Powrót Kosmicznych Kowbojów – Jamiroquai i Muse w Pradze

Uwielbiam Pragę. Uważam, że to jedna z najpiękniejszych stolic w Europie, a ludzie tam są pełni luzu, otwartości i wewnętrznego spokoju. Zdarzyło się tam KwP koncertować w przeszłości (m.in Rainbow Ritchie’go Blackmore’a czy Pearl Jam), a każdy powrót do okazja do wspomnień. Szczególnie pod O2 Areną, gdzie każdy metr przywodzi na myśl spotkania ze znajomymi i minione koncerty. W tym miejscu jeszcze gorące pozdrowienia dla GoEthic PL – sprawdźcie tę inicjatywę, robią dużo dobrej (i ważnej!) roboty.
To właśnie w O2 wypadło mi zobaczyć Jamiroquai, z kultowym już w pewnych kręgach wokalistą Jay Kayem. Anglicy łączą w doskonały sposób funk i acid jazz z R&B i dobrze skrojonym popem. Czy ktoś nie zna albumu 'Traveling Without Moving’ i utworu „Virtual Insanity”? Ten, i wiele innych hitów, wybrzmiało właśnie w Pradze. A Jay Kay? Cóż, wokalista szczelnie wypełnił swój dres Adidasa, ale co najważniejsze, jego wokal nie stracił ani trochę z wyjątkowości. Po kilku latach zmagań z demonami, Jay powraca. Może jeszcze nie w pełni sił fizycznych, może i kondycja zawodzi, ale jego szczerość i spontaniczność na scenie wynagradza wiele.
Euforię wśród publiki – koncert nie był wyprzedany, ale sporo liczba sympatyków Jamiroquai stawiła się na wezwanie – wzbudziły przede wszystkim wykonania „Cosmic Girl” czy „Use The Force”. Jeśli byliście w Krakowie dwa dni wcześniej, dajcie znać jak się Wam podobało. Funkujące gitary to coś, na co ostatnio nam wyjątkowe wzięcie, dlatego ten gig wypadł w najlepszej możliwej chwili. Intuicja podpowiada, że Jay szybko wróci do formy – w Pradze był w ciągłym, tanecznym ruchu!
Warto jeszcze wspomnieć, że przed występem publikę rozgrzewał DJ Afrika Bambaataa, prezentując miks nowoczesnych skreczy i kultowych nagrań R&B z katalogu m.in. Sly & The Family Stone i Jamesa Browna.
Drugiego dnia wyprawy zdecydowanie dopisała pogoda. Gargantuiczna scena Muse górowała nad terenem lotniska Letnany, a promienie słoneczne i wysoka temperatura sprawiała, że wkradł się luźny, festiwalowy klimat. Całości dopełniała różnorodna wiekowo publika – koncerty (tudzież jak je nazywamy w KwP „show”) takich kapel jak Muse to zdecydowanie okazja do pojawienia się i nabycia koncertowego doświadczenia.
Wspomnę po raz drugi na KwP – na tej otwartej przestrzeni, bez barier, od których mógłby się odbić, dźwięk był krystalicznie czysty. Wiadomo, w przypadku wietrznej pogody mogłoby być znacznie gorzej, ale w koncertowaniu też trzeba mieć szczęście. W przypadku wyboru koncertu w Polsce na Narodowym, a w Pradze na Letnany – zawsze wybiorę lotnisko.
Dwa słowa o oprawie: była fenomenalna, Panowie z Muse przekroczyli kolejną granicę, jeśli chodzi o wizualia i niespodzianki dla fanów. Scena z wybiegiem, tancerze, roboty, astronauci, lasery… Prawdziwa 'luxuria’! Ale jakimś cudem nie kłóci się to z wypracowaną przez zespół stylistką i tematyką nowej płyty, czyli „Simulation Theory”. Można się spierać czy album zasługuje by znaleźć się w dyskografii kapeli, ale bezsprzecznie są na nim dobre momenty (a w szczególności alternatywne wersje w wydaniu deluxe). Cóż, jednak zrobić, jeśli po prostu to wszystko do siebie pasuje – estetyka lat 80, przeszarżowane aranżacje, kolory i cały ten jazz O koncertowej setliście też dodam kilka słów: były hity – „Hysteria” z outro w postaci „Back in Black” AC/DC, „Uprising”, „Take a Bow”, a wystrzałową wersje „Supermassive Black Hole” poprzedziło kilka kultowych dźwięków z filmu 'Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia”. „Dig Down” pojawiło się w gospelowo-akustycznej wersji, a jako że praski koncert był pierwszym na europejskiej trasie, należało wyczekiwać smaczków, w stosunku do zestawu utworów zaprezentowanych w US. Takim dodatkiem był kawałek „Undisclosed Desires”.
Na zakończenie monstrualne, wgniatające w czeską ziemię, „Knights of Cydonia”, przed którym na harmonijce wstęp z (tak, tak!) 'Człowieka z Harmonijką”, odegrał Chris Wolstenholme.
Między muzykami panowała niezwykła chemia, Matt Bellamy raz po raz chwytał za gitarę, by na sam koniec, cisnąć nią w wzmacniacz. Nie muszę chyba mówić, że jednocześnie zauroczył wszystkie fanki w promieniu kilku kilometrów?
Na zakończenie – do takich koncertowych trzeba mieć zdrowie. Ale w przypadku odpuszczenia, kto inny by dla Was to zrelacjonował?
[M.]