Nothing As it seems, czyli magiczne koncerty Pearl Jam w Spodku
„W sensie grania na żywo była to dla mnie muzyczna rozkosz – zdjęcie z siebie całej tej presji bycia artystą i pogranie utworów jak we własnym domu” – tak o drugim z katowickich koncertów z 16 czerwca 2000 roku opowiadał po latach Jeff Ament, basista Pearl Jam. Zespół zagrał wtedy w Spodku dzień po dniu, a występy te z miejsca przeszły nie tylko do historii grupy z Seattle, ale i na zawsze zapisały się jako jedne z najbardziej niezapomnianych show na polskiej ziemi. Jak do nich doszło?
Wiosną 2000 roku amerykańska kapela promowała swój szósty studyjny album „Binaural”, który ukazał się równe 25 lat temu – 16 maja 2000 roku. Krążek nieoczywisty, eksperymentalny i utopiony w mroku. W tamtym czasie Pearl Jam wciąż byli jeszcze zespołem poszukującym i tym razem muzycy z Seattle postawili na nowatorską binauralną technikę nagrywania w studiu, od której płyta wzięła swój tytuł. Polegała ona na rejestracji dokładnie takich samych dźwięków, które odbiera narząd słuchu i wykorzystywała zdolność człowieka do precyzyjnego lokalizowania ich źródła, oddając tym samym głębię i barwy brzmienia, jakich często pozbawione są rockowe produkcje.

Eddie Vedder: „Producent Tchad Blake miał swój charakterystyczny sposób nagrywania dźwięków pochodzący z otoczenia, w którym się gra, nas zaś ciekawiło zgłębienie tej atmosfery. Słuchając „Binaural” często wydaje się, jakby słuchacz znajdował się w tym razem z nami„.
Niepokój i targające muzykami demony zdominowały niełatwy w odbiorze album, krytycy wytykali mu zmarnowany potencjał świeżego pomysłu, fani jednak pokochali nowe utwory, wśród których nie brakowało nowych, koncertowych perełek. Polscy fani mogli się o tym przekonać już w połowie czerwca, gdy Amerykanie z nowym, choć dobrze znanym Mattem Cameronem za perkusją, przyjechali do Katowic, by zagrać w tamtejszym Spodku. Była to druga wizyta Pearl Jam w naszym kraju, od poprzedniego niezapomnianego koncertu z 1 listopada na Torwarze minęły cztery lata.


Pearl Jam to koncertowi wyjadacze, nie dziwi więc fakt, że fani po latach tak dobrze wspominają „pierwszy ze Spodków”. Show rozpoczęło się o refleksyjnego „Long Road”, ale nie zabrakło też bardziej energetycznej odsłony zespołu przy „Corduroy” i „Animal”. Setlista zawierała zarówno klasyki, takie jak „Even Flow”, jak i nowe utwory z „Binaural”, w tym „Nothing As It Seems” i „God’s Dice”.
Jednak to drugi z występów w Katowicach zaliczany jest do tych najbardziej wyjątkowych wieczorów w historii grupy.
A wszystko wydarzyło się przez koncert w Budapeszcie, który nie doszedł do skutku. Zespół miał perełek zagrać 16 czerwca na Węgrzech, ale koncert został odwołany, więc Pearl Jam zdecydował się zagrać drugi występ w Polsce, ponownie w Spodku. Fani, którzy okazali bilet z poprzedniego dnia, mogli kupić wejściówki za pół ceny, ale mimo to na koncert dotarło tylko około 3000 osób. Publiczność znajdowała się wyłącznie na płycie – katowickie trybuny świeciły pustkami. Dziś taka sytuacja jest wręcz niemożliwa. Dodatkowe koncerty w tym samym mieście czy tak jak w tym przypadku również obiekcie, ogłaszane są tylko i wyłącznie w przypadku nadmiernego zainteresowania. Były to jednak inne czasy, inny zespół.

To był pierwszy koncert w historii grupy, który zespół rozpoczął czterema spokojnymi utworami z rzędu. Vedder skomentował to słowami: „Załatwimy na początek te wszystkie ładne kawałki. Mamy jeszcze sporo czasu, żeby się powściekać”. Po większości utworów z potężnego, 22-utworowego setu głównego, członkowie zespołu naradzali się na scenie, co zagrać dalej – setlista kompletnie odbiegała od tej wydrukowanej. Czasem mikrofony wychwytywały te rozmowy – po Corduroy można usłyszeć, jak Ed krzyczy do reszty: „Animal, Hail Hail!”
Jeff Ament: „Powstał z tego zestaw utworów, który zdecydowanie odbiegał od tego, co graliśmy na tamtej trasie. Niemal od razu stwierdziliśmy „Wyluzujmy i pograjmy to, co przyjdzie nam do głowy”.
Matt Cameron: „W wybieranie utworów Ed postanowił zaangażować publikę. Nie było żadnej listy. Czuliśmy się jak na piwnej imprezie”.
Po „Of the Girl” jeden z fanów rzucił na scenę bukiet kwiatów z dołączoną karteczką. „To od chłopaka” – powiedział Ed. – „Spotkamy się po koncercie”. Następnie podczas przepięknego wykonania „Sleight of Hand” obrywał płatki z kwiatów i rozsypywał je po scenie. Gdy obowiązkowe „Alive” zakończyło główną część show, zespół wrócił na bisy, a Eddie powiedział: „Przed chwilą mieliśmy naradę z tyłu, nasza piątka, i doszliśmy do wniosku, że nie ma ani jednego powodu, by już kończyć”. Po czym zagrali „Smile” i „Immortality”, zestaw, do którego zespół powrócił w Krakowie 22 lata później.



Wieńczący to wyjątkowe, prawie 2,5-godzinne show „Yellow Ledbetter” zawierał fragmenty „Dance the Night Away” Van Halen i był godnym zakończeniem tego triumfalnego koncertu. Ed został na scenie trochę dłużej niż zwykle, jakby chłonął atmosferę chwili, po czym zszedł ze sceny i powiedział do stojących z boku osób: „To było całkiem zajebiste, co?”.
Niewątpliwie miał rację, o czym przekonać możemy się w każdej chwili, sięgając po oficjalne bootlegi z obu katowickich wieczorów, które pozostają najjaśniejszymi perłami w bogatym katalogu zespołu z Seattle. Recenzenci podkreślali jego wyjątkowość i emocjonalny ładunek, fani na całym świecie pokochali je od pierwszej nuty. „Jeśli chodzi o europejską trasę koncertową z 2000 roku, to był koncert, który absolutnie się wyróżniał. Reszta to tylko tło. Mówi to ktoś, kto był na całej trasie – to był najlepszy występ” – pisał też wśród wspomnień z tego tournée Andrew Brenner z obozu zespołu.
Po 25 latach oba koncerty Pearl Jam w Katowicach z czerwca 2000 roku pozostają jednymi z najważniejszych wydarzeń muzycznych w Polsce. Dla zespołu były to występy pełne emocji i bliskości z fanami, do której już później być może nigdy się nie zbliżyli, a dla fanów – niezapomniane przeżycia, które do dziś rezonują niczym najcenniejszy muzyczny skarb. I choć to inne, tragiczne wydarzenia z Roskilde na zawsze naznaczyły tournée z 2000 roku i dalszą historię zespołu, dzięki oficjalnym bootlegom i relacjom fanów, te dwa wieczory w Spodku żyją dalej w pamięci i sercach wszystkich miłośników Pearl Jam.
Autor: Kuba Banaszewski






