On Air Festival 2022 – relacja
On Air Festival jest nowym wydarzeniem w festiwalowym kalendarzu i swoistym zakończeniem sezonu letniego, chociaż wrześniowa data od początku zwiastowała pewnego rodzaju loterię pogodową, którą organizatorzy niestety tym razem przegrali. Brak słońca na warszawskim niebie nie przeszkodził na szczęście w zobaczeniu wielu dobrych i godnych zapamiętania koncertów.
Już pierwsze ogłoszenie zapowiadało, że On Air 2022 pójdzie najprawdopodobniej w zaniedbanym trochę przez obecne w muzyce trendy kierunku, dając nam line-up bardziej zakorzeniony w alternatywie i indie, nie zapominający jednocześnie o artystach, którzy w tym momencie są na fali wznoszącej (Tash Sultana, Jorja Smith) czy tych już z mocno ugruntowaną pozycją na rynku (Tame Impala). Mówiąc prościej – dostaliśmy bardziej dojrzały skład, który trafił mocniej w serca fanów Open’era, którzy jeździli do Gdyni zachwycając się koncertami Radiohead, Bjork czy LCD Soundsystem. Porównań do swojego starszego kuzyna z Trójmiasta na pewno nie brakuje, ponieważ wydaje się, że Follow The Step, jeśli utrzyma kierunek muzyczny podczas następnej edycji (już ogłoszonej) może trafić do grupy fanów bardziej alternatywnych dźwięków. Jak już można się domyślić – tak, brakowało mi takiej imprezy na festiwalowej mapy.
Ciekawie zapowiadała się też lokalizacja, czyli warszawskie lotnisko Bemowo, które zdaje się, że po prawie dziesięciu latach wraca do koncertowego życia. Miejmy nadzieję, że właśnie dzięki takim imprezom urośnie wartościowa alternatywa dla tych największych koncertów, najczęściej odbywających się na Stadionie Narodowym, które sami wiecie jak tam brzmią. Otwarta przestrzeń festiwalowa dawała nadzieję na brak problemów z dźwiękiem, co w większości przypadków udawało się osiągnąć.
Pierwszy dzień na terenie festiwalu rozpoczął się dość wcześnie. Już o godzinie 16 mogliśmy posłuchać koncertu Baascha, którego ostatni album “Noc” dość często wybrzmiewał w moich słuchawkach przez ostatnie dwa lata. Jak sama nazwa płyty wskazuje, nie jest to jednak muzyka stworzona do słuchania przy świetle dziennym. Gęste elektroniczne brzmienia i mroczny klimat długo walczyły z wczesną porą, jednak koniec końców musiały chyba przegrać. Nie znaczy to jednak, że koncert Bartosza Schmidta był zły, mam tylko wrażenie, że muzyk zdecydowanie lepiej wypadłby np. zamykając Tenta. Niestety festiwale rządzą się swoimi prawami i pretensji mieć nie można, a nam pozostaje czekać na kolejną klubową trasę.
Scenę główną otworzył Artur Rojek, mieszający na swojej obecnej trasie dorobek z ostatnich solowych płyt z materiałem z okresu jego działalności w Myslovitz w postaci “Dla Ciebie” czy “Długość dźwięku samotności”. Mocno wybrzmiały “Beksa” i “Czas, który pozostał”, a do tańca porwało “Bez końca”. Rojek trochę mniej roztańczony niż na trasie promującej “Kundla” coraz częściej wraca do bardziej melancholijnych dźwięków, chociaż ostatni singiel “Pusty”, również zagrany na On Air, zwiastuje, że z nowym albumem powinno pojawić się ponownie więcej energii.
Pierwszym mocno wyczekiwanym występem na festiwalu był koncert australijskiej multiinstrumentalistki Tash Sultany. Cechami charakteryzującymi Tash Sultanę są przede wszystkim wszechstronność i talent. Czy da się znaleźć instrument na którym ona nie zagra? Oprócz tradycyjnego zestawu instrumentów mogliśmy ze sceny usłyszeć również trąbkę, saksofon czy elektroniczne bity. Skrzętnie budowane wielowarstwowe utwory z każdą minutą coraz bardziej wciągały nas do magicznego świata australijskiej artystki. Mimo robiących wrażenie segmentów tworzonych na loop’ach mam wrażenie, że najlepszym fragmentem koncertu był jednak ten podczas którego na scenie Tash wspierali inni muzycy, a kompozycje były bardziej zwarte i płynne. Trzeba jednak docenić drogę jaką wybrała Australijka i to jak dobrze odnajduje się w formie występów solo. Zdecydowanie warto Tash Sultanę zobaczyć.
Kolejna na scenie głównej pojawiła się wschodząca gwiazda brytyjskiej sceny R&B – Jorja Smith. Mająca na koncie tylko debiutancki album dała się już poznać szerszej publiczności swoim ciepłym i mocnym głosem oprawionym w soulową otoczkę. Ze sceny czuć było przede wszystkim skromność i talent Brytyjki. Muzyka płynąca w głośnikach zakorzeniona była w dawnych latach tak odległych od obecnego mainstreamu. Jorja wspierana przez dosyć pokaźny zespół otuliła nas przyjemnymi dźwiękami utworów “Be Honest”, “Addicted” czy “Blue Lights”. Czuć wielki potencjał, jednak zdecydowanie brakuje jeszcze festiwalowego ogrania, dlatego warto zapisać sobie jej nazwisko i przy kolejnej okazji sprawdzić jej poczynania.
Po dwóch zagranicznych przedstawicielach czas było powrócić do Tenta na koncert Tymka. Nastawiony na zabawę i wyciągnięcie pokładów energii z publiczności artysta już na samym początku sięgnął po utwory największego kalibru. Lekko zmodyfikowane “Oczko w głowie”, rozpędzone “Poza kontrolą” czy bardziej żywe dzięki obecności zespołu “Rainman” rozkręciły chyba największą tego dnia imprezę na mniejszej scenie. Śledząc postępy tego muzyka i coraz ambitniejsze projekty widać jednak, że brakuje jeszcze trochę ogłady w szczególności przy bardziej intensywnych fragmentach, w których momentami wokal Tymka znikał nie wytrzymując tempa nadawanego przez samego siebie.
Scenę główną zamykał Jamie xx, będący ⅓ zespołu The xx, prezentujący swoje DJskie umiejętności. Gęste elektroniczne dźwięki zawładnęły On Air, a Jamie prezentował nam kolejne sposoby na zbudowanie tanecznego seta. Od headlinera można było jednak wymagać trochę więcej, w szczególności w kontekście wizualnej części występu.
Na papierze drugi dzień w mojej ocenie prezentował się znacznie lepiej i znalazło to swoje potwierdzenie w jakości sobotnich występów. Ponownie jak pierwszego dnia początkowe dwa koncerty należały do polskich artystów. Debiutujący ze swoim autorskim materiałem Rubens zaprezentował mieszankę poprocka, a Kaśka Sochacka szukała w nas nostalgii swoimi spokojnymi dźwiękami przygotowując nas do zimnych jesiennych wieczorów.
Oglądając kolejny koncert na Scenie Głównej można było mieć pewnego rodzaju deja vu, w końcu ponownie mogliśmy obejrzeć młodą Brytyjkę z jedynie debiutem na koncie, również zanurzoną w soulu i R&B Celeste. Mimo oczywistych podobieństw nie był to jednak taki sam koncert jak koleżanki po fachu, Jorji Smith. Celeste wokalnie momentami bardziej zadziorna i mocniej czerpiąca z dorobku Amy Winehouse. Porównań do Amy chyba nie da się uniknąć, choć u grającej w Warszawie artystki słychać trochę mniej inspiracji jazzem i latami 50’ – 60’. Celeste dobrze wypadała zarówno w szybszych numerach jak “Tell me something I don’t know” czy “Stop this flame” jak i w bardziej balladowych klimatach w postaci “Only time will tell”, w którym mogła pochwalić się swoimi możliwościami wokalnymi.
Drugi dzień On Air Festival jak to często bywa na festiwalach musiał ponieść swoje ofiary przy tak napiętym line-upie. The Comet is Coming widziałem na OFFie w 2019 roku i nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia jak podczas występu w Warszawie. Późniejsza pora dnia (choć godzina podobna, jednak różnica między sierpniem a wrześniem jest spora) oraz bardziej zamknięta przestrzeń w postaci namiotu zrobiły swoje i dorzuciły sporo magii do występu londyńskiego trio. Kosmiczne i poszarpane dźwięki napędzane przez wściekły saksofon wprawiały w stan muzycznego odklejenia do innej galaktyki, a każdy kolejny takt był nowym odkryciem. Aż szkoda, że koncert ten nałożył się z występem The Kooks, ponieważ po kilku utworach trzeba było z żalem zacząć kierować się ku Scenie Głównej.
Po upływie około ⅔ festiwalu czuć było jednak, że czegoś w Warszawie brakuje, a odpowiedzią miały być przebojowe utwory The Kooks. Wszyscy czekamy najbardziej na występy headlinerów, aby móc usłyszeć najbardziej znane nam przeboje, często już mocno zakorzenione w naszym muzycznym guście. The Kooks już dawno przestali być “gorącym towarem” na rockowej półce, jednak zawartość ich dyskografii w zupełności wystarcza, aby porwać festiwalowy tłum. W końcu też mogliśmy posłuchać więcej rockowej przebojowości wyśpiewując kolejne wersy “Bad Habit” i “Junk of the Heart”. Nie dało się ustać w miejscu przy “She moves in her own way” czy “Ooh La”, a końcowe “Naive” nie pozostawiło złudzeń, że poprockowe przeboje pierwszej dekady XXI wieku dalej robią robotę.
Kolejną ciężką decyzją tego dnia było wyjście przed końcem z wypełnionego po brzegi Tent Stage, w którym można było wziąć udział w Balu u Rafała. Ralph Kamiński, w ostatnim czasie chwalony chyba przez wszystkich, wznosi się na wyżyny performansu łącząc podczas swoich występów koncerty z niemalże spektaklem. Wielka scenografia, starannie przygotowane choreografie i oczywiście muzyka sprawiały wrażenie obcowania z czymś więcej niż tylko koncertem i czymś wyjątkowym nie tylko na naszym podwórku.
Ralph Kamiński nie był jednak w stanie powstrzymać nas w wyczekiwaniu na koncert Tame Impala, jednego z najciekawszych tworów muzycznych ostatniej dekady. Psychodeliczne dźwięki podlane pełnymi kolorów światłami wylały się na teren festiwalu wciągając wszystkich tam obecnych w kosmiczny i barwny świat muzyki Australijczyków. Już pierwsze “One more year” zwiastowało muzyczną ucztę stopniowo zapraszając nas, aby poddać się w całości temu co ma następować przez kolejną godzinę. Zespół działający jak w zegarku dopieszczał nas wysmakowanymi dźwiękami “Borderline”, przyspieszonym “Elephant” czy bardziej przebojowym “Lost in yesterday”. “Let it happen” potwierdziło tylko kunszt kompozytorski Kevina Parkera, a końcowe “The less i know the better” i “New person, same old mistakes” upieczętowało zasłużony status Tame Imapala jako headlinera. Piękne zakończenie Sceny Głównej i kolejny wyjątkowy moment z 2022 roku do zapamiętania.
Ostatnim koncertem On Air Festival 2022 był taneczny duet Polo&Pan udanie wspomagany przez towarzyszącą im wokalistkę. Francuzi mieli zapewnić nam dodatkowy zastrzyk energii na koniec i wszyscy szukający wrażeń prawdopodobnie zdołali odnaleźć wymagane do końcowej zabawy dźwięki.
On Air jako zakończenie sezonu festiwalowego? Jak najbardziej! Aż nie możemy się doczekać w którą stronę pójdą organizatorzy w już zaplanowanej kolejnej edycji – On Air Festival 2023.
Autor: Grzegorz Słoka