Bad Romance, czyli jedyny jak dotąd koncert Lady Gagi w Polsce
Lady Gaga w ekstrawaganckim stroju, niesiona w skrzętnie dopracowanym choreograficznym szyku przez równie osobliwych tancerzy, wyśpiewuje w refrenie swojego kolejnego wielkiego przeboju bezczelnie wpadającą w ucho, dźwięczną zbitkę słów „u-na na, u-ga ga”. Który mamy rok? 2025! I Gaga znów jest na szczycie i na ustach wszystkich – fanów, branży i obserwatorów, którzy w końcu widzą w niej coś więcej niż tylko szok’n’szoł. Wydany miesiąc temu album „Mayhem”, zgodnie z utartą i sprawdzoną od paru ładnych lat techniką, idzie do przodu, śmiało spoglądając w przeszłość. Nie dziwią więc muzyczne skojarzenia z pierwszymi dokonaniami artystki, które uczyniły z niej gwiazdę światowego formatu. W 2010 roku Stefani Germanotta, zaledwie dwa lat od wydania głośnego debiutu „The Fame”, zaserwowała fanom ultraprzebojową repetę „The Fame Monster”, która tylko utwierdziła wszystkich, że jesteśmy świadkami narodzin gwiazdy na lata.
Przenieśmy się więc do listopada 2010 roku, gdy Lady Gaga wystąpiła w świeżo otworzonej Ergo Arenie. Ta znajdująca się na granicy Gdańska i Sopotu hala, mogąca pomieścić ok. 15 tysięcy widzów, otworzyła swe podboje 18 sierpnia 2010 roku, jako kolejna – po oddanej rok wcześniej łódzkiej Atlas Arenie – wzbogaciła koncertową mapę polski, zachęcając organizatorów, by nie zapominali o północy naszego kraju. I tak, choć 11 listopada w obiekcie zaprezentował się klasyk muzyki elektronicznej Jean-Michel Jarre, za faktyczne głośne otwarcie nowej areny jednogłośnie uznano koncert Lady Gagi, który odbył się kilkanaście dni później – 26 listopada.
Gaga była już wtedy na półmetku swojej drugiej światowej trasy koncertowej „The Monster Ball Tour”, która ruszyła pod koniec 2009 roku i potrwała do maja roku kolejnego, gromadząc imponującą liczbę ponad 200 zagranych koncertów na czterech kontynentach, stając się tym samym najbardziej dochodową trasą debiutującej artystki solowej w tamtym czasie. Tournée promowało zarówno jej debiutancki album „The Fame”, jak i jego reedycję – wspomniany „The Fame Monster”. W ciągu kilkunastu miesięcy Gaga awansowała z obiecującej debiutantki do miana pełnoprawnej gwiazdy światowego formatu, a pokaźna liczba hitów, które zawładnęły rozgłośniami całego globu, dała jej wszystkie papiery na to, by grać w końcu headlinerskie widowiska z prawdziwego zdarzenia.
Nic więc dziwnego, że mocno oczekiwane show artystki w naszym kraju z miejsca, a konkretnie już w maju 2010 roku, gdy został oficjalnie potwierdzone, zostało okrzyknięte koncertowym wydarzeniem roku. Na pewno popowym, bowiem o miano i miejsce na najwyższym stopniu podium bili się w tym roku również powracający do Polski po 20 latach AC/DC oraz Wielka Czwórka trash metalu na festiwalu Sonisphere w Warszawie. Ale to nie o tym, Gaga szybko zawładnęła bowiem również świadomością fanów nad Wisłą, co przełożyło się na pewną frekwencję, nie należącego wtedy do najtańszych koncertów, który zachwycać miał rozmachem i światowym blichtrem. Wszystkim tym, czego 15 lat jeszcze mogliśmy być niezwykle głodni.
„Największa gwiazda światowej muzyki pop”, tak zgodnie pisano w największych rodzimych mediach o Lady Gadze w 2010 roku, jednak nie ma co zapominać, iż media i liczni muzyczni puryści jeszcze wtedy podchodzili do kontrowersyjnej, jak na swój czas, artystki z rezerwą i dystansem. Wokalistka już wtedy słynąca z bezkompromisowego podejścia do scenicznego wyrazu i wizerunku nie szczędziła w Trójmieście materiału na kolejną medialną pożywkę, dolewając oliwy do ognia swoimi koncertowymi pozami, wypowiadanymi ze sceny słowami czy niejednoznaczną symboliką show. Nie miało to jednak znaczenia, muzyka i sceniczna produkcja obroniły się same, a te same brukowce, które chwilę wcześniej wyśmiewały się z wymyślnych kostiumów Gagi, prześcigały się później w pokoncertowych zachwytach.
Doceniano również przede wszystkim skalę wydarzenia i rozmach scenicznego widowiska, które wciąż jeszcze zaskakiwały i były dla polskiej publiki czymś świeżym. Dla nowootwartej Ergo Areny był to także prawdziwy sprawdzian sił. Hala chwaliła się wtedy najlepszym wyposażeniem spośród wszystkich podobnych jej obiektów w Polsce. Magdalena Sekuła, ówczesna prezeska hali tak wspominała przygotowania do koncertu:
„Ten koncert to dla nas olbrzymi sprawdzian. Jesteśmy lekko zestresowani, ale też przekonani, że wszystko pójdzie świetnie. Przyjeżdża tutaj 30 tirów ze sprzętem z którego zostanie zbudowana scena oraz wszystkie inne potrzebne elementy potrzebne do zorganizowania koncertu. Pod samym sufitem zostanie powieszonych ponad 70 ton sprzętu, w tym nagłośnienie i instalacje do pokazów pirotechnicznych. Od przedstawicieli wokalistki usłyszeliśmy, że jeżeli przeżyjemy to wydarzenie, przeżyjemy również wszystkie inne”.
I choć wiele osób spekulowało, że artystka pojawi się na ówczesnej edycji Heineken Open’er Festival 2010 w Gdyni, ze względu na halową produkcję swojego show, wybór padł na Ergo Arenę. Wszystko zostaje w Trójmieście, a prezeska hali dodawała, że o wyborze miejsca „zadecydowały warunki techniczne, dające możliwość zrealizowania ogromnego show”. Północ, będąca do tej pory białą plamą na koncertowej mapie Polski, rozdartej między Torwarem a Spodkiem, dostała swoją, nie tylko festiwalową szansę. „Gdańskosopocka hala jest jedyną w Polsce, w której można realizować najbardziej wymagające produkcje koncertowe, pomieścić gigantyczną scenę i podwiesić pod konstrukcją dachu tyle ton sprzętu. Możemy porównywać się z najlepszymi obiektami w Europie, a naszym atutem jest niepowtarzalne położenie blisko morza” – dodawała dumnie Sekuła. Zainteresowani wizytą w Gdańsku narzekali tylko na fatalną komunikację z resztą kraju. Autostrad wtedy jeszcze nie było, a pociągiem z Warszawy jechało się sześć godzin. Z perspektywy 15 lat zmieniło się w Polsce wszystko, a dziś chciałoby się tylko zapytać nas samych z 2010 roku: „to Wy tu tak żyjecie?”. Nie powstrzymało to jednak polskich fanów, którzy 26 listopada tłumnie przybyli na granicę dwóch trójmiejskich miast.
Jak czytamy w relacji z epoki Tomasza Rozwadowskiego z Dziennika Bałtyckiego, w dniu koncertu:
„Z Gdańska Żabianki i Sopotu podążały zwarte kolumny pieszych oraz tysiące samochodów. Okolica zmieniła się w wielki parking, a do wejść hali ustawiła się wielotysięczna kolejka – zjawisko od wielu lat w Polsce nieznane. Samochody często miały rejestracje z odległych miejsc kraju i zagranicy, a w tłumie można było bez trudu oprócz polskiego usłyszeć język łotewski, litewski, rosyjski czy czeski. Żeby zobaczyć koncert od początku, trzeba było odstać w kolejce ponad pół godziny, a w dodatku czytniki do biletów używane przez ochronę często nie rozpoznawały biletów, wielu fanów musiało więc potwierdzać ważność biletu w kasie, co nie zawsze kończyło się sukcesem. Podobne niedogodności mogły się przytrafić i przy wychodzeniu – ci, którym udało się zostawić wierzchnie okrycia w szatniach, czekali w kolejkach do szatni i później mozolnie wydostawali się z hali przez te nieliczne drzwi, które nie były ze względów bezpieczeństwa zamknięte”. Wszystkiego się wtedy jeszcze uczyliśmy, a organizacyjne smaczki takie jak te tylko potwierdzają, że jako odbiorcy wyrobiliśmy się w te paręnaście lat, a kultura koncertowa w Polsce ma się obecnie całkiem nieźle.
A sam koncert? Gaga dała w Gdańsku pełnowymiarowe, ponad dwugodzinne, energetyczne show, naszpikowane atrakcjami, imponująca produkcją i popową jakością światowej klasy – widowisko, na jakie czekaliśmy długo (Madonna wystąpiła w Warszawie rok wcześniej, a potem, a raczej wcześniej, długo długo nic). Nim główna gwiazda o 20:15 rozpoczęła swój występ od „Dance in the Dark”, w roli suportów wystąpili: przyjaciółka Gagi z początków kariery Lady Starlight i glam-rockowcy z Semi Precious Weapons, którzy ponoć nieźle rozgrzali publikę wyczekującą 24-letniej wokalistki. Show podzielone na części i przyozdobione odpowiednimi scenicznymi dekoracjami segmenty, kolejno: NYC, Subway, Central Park oraz The Monster Ball, imponowało skalą, a funkcjonalna, co rusz zmieniana scenografia zgrabnie łączyła muzyczne partie z filmowymi wstawkami. Gadze na scenie towarzyszył zespół, chórek oraz kilkunastoosobowy zespół taneczny, wyróżniający się perfekcyjnie zgraną choreografią. Po wspomnianej Madonnie i Michaelu Jacksonie sprzed wielu lat było to z pewnością największe popowe widowisko tej skali w naszym kraju.
Wokalistka nie tylko zachwycała coraz to bardziej zmyślnymi kostiumami i częstymi zmianami garderoby (od zakonnicy w przezroczystej sukience z krzyżami na piersiach po centkowane body i lateksowe płaszcze), ale też muzycznym wyrachowaniem i scenicznym obyciem – każdy z utworów otrzymał jaskrawą, muzyczno-taneczną oprawę, a wokalistka nie ustępowała tempu swoich przebojów ani na chwilę. „Chcecie wiedzieć, ile piosenek wykonałam dziś z playbacku?” – pytała prowokacyjnie ze sceny – „Ani jednej nuty! Płacicie za bilety na mój koncert i dlatego nigdy bym sobie na to nie pozwoliła!”.
Hasłem i motywem przewodnim koncertu był tytuł nadchodzącego singla i mającego się ukazać rok później drugiego albumu Gagi „Born This Way”, a w Gdańsku nie brakowało pompatycznych i głośnych przemów z tolerancyjnym przesłaniem w jego duchu. Tuż przed wykonaniem utworu „Telephone”, gdy wokalistka zbliżyła się do publiczności, zgromadzeni pod sceną fani wznieśli do góry karteczki ze wspomnianym tytułem, czym wprawili wokalistkę w szczere wzruszenie. Na scenę trafiła też polska flaga, co dopełniło tworzącą się z polskimi fanami więź. Obok obowiązkowych hitów „Just Dance” czy „Poker Face” w połowie koncertu Gaga odegrała solo przy fortepianie dwie ballady „Speechless” i „You and I”, czym z pewnością zamknęła usta wielu niedowiarkom, wątpiącym w jej muzyczny talent.
Gdy w trzeciej godzinie show nadszedł gromki finał koncertu, a wokalistka na bis sięgnęła po najnowszy z hitów – „Bad Romance” – jak czytamy w relacji Michała Michalaka z Interii „wyglądała na wyczerpaną. Nie zmęczoną. Wyczerpaną. Jak po maratonie”. I nie ma co się dziwić, Germanotta odegrała w Polsce prawdziwy maraton przebojów, a zaraz po koncercie szybko opuściła nasz kraj prywatnym samolotem, zostawiając zachwyconych polskich fanów, którzy długo jeszcze oklaskiwali ją po zejściu ze sceny.
A był to dopiero początek tej niezwykłej kariery, której głośny ciąg dalszy wybrzmiewa do dziś. Polacy mieli okazję zobaczyć Lady Gagę w szczytowej formie, zaledwie w drugim sezonie jej rosnącej wciąż wtedy sławy. I choć początek znajomości z polską publicznością okazał się być bardzo owocny, ta jedna jedyna wizyta do dziś musiała nam wystarczyć. Od tamtego wieczoru minęło już długich 15 lat, ale wspomnienie tej celebracji bogatej i barwnej indywidualności oraz zapowiedzi nowej ery w muzyce pop, której Gaga niewątpliwie była twarzą, wciąż pozostaje żywe w sercach wielu fanów.
Występ w Ergo Arenie otworzył również nowy rozdział w koncertowej historii naszego kraju, udowadniając, że jest w Polsce miejsce na najbardziej gorące i imponujące muzyczne kąski, nie tylko w miastach, które miały dotąd monopol na największe imprezy. Była to z pewnością jedno z najbardziej pamiętnych wydarzeń, jakie odbyły się w ostatnich latach w Trójmieście, które niejako odczarowało organizacyjną klątwę tego miejsca i otworzyło drogę północnej scenie naszego kraju na podobne wydarzenia.
Dziś, w 2025 roku Gaga znowu rusza w trasę, ponownie halową, w podobnym do tamtego późnojesiennym terminie, jednak niestety po raz kolejny zabrakło w niej miejsca na koncert w Polsce. Miejmy nadzieję, że zapewnienia Gagi o wielce wyczekiwanym powrocie koniec końców nie okażą się tylko czczą kurtuazją wobec polskich fanów i doczekamy się tej rewizyty. Bo mając w pamięci bardzo dobre przyjęcie gwiazdy w 2010 roku, aż prosi się o powtórkę.
Autor: Kuba Banaszewski
źródła: dziennikbaltycki.pl / muzyka.interia.pl / newsweek.pl / telebimy.blogspot.com / wprost.pl / rp.pl / rmf24.pl