FOMO – Fenomen Ominięcia Muzycznego Ogłoszenia
W 2019 roku Dawid Podsiadło i Taco Hemingway, a tak naprawdę ich managmenty i mierzący wysoko doradcy, zdawało się, że porywali się z motyką na słońce. Stadionowy koncert polskiego artysty? To się wtedy nie zdarzało, a jeśli już to incydentalnie (koronnym przykładem Jimek i jego projekty). Sześć lat temu to był wielki sukces – wspólny, dzielony koncert był znakiem zmiany warty, wejściem na największe obiekty nowych artystów i nowej, młodej publiczności. Dziś, sześć lat później każdy chce i prawie każdy na stadionach gra. I trudno nie dojrzeć tu wspólnego mianownika, bo Taco i Dawid zaczynali ten trend i wciąż są największymi beneficjentami jego owoców. A fani, choć dostają światowej jakości przedstawienie, walczyć muszą o tym, by wziąć w nim udział. Albo jakoś przeżyć swoją absencję na kolejnym wielkim widowisku. Wbrew relacjom mediów, znajomych, którzy w mediach społecznościowych znów wychwalą kolejne „wydarzenie, którego nie można było przegapić”. Bo tak jak systematycznie dostarczają nam wysokiej klasy rozrywki i wrażeń, tak samo Podsiadło i Hemingway, jak mało kto na naszym rodzimym podwórku, potrafią karmić w nas, fanach, tę bestię zwaną FOMO.
We współczesnym świecie FOMO, czyli „Fear of Missing Out” – strach przed przegapieniem czegoś ważnego – jest już czymś więcej niż internetowym memem. Jest świadomą walutą uwagi i emocji, którą wykonawcy żonglują i kontrolują równie mocno, co scenicznymi atrakcjami. Przekłada się to oczywiście w pierwszej linii na bilety, i dotyczy to wszystkich artystów, których chcielibyśmy zobaczyć, ale w tym konkretnym przypadku fani „uszczęśliwiani” są z wyjątkową mocą. Bo artyści ci wiedzą, że ich wierny, wychowany przez lata fandom, kupi wszystko. I najlepsze (najgorsze?) jest to, że dostają przecież jakościowe rzeczy, to nie jest żerowanie na naszych portfelach. Za popytem idzie podaż, za kolejnym projektem kolejka chętnych, by go zobaczyć, bo na pewno chociaż w małym stopniu będzie inny niż poprzednio. A jego spoiwem i paliwem napędzającym tę machinę są głośne, największe nazwiska w branży.
Weźmy tylko tegoroczną „Zorzę”. Dla jednych była sukcesem, dla innych niewykorzystanym potencjałem na festiwal wokalisty z dużymi możliwościami, który mógłby zdziałać więcej. Poza drobnymi organizacyjnymi wpadkami, wybaczalnymi dla debiutantów na tym polu, frekwencja dopisała, nazwisko złotego chłopaka rodzimego popu zrobiło swoje. Nawet jeśli nie zaśpiewał żadnego swojego hitu (co swoją drogą wprawiło wielu festiwalowiczów w konsternację, mimo, że plakaty jasno głosiły, czego się spodziewać). „Zorzą” były jednak nie tylko koncerty, ale i wystawy, konkursy, wyszedł nawet tomik poezji, zbiór opowiadań. A kto nie załapał się na bilety (choć nie było to trudne) zamówić mógł nagranie z katowickiego koncertu. Preorder wystartował oczywiście jeszcze zanim sam koncert się odbył. Rzecz jasna, limitowana edycja dostępna była wcześniej dla członków biuletynu, co tylko potęgowało karuzelę FOMO wśród fanów Podsiadły. A gdyby tego było mało, gdy już show w Katowicach trwało w najlepsze, Dawid ogłosił ze sceny kolejne koncerty na 2026 rok. Oczywiście na stadionach. Z nową sceną, w nowej formule, najpewniej z premierowymi piosenkami. I jak tu nie kupić biletu? Jak wytrzymać ten szał? Przecież będąc na miejscu, cali w świeżych emocjach, fani poszliby za wokalistą w ogień. A ci co tym razem się nie załapali i ominęły ich festiwalowe emocje, mieli na horyzoncie kolejną okazję, której tym razem już na pewno nie można było ominąć. Przedsprzedaż rusza jutro, nie zapomnij nastawić budzika. A zresztą, i tak ci o tym przypomnimy.
Gdyby jeszcze ta przedsprzedaż, obecność w klubie, zapisanie się do biuletynu, czy posiadanie innego paszportu Polsatu, dawało gwarancję dorwania upragnionego biletu. Tu na scenę wychodzi cały na biało Taco. I choć „LATARNIE WSZĘDZIE DAWNO ZGASŁY”, fanowskie światełko w sercach fanów rapera zamigotało mocniej, gdy mistrz marketingu z ukrycia i tworzenia wilczego apetytu na swoje produkty powrócił znikąd z nowym albumem. I koncertami. Na stadionach i halach. Czy kogoś to jeszcze dziwi, że pierwsza pula ogłoszonych dat poszła jeszcze w przedsprzedaży? Nie powinno się tak zadziać, gdzie bowiem szanse dla tych, którzy chcą kupić wejściówkę w bileterii tak jak Pan Bóg przykazał? W dniu sprzedaży. Bez kodu, czy specjalnego obejścia. Ano, szybsi mają pierwszeństwo, preorder jest dla zarządu, dla Pana, Panie Areczku mamy nowe daty. Do wyboru do koloru. Dopóki się nie sprzedadzą. Przetestujemy tylko jeszcze fanowską wierność i wytrzymałość, małą pulę wyprzedanych na pniu biletów cudownie znajdziemy jeszcze przed samym koncertem.
Ale czy kogokolwiek powinno to dziwić? Bilety schodzą w minutach, ba, w mgnieniu oka. Jak donosi ebilet.pl sprzedaż na przyszłoroczne koncerty Hemingway’a już przeszła do historii – pod względem chętnych przebiła nawet rekordową dotąd Taylor Swift. „Co sekundę sprzedawaliśmy 90 biletów”. Co sekundę pewnie kolejne 90 osób musiało obejść się smakiem. Parafrazując słynną odpowiedź do Bono „No to przestań to śledzić”. Gdyby to jednak było takie proste. Kiedy ogłoszenie nadchodzi nagle, zwłaszcza w kontekście wykonawców, którzy za chwilę, tak jak Taco, mogą znów zniknąć na lata, chłodna kalkulacja idzie w odstawkę. „A co jeśli to naprawdę się nie powtórzy?”, wszyscy znamy to uczucie i efekt „najlepszego dnia w szkole”, gdy nie było nas w budzie tylko przez chwilę. Do tego grona dołączyła też triumfalnie powracająca w tym roku na scenę Coma, żegnająca się ze sceną nie na zawsze, ale na pewno na jakiś czas. Dwa tygodnie od ostatniego koncertu…Coma ogłasza kolejne koncerty. I tak to się kręci. I kręcić się będzie dalej, dopóki rynek się nie przesyci, a koncertowa bańka – najlepszy obecnie zarobek w muzycznym świecie – nie pęknie na dobre. Na to się jednak prędko nie zanosi, a my – fani – zostajemy z tym sami, dryfując w oceanie możliwości bez koła ratunkowego. I tylko od nas zależy jak bardzo zaciśniemy wokół siebie tę pętlę, potocznie zwaną FOMO.
Autor: Kuba Banaszewski