Aurora – Kraków 2024 – relacja
Aurora – Kraków, Tauron Arena (23.09.2024r.)
Aurora w Krakowie, czyli połączenie mroku ze światłem
Największy do tej pory solowy koncert Aurory w Polsce, który odbył się w krakowskiej Tauron Arenie śmiało można podzielić na dwie części, a całość przywodzi na myśl nocną i niezwykle emocjonalną wyprawą przez las. Nie uciekniemy tutaj od skandynawskiego pochodzenia artystki, bo też ona sama w swojej twórczości nie zamierza odcinać się od swoich korzeni. I to właśnie z mroczną i mroźną północną kulturą kojarzyły mi się pierwsze kilkadziesiąt minut koncertu.
Aurora postanowiła zabrać nas w podróż, gdzie towarzyszyć miały nam duchy, prowadzące nas przez gęsto ułożone drzewa zza których powoli wyłaniał się księżyc, który służył nam tego wieczora jako kompas, kierujący nas do jeszcze nieokreślonego celu.
Mimo warunków panujących w otaczającym nas lesie Aurora nie pozwalała publiczności nawet na odrobinę strachu. Już początkowe “Churchyard” i kojące “Souless Creatures“ pozwoliło wejść w mrok, w którym artystka wołała nas delikatnym głosem, przypominając co jakiś czas harmoniami wokalnymi, że po wyjściu z lasu i przejściu na drugą stronę może ktoś na nas oczekiwać. Czy to piękno czekające na odkrycie w “Echo of My Shadow”, hipnotyzujące i wzywające do dołączenia do grupy “My Name” czy intrygujące “A Soul with No King” – wszystko to miało na sobie jarzmo panującego dookoła mroku, ale też pewnej formy nadziei. Plemienne “When the Dark Dresses Lightly” kazało ruszyć dalej, ale “Exist for Love” jednocześnie przypominało o pięknie otaczającej nas natury. Był w tym pomysł, był klimat i poczucie wspólnie przebywanej drogi. Tylko ja jednak na tym etapie zdążyłem się już nieco zmęczyć tą wędrówką, bo choć z pewnością piękną, to równocześnie nie tak łatwą do przebycia z perspektywy osoby, dla której muzyka Aurory nie jest integralną częścią codzienności.
Wszystko miało się zmienić z nadejściem “Runaway”, podczas którego na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy, a wraz z nimi nadzieja na zmianę otoczenia i pozostawienie ciemnego lasu za sobą. Widać to było nie tylko po większej piosenkowości i przebojowości singlowego “Runaway”, ale też samej artystce, która ewoluowała z każdą kolejną sekcją utworu uaktywniając się na scenie, tworząc w międzyczasie jedną wielką wspólnotę z publicznością, tak jakby nasze zjednoczenie miało doprowadzić nas na drugą stronę tego muzycznego lasu.
A z każdym utworem koncert nabierał jeszcze więcej rozpędu. “The Seed” przypomniało, że być może przed nami jeszcze niejedna bitwa do stoczenia, a “Starvation” przeniosło w sam środek walki, w której miotaliśmy na oślep jak opętani, by świętować później zwycięstwo przy “Queendom”. “Giving in to the Love” to już triumfalne połączenie ze śmiałkami, którzy już wcześniej przeszli podobną drogę i czekali na nas po drugiej stronie. Nastał już poranek, a my pożegnaliśmy noc i towarzyszące nam leśne duchy, mogąc swobodnie ruszyć w stronę wschodzącego słońca. Taką wersję koncertowej Aurory mogę zabrać na nawet najdłuższą wyprawę.
A na bisach zabawy nie było końca przy tanecznym “Cure For Me” oraz “Some Type of Skin”, przy którym wszyscy byliśmy już jedną, wielką jednością. Jednak każde zwycięstwo musi nas coś kosztować, o czym Aurora przypomniała nam we wzruszającym “Invisible Wounds”.
Jeśli dodamy do tego przeuroczą naturę Norweżki i jej specyficzne poczucie humoru to możemy dostać połączenie, od którego ciężko się oderwać będąc miłośnikiem jej muzyki. Panujący klimat może wzruszyć, jednak Aurora swoim ciepłem i żartami z pewnością nie pozwoli Ci zapłakać. Jednak dla mnie droga od mroku do światła była tego wieczoru zbyt długa, a sama przedłużająca się pierwsza część koncertu zbyt mocno pogrzebała moje koncertowe wyobrażenia o występie artystki. Widać natomiast jak dużą więź ma ona ze swoimi fanami, którzy mogliby z nią maszerować przez ten skandynawski las nie jedną noc, a całe tygodnie. I nic więcej chyba nie ma tu znaczenia, a w szczególności zdanie gościa, który na tę wyprawę zapisał się w ostatnim momencie i udaje, że wie gdzie leży północ.
Autor: Grzegorz Słoka