co naprawdę wyjątkowe jest w danym zespole. Są producenci, którzy chcą przemycić swój własny sposób grania, ale ja tego nie robiłem. Starałem się raczej inspirować lub prowokować do znajdowania rozwiązań w toku prac nad materiałem. Nie narzucałem swojego stylu, chyba że byliśmy w martwym punkcie.

Patrząc z perspektywy czasu na rzeczy, które wyprodukowałem, wyróżnia je pewna spójność. Oczywiście, zmieniają się style miksowania i techniki, ale po latach słyszę, że każda z tych płyt miała w sobie coś dla mnie charakterystycznego. Jedną z rzeczy, które uwielbiałem w roli producenta, było to, że mogłem pracować nad muzyką, której sam bym może nigdy nie zagrał. Wyprodukowałem nawet płytę w stylu country, z którym nigdy nie miałem nic wspólnego. Było to inspirujące doświadczenie, bo mój głos czy sposób gry nie były szczególnie kompatybilne z tym stylem i wymagało to ode mnie więcej pracy. Ale mogłem powiedzieć: tak, znam sposoby, by zabrzmiało to lepiej.

Inną rzeczą jest to, że zawsze dobrze czułem struktury piosenek, wiedziałem kiedy potrzebują więcej różnorodności czy refrenu w odpowiednim miejscu. Często zachęcałem zespoły do pisania. Może mieli dobre zwrotki i refreny, ale brakowało im czegoś więcej. 

Czasem potrzebujesz jednej dodatkowej rzeczy, aby ukończyć piosenkę. Może być to przejście, czy inna progresja akordów, ważne, by utwór opowiadał jakąś historię. Myślę, że najlepsze piosenki zazwyczaj mają to „coś”. Oczywiście, są też utwory, które łamią wszystkie te zasady, jak np. „Gloria”, która wszystko to zamyka w powtarzanych w kółko trzech akordach. To właśnie magia muzyki.

jerry harrison wywiad koncerty w polsce
Jerry Harrison podczas wywiadu z KwP


Nie tylko piosenki czy metody produkcyjne zmieniały się w czasie, również branża muzyczna i koncertowa zmieniła się od czasu twoich największych tras i triumfów z lat 80. Jak dostosowałeś się do tych zmian jako artysta?

Systemy nagłośnienia stały się bardziej zaawansowane, choć nadal mam problem z używaniem monitorów dousznych, bo powodują u mnie szumy w uszach. Wiele rzeczy pozostało jednak niezmienionych — na scenie chodzi o reakcję zespołu z publicznością i wspólne przeżywanie muzyki. Tegoroczne koncerty są pod tym względem takie same jak wszystkie wcześniejsze. 

Tym razem nie mamy za sobą wielkiej produkcji, muzyka jest tu najważniejsza. Kiedy show staje się coraz większe, naturalnie zespół oddala się od siebie. Oczywiście, kiedy graliśmy z Talking Heads trasę „Stop Making Sense” mieliśmy te wszystkie bajery, co dodawało nam dramaturgii. Uwielbiałem jednak przede wszystkim obserwować, jak różni członkowie zespołu wchodzą ze sobą w interakcje. 

Kiedy skupiasz się na światłach czy ekranach, reszta schodzi na dalszy plan. Najważniejszy jest dla mnie nastrój i wizualny odbiór całości. Jedną z zabawniejszych rzeczy podczas prac nad reedycją „Stop Making Sense” było odnajdywanie za każdym razem nowych rzeczy – czasem spojrzenia, czy czegoś co działo się w mgnieniu oka. Jeśli skupisz się wyłącznie na śpiewie Davida, możesz to przegapić. Ale za każdym razem możesz znaleźć inną, interesującą rzecz.

W zeszłym roku obchodziliśmy 40-lecie „Stop Making Sense”. Dlaczego uważasz, że ten film koncertowy jest tak ponadczasowy?

Reżyser Jonathan Demme uchwycił każdego członka zespołu jako postać z własną osobowością. Film jest bardziej osobisty i zorganizowany niż wiele innych produkcji tego typu. Jest w nim czas i przestrzeń, by przedstawić każdą osobę z zespołu i pokazać interakcje między nami. To była niesamowita zabawa.

I była to wasza ostatnia trasa jako Talking Heads…

Tak jest, i wciąż nie mogę w to uwierzyć. Trasa trwała przez cały 1983 rok, zagraliśmy jeszcze parę koncertów w 1984. To szalone, ale w mgnieniu oka minęło 40 lat. 

Jakie były spotkania z członkami Talking Heads z okazji rocznicy „Stop Making Sense”? Nie pokazywaliście się wspólnie wiele lat.

Cóż, nie jest tajemnicą, że przez lata były między nami pewne tarcia. Ale miło, że po tym czasie możemy powiedzieć, że cokolwiek nas dzieliło, jest już przeszłością i teraz możemy docenić jak wielkim było to dla nas sukcesem. To była nasza ostatnia trasa, która zagraliśmy razem i była wspaniała. Żałuję, że nie koncertowaliśmy dalej, nie zrobiliśmy czegoś więcej i nie zeszliśmy się teraz, gdy zainteresowanie muzyką Talking Heads zyskało nowe życie. Ale wciąż dobrze było się spotkać i móc powspominać ten czas.

Pracuje teraz nad wydaniem reedycji naszych albumów i nagrań koncertowych. Wspaniale jest słyszeć, jak na przestrzeni lat rozwijały się nasze wykonania, na przykład jak David i ja graliśmy końcówkę „Psycho Killer”, co wielokrotnie się zmieniało. Uśmiechasz się po latach i myślisz: „Wow, naprawdę podoba mi się to, co grałem”. 

Odkryłem film z festiwalu w Stanach, nad którym obecnie pracuję. Mam nadzieję, że zostanie wydany jako album, to koncert z czasów pomiędzy trasą „Remain in Light” z 1980 roku, a „Stop Making Sense”. W zespole był wtedy Alex Weir, ale także Bernie Worrell. Jest zawieszony między najbardziej znanymi wcieleniami zespołu i uchwycił on proces, przez który wtedy przechodziliśmy. Fascynujący czas.

Teraz znów masz ze sobą fantastyczny zespół i charyzmatycznego gitarzystę i sceniczną osobowość obok siebie. Jak dzisiejsza sytuacja różni się od czasów, gdy grałeś z Talking Heads czy w ramach innych solowych projektów? 

Myślę, że jedną z najważniejszych rzeczy jest to, że dzielimy się obecnie utworami, które śpiewamy, ponieważ nikt nie próbuje naśladować ani kopiować Davida Byrne’a. Chcemy przypomnieć jak świetne są to piosenki, jak dobre mają melodie i wspaniałe teksty. Praca z Adrianem jest fantastyczna. Jest świetnym wokalistą, jak również znakomitym gitarzystą, a zespół jest naprawdę wspaniały. Sekcja dęta jest świetna, podobnie chórki, a przede wszystkim wszyscy świetnie się bawią. Muzycy opracowali spontaniczne kroki taneczne do każdej piosenki, co tworzy bardzo zabawną atmosferę i wszyscy wychodzą z naszych koncertów uśmiechnięci. Chodzi nam przede wszystkim o dobrą zabawę. To nie ma być intelektualne doświadczenie, tylko coś, co czujesz sercem i całym sobą.

Jesteśmy bardzo podekscytowani, że przyjeżdżamy do Warszawy. Nigdy wcześniej nie byłem w Polsce. Dorastałem w Milwaukee, gdzie jest duża polska społeczność, więc prawdopodobnie mam większą znajomość Polski niż inni w Stanach Zjednoczonych. 

Czego możemy się spodziewać po koncercie w Warszawie?

To będzie nasza pierwsza trasa poza Stanami Zjednoczonymi. Myślę, że emocje będą podobne do tego jak Talking Heads byli niegdyś przyjmowani w Europie. Nie graliśmy co prawda nigdy w Polsce, więc to będzie wielka przygoda. Kiedy Talking Heads byli w trasie, wciąż istniała Żelazna Kurtyna.

A koncerty wielkich gwiazd były u nas niezwykle rzadkie.

Tak, dokładnie. Nie mógłbym być bardziej zachwycony, że zapuszczam się w nowe rejony. Muszę zacząć ćwiczyć, żeby znów być gotowym wyruszyć w trasę. Adrian jest nieustannie w drodze z The Beat i innymi projektami, więc wiem, że będzie w dobrej formie. Ja potrzebuję paru prób i zaczniemy grać jak dawniej.

Do czasu powołania z Adrianem projektu „Remain in Light” długo nie występowałeś na scenie. Jakie to uczucie być znowu w trasie po tylu latach?

Na początku byłem przerażony, bardzo się denerwowałem. Ale powrót był fantastyczny. Ludzie zrozumieli coś nowego o mnie i mojej muzyce. Pierwszy koncert zagraliśmy w 2021 roku w Scranton
w ramach festiwal Peach Fest. Występowaliśmy po północy w dużym namiocie, bardzo wtedy padało, czekało na nas parę tysięcy ludzi. Przed nami grali Stewart Copeland i Les Claypool. Ale publiczność została do końca, mimo że graliśmy prawie do drugiej w nocy. Było spektakularnie, po prostu świetnie. To był moment, kiedy poczułem, że wróciłem na scenę.

Wcześniej grałem głównie na różnych imprezach charytatywnych i wspominkowych. Wiele lat minęło od czasów Talking Heads, koncertowałem też trochę jako solowy artysta, ale dopiero teraz gdy wróciłem z nowym show wielu ludzi zrozumiało coś nowego o mnie. Naszej muzyki trzeba doświadczyć na żywo. 

Czy widzisz tę trasę z Adrianem jako jednorazowy projekt, czy może są plany na dalszą współpracę?

Jesteśmy już w trasie parę lat, zagraliśmy ponad 70 koncertów – usunęliśmy wszelkie niedociągnięcia, udało nam się wyciągnąć wnioski od publiczności i dopracować nasze show. Ale myślę, że teraz dochodzimy do punktu, w którym zastanawiamy się, co jeszcze możemy zrobić. Adrian ma wiele solowych płyt, ja mam swoje trzy albumy. Wszyscy jesteśmy autorami piosenek Talking Heads. Ale myślę, że Adrian nie jest zbyt zainteresowany graniem piosenek, które powstały po jego odejściu z zespołu, bo nie miał z nimi nic wspólnego. A jednak dalej są tam świetne piosenki. Reszta naszego zespołu gra niektóre z tych utworów na żywo w różnych projektach, więc dla nich byłoby to łatwiejsze. Ale będziemy musieli coś wymyślić, bo kochamy grać razem.

Jestem naprawdę szczęśliwy, że mogłem wrócić do grania koncertów na żywo, miałem bardzo długą przerwę, kiedy zajęty byłem rolą producenta. Ale robiłem też inne rzeczy, zakładałem firmy, ale naprawdę brakowało mi pewnych aspektów muzyki i „Remain in Light” wypełniło tę lukę.

Jedną z rzeczy, które musimy zrobić z Adrianem, jest znalezienie nowych piosenek, które możemy dodać do naszej trasy. Tak, aby następnym razem, gdy wrócimy do Polski, mieć coś nowego do pokazania.

Bardzo mocno na to liczymy, Jerry! Powodzenia na trasie i do zobaczenia w Warszawie!

Rozmawiał: Kuba Banaszewski

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!