Jakie płyty trzeba przesłuchać przed OFF Festivalem

płyty do przesłuchania przed OFFem
Fontaines D.C. na OFF Festivalu w 2018 roku

OFF Festival zbliża się wielkimi krokami i startuje już w ten piątek, na co bardzo mocno czekamy! Tegoroczna edycja zapowiada się jako najlepsza od lat, na papierze już śmiało pretenduje do miana jednej z najciekawszych w osiemnastoletniej historii imprezy.

Podobnie jak w przypadku Open’era, również i przed samym OFF-em podzielimy się z Wami naszymi festiwalowymi wyborami – to jednak za chwilę. Dziś za to postanowiliśmy zebrać – naszym zdaniem – najlepsze płyty, których trzeba posłuchać zanim ruszymy na Dolinę Trzech Stawów. Są to wybory czysto subiektywne, znacie nas – kochamy alternatywne gitarki, których w tym roku w Katowicach nie zabraknie, ale dorzuciliśmy też mniej oczywiste wybory oraz coś z żelaznej klasyki i mamy nadzieję, że nasze płytowe propozycje nastroją Was dobrze przed tegoroczną edycją OFF-a.

1. Fontaines D.C. – „Romance”

Zaczynali na małej scenie, teraz wracają jako pełnoprawni headlinerzy, z każdą płytą udowadniając, że zasługują na to jak mało kto w alternatywnym świecie gitar. Postpunkowy chłód ustępuje tu miejsca mrocznemu romantyzmowi, a transowe tempo, gęste brzmienia i podszyta napięciem melancholia zapowiadają koncert, który zapisze się w historii festiwalu. Pamiętajcie, jeśli „Romance is the place” to tym razem będą to Katowice.

2. Have a Nice Life – „Deathconsciousness”

No to konkurs na największą ilość koszulek z kultową płytą mamy w tym roku rozstrzygnięty. „Deathconsciousness” to album, który obrósł legendą i jawi się dziś jako mokry sen wszystkich fanów niezalu. Na żywo ten manifest egzystencjalnej rozpaczy niech zabrzmi niczym dźwiękowa ściana postindustrialnych przestrzeni, która zgniecie żebra i ukoi duszę. Must heard!

3. MJ Lenderman – „Manning Fireworks”

Gdyby wrzucić do miksera wszystkie nasze ulubione rockowe wpływy, wyplułby on właśnie MJ Lendermana – 26-letnią ikonę współczesnej americany. Jest tu wszystko: melodie, głębia i refreny, które powinny być największymi przebojami Crazy Horse. Dorzućmy garage’owy brud i słodko-gorzkim humor – dajcie się porwać w tę podróż po amerykańskim południu.

4. Nilüfer Yanya – „My Method Actor”

Na swoim trzecim krążku brytyjska alt-popowa diwa o głosie rozpoznawalnym po jednej frazie, łączy gitarowy minimalizm z duszną elektroniką i soluową głębią, która hipnotyzuje, koi i czaruje. Sami najlepiej się przekonajcie, jej urokowi nie da się oprzeć.

5. Geordie Greep – „The New Sound”

Charyzmatyczny lider black midi rusza solo – w tango i wszystko inne. Copacabana na sterydach, Frank Zappa i Sinatra w jednym.
„The New Sound” to awangardowy rollercoaster pełen zaskoczeń, od jazzu po gitarowe połamańce i estradowy sznyt. Jeśli płyta robi nam w głowie taki bałagan i zmusza do tańca, to co będzie na żywo!

6. Fat Dog – „WOOF.”

Punk spotyka rave, a całość podlana jest kipiącą anarchistyczną energią. „WOOF.” to dzika jazda bez trzymanki, a koncert Fat Dog to gwarantowana ekstaza potu i szaleństwa. Zawyjecie z zachwytu.

7. Lambrini Girls – „Who Let the Dogs Out”

Jak już jesteśmy przy czworonogach, zachciałoby się dośpiewać za tytułem: Who? Who? Who? Kto przegapił ten trąba, debiut Lambrini Girls to ognista piguła punkowej mocy spod znaku Idles i dzika radość z rozpieprzania patriarchatu. Furia, humor i queerowy szał prosto z Brighton – to więcej niż płyta, to wściekły manifest, który już pozamiatał i pozamiata na żywo.

8. Nala Sinephro – „Endlessness”

A teraz głęboki oddech. Taki 45-minutowy. Zróbcie sobie dobrze i odpalcie tę płytę, zakochajcie się w niej i idźcie na koncert Nali. Ambient spotyka tu jazz, a harfa, sax i syntezatory splatają się w iście medytacyjną przestrzeń – ta muzyka to lek na całe zło i te dziwne, pokręcone czasy. To album piękny jak błogi sen, a koncert Sinephro z pewnością będzie równie mistycznym doświadczeniem dla duszy i ciała.

9. Los Campesinos! – „All Hell”

Indie-rockowe zrób to sam w najlepszym wydaniu. Zwiewne, chwytliwe i energetyczne. Tak typowe jak to tylko możliwe, ale co z tego, jak zawsze działa. Mistrzowie indie-popowego dramatyzmu wracają na OFF-a i dalej świetnie łączą ironiczny humor z rozdzierającą emocją. Taneczna melancholia i „Dancing with tears in my eyes”? To co tygryski lubią najbardziej.

10. Kraftwerk – „Autobahn”

Moglibyśmy wrzucić tu każdy z klasycznych pomników tej ikonicznej grupy. Lecimy z pierwszym wielkim sukcesem Kraftwerk, bo takie podróże należy poznawać u źródła. Kultowy „Autobahn” to pionierskie połączenie minimalizmu z melodyjnością – a usłyszeć te syntezatorowe klasyki na żywo to jak dotknąć historii, która dalej brzmi futurystycznie. Legenda elektroniki wciąż jedzie wartko lewym pasem.

Autor: Kuba Banaszewski

Zobacz także:

Szukasz czegoś konkretnego?
Skorzystaj z naszej wyszukiwarki!