Kto kupuje bilety na koncerty , ten w cyrku się nie śmieje

pot łzy i bilety na koncerty w polsce

Oasis. Deftones. Florence + the Machine. The Weeknd. Radiohead. Coldplay. Metallica. Co łączy te zespoły? Oczywiście to, że w przeciągu ostatnich miesięcy ogłosiły koncerty w Polsce lub w pozostałych krajach w Europie. I zakup biletów był drogą przez mękę. Przyjrzyjmy się tej sprawie krok po kroku:

Dzień jak co dzień, za moment dwunasta w południe. Siedzisz w pracy, odświeżasz fejsa bez celu. Wtem! Twój ulubiony, najulubieńszy wręcz, zespół ogłasza trasę koncertową (najczęściej bez Polski, ale już zostawimy na inną okazję). Kilka dni temu te typki z KwP rzeczywiście sugerowali, że koncert może być, ale kto by im tam wierzył?

Zerkasz na ogłoszenie, napisane tak, że nic nie rozumiesz, cen brak, za to jest ze 100 przedsprzedaży. Myślisz sobie: „Hmmm, kiedyś to było prostsze, bilety można było kupić w MediaMarkt, nawet ładne były te kartoniki. Co prawda jak było za gorąco albo jak się za mocno ścisnęło, to się roztapiały niczym serek Hochland, ale przynajmniej duże logo kapeli było nadrukowane”.

Dajesz znać rodzinie, przyjaciołom i szefowi w pracy, że w środę jesteś out-of-office, bo bilety trzeba kupić. Wszyscy oczywiście proszą, żeby kupić i im. Już wtedy dochodzi do Ciebie, że łatwiejszym zadaniem było zdobycie dział Navarony, ale przytakujesz i mówisz, że się postarasz. Limit na karcie jakoś to zniesie, jak coś to zresztą prześlesz sobie z konta oszczędnościowego, nie pierwszy zresztą raz. Kumpela dla zwiększenia morale wysyła Ci mema: LIFE IS SHORT, BUY THOSE DAMN TICKETS. Odsyłasz jej kilka ubawionych emoji i z tą samą kamienną miną scrollujesz sociale dalej. Potem jeszcze zapisujesz się do newslettera na stronie artysty, sprzedając swoje dane osobowe w zamian za ten głupi kod do przedsprzedaży. Potem przez kilka dni nie możesz odgonić się od telefonów: a to chcą Ci sprzedać fotowoltaikę, a to masz jakieś konto z bitcoinami do zamknięcia. Mija tydzień, po drodze ogłosili jeszcze kilka klubowych koncertów fajnych zespołów, ale wiesz, że nie będzie na nie już kasy. Potem i tak je odwołają z powodu słabej sprzedaży.

W końcu nadchodzi TEN DZIEŃ, wybija TA GODZINA. Wbijasz na kompa już o 7:46, klikasz w link do przedsprzedaży. Punkt 10:00 zaczyna się nerwówka. System prosi Cię o kod z newslettera, zanim go znajdziesz („Trzeba było skopiować wcześniej!” – ganisz się w myślach) mija dobrych kilka chwil. A scalperzy nie śpią, zapewne już ich boty wykupiły połowę stadionu, a nie minęła jeszcze minuta.

Kod z maila nie wchodzi, wyskakuje błąd. Usuwasz niepotrzebnie skopiowaną spację i… Link do sprzedaży staje się aktywny, kartę płatniczą ściskasz mocniej w ręku i klikasz… po czym oczywiście ładuje Cię do tej PIEPRZONEJ KOLEJKI. Idzie jak krew z nosa, z przerażeniem stwierdzasz, że dookoła Ciebie dzieje się jakiś przedziwna czasowa anomalia. Ten znienawidzony niebieski pasek, symbolizujący postęp kolejki, ani drgnie. Ustawiasz na nim kursor, aby sprawdzić, czy cokolwiek idzie do przodu (przy okazji przypomina Ci się instalowanie gier w latach 90.), ale mija tyle czasu, że dorastają Twoje wnuki, a miejsce w kolejce ciągle w tym samym punkcie. Ale czasowy fenomen nie ustępuje: cała Twoja uwaga skupiona jest na tym cholernym pasku postępu, ale w pracy nie skamienieli, o nie, już szef dzwoni, że pilnie potrzebuje prezentacji w PowerPoincie (btw. robienie prezentacji jest jeszcze gorsze, niż kupowanie biletów), już na Slacku się dobijają, już przychodzi setka powiadomień, że zaraz seria piętnastu calli, a Ty przecież nawet nie jesteś w połowie zakupu. Oczywiście wyłączasz wszystkie powiadomienia.

Na grupach fanów na fejsie już piszą, że kupili, inni straszą, że od pół godziny jest sold out. Patrzysz na swój ekran z przerażeniem: pasek postępu ani drgnie. Twoją uwagę przyciąga napis drobnym drukiem: „Pozostała liczba biletów jest niewielka i może nie pozwalać na wybór miejsca”. Trafia Cię szlag, ale też panika, bo przecież liczą na Ciebie też znajomi, wczoraj poprosili, aby kupić też im (cholera jasna, mogliby chociaż wcześniej zrobić przelew, jak z jednej pensji w Polsce kupić kilka biletów bez wzięcia chwilówki?!). Zerkasz na fejsa, u organizatora grafika: DZIĘKUJEMY! WYPRZEDANE! Myślisz: chwalą się jakby wygrali Super Bowl, minęły już cztery godziny, a kolejka nawet nie pozwoliła powąchać tych biletów.

Co jest?! Dłoni spocone, włos w nieładzie, w telefonie chyba już setka powiadomień. Wtem czytasz… „Z przyjemnością ogłaszamy drugą datę…”

Zerkasz na sms-a od kumpeli, ona kupiła na tę pierwszą. No nic, pora zakasać rękawy, nałożyć barwy wojenne i ruszyć, żeby kupić cokolwiek. Najwyżej pójdzie się samemu. Zerkasz jeszcze na stronkę, na której można odkupywać bilety, a tam: 1000 euro, może 1500 za wejściówkę. Chociaż może i tak nic nie zobaczysz, po cały ekran zawalony tymi wkurzającymi i błyskającymi pop-upami, które nawalają do Ciebie stroboskopowym FOMO: „TEN EVENT JEST NIEZWYKLE POPULARNY! BILETY KUPIŁO JUŻ 1000 OSÓB!”. Wyłączasz to w diabły, bo może i da przeżyć jedząc gruz, ale Twój partner mógłby nie być zadowolony, że poszły dwie pensje na bilet na koncert, na którym może i nic nie zobaczysz, gdyż stanie przed Tobą ten typ 2 metry, ale też nic nie usłyszysz, bo budowniczy obiektu za cel honoru postawili sobie, aby miała miejsce następująca sytuacja: AC/DC gra „Shoot to Thrill”, ale zanim do Ciebie dotrze ten dźwięk, to zniekształca się i słyszysz, że to może równie dobrze być „Givin the Dog a Bone”.

Oczywiście poranek, południe i popołudnie zarwane przez te bilety. Obiadu nie ma, w pracy pożar za pożarem, a Ty? W kolejce, a gdzie? Po pięciu godzinach drgnęło! Zaraz, teraz! System wpuszcza, następuje zwolnienie blokady, wchodzisz Ty na biało, mistrz koncertów, to jest TWÓJ MOMENT! I…

Nie widać nigdzie mapki, oczywiście musisz kupić bilet mając worek na ziemniaki na głowie. A jakie są bilety? No, drogie. Najtańszy sektor, kosztujący dwie Twoje miesięczne honoraria, w okolicy Dworca Centralnego. Ciut bliżej? No można, bo płyta i tak już sold out – pojawi się w sprzedaży znowu, ale gdy Ty już będziesz wklepywać numer karty i potwierdzać zamówienie. No, kupione! Ufff, tym razem nie było tak źle! Myślisz sobie: „Ha, dobrze, że była przedsprzedaż, nie wyobrażam sobie kupować tych biletów w normalnej sprzedaży”. Za miesiąc, gdy miną przedsprzedaże artysty, banku, bileterii, newslettera, wytwórni, fanklubu, a także dla tych, co kupili limitowane wydanie CD oraz znaleźli kod w chipsach, będzie general sale i „życzę powodzenia tym, co liczą, że coś ustrzelą”.

Dobra, bilety w końcu w koszyku. Łatwo nie było, bo oczywiście po drodze dwa razy platforma zakupowa się wywaliła, z koszyka bilety wywiało szybciej, niż trąba powietrzna gna przez Teksas, a raz przeglądarka zaliczyła zgon i trzeba było czyścić cookiesy, na szczęście jesteś programistą, na takie chwile Cię szkolono. Jeszcze tylko chwila! Nie wyrażasz zgody na zakup ubezpieczenia do biletów, takie rzeczy to tylko przy kupowaniu last minute na stronie Ryanaira. Możesz jeszcze wybrać pomiędzy e-ticketem, biletem mobilnym a biletem pamiątkowym za dodatkowe 50 PLN. Dodać jeszcze prezentowy wrapping? A może podwójny ser? Klikasz KUP, jeszcze chwilę mieli i… masz to? CHYBA TAK, O BOŻE, KUPIONE! Z konta hajs zjadło, strona wywaliła jakiś error, jeszcze tylko 20 minut stresu, czy przyjdzie potwierdzenie i można wrzucić na fejsa, że masz bilety na koncert, który będzie w sierpniu 2027 roku!

Co za spektakularne zwycięstwo… Zaraz, a co to za nowe ogłoszenie?

Zerkasz na fejsa, a tam zapowiedź, że ten Twój DRUGI ULUBIONY zespół ogłosił koncert na stadionie na przeciwległym krańcu Polski trzy tygodnie po tym, na który właśnie bilety udało się zdobyć. Kumpela już pisze na messendżerze, że musicie tam być, na YouTubie śmiga zapowiedź wideo trasy mamiąca zupełnie nowymi dekoracjami sceny, a Twoje konto bankowe… cóż, wydaje agonalny krzyk niczym Gollum wpadający do Szczelin Zagłady na sam koniec Władcy Pierścieni. Przypominasz sobie jednak mema: LIFE IS SHORT, BUY THOSE DAMN TICKETS! Co jak co, ale mądrego to dobrze posłuchać.

Jeszcze tylko musisz zadzwonić do banku, żeby odblokować konto („Nie, to nie był scam. Tak, potwierdzam transakcję na 2500 PLN”) i można szykować się do kolejnych zakupów! Przedsprzedaż już jutro, ale wciąż możesz zapisać się do newslettera i zdobyć kod…

Warto? Warto, prawda? 

Autor: Michał Koch

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!