Kaleo – Wrocław 2024 – relacja

Kaleo – Wrocław, A2 (6.12.2024r.) org. Live Nation
Koncert Kaleo we Wrocławiu, czyli do trzech razy sztuka
Rzadko się zdarza, żeby dawać tyle szans jakiemuś zespołowi, ale poczucie nieuwolnionego potencjału koncertowego oraz to, że nasze dotychczasowe spotkania miały miejsce na Open’erze skłoniły mnie by wykorzystać obecność zespołu w moim mieście i spróbować jeszcze raz.
A Kaleo to przykład jednej z dziwniejszych karier w ostatnich latach. Ich debiut z 2016 roku wraz z wielkim hitem w postaci „Way Down We Go” kazał sądzić, że w przeciągu kolejnych ośmiu lat zespół ten będzie raczej wypełniać już hale pokroju Torwaru celując już być może w największe areny, a nie grając, w co prawda wyprzedanym, ale tylko klubie.
Co na to wpłynęło? Na pewno te 5 lat między albumami stopniowo przygaszało ogień, a sam następca debiutu swoim poziomem nawet nie spróbował dorównać „A/B”. A jak mocny to był początek niech świadczy dalej prawie 15 milionów miesięcznych słuchaczy na Spotify.
Ale wróćmy do samego koncertowania. Moje pierwsze dwa spotkania openerowe ukazały Kaleo jako zespół bez większych chęci na wyjście poza przeciętność. Brak jakiejkolwiek inicjatywy ze strony muzyków i brak wykorzystania gitarowej mocy tkwiącej w zespole mógł zastanawiać.
Na szczęście wrocławski klub pomógł nieco odczarować tę aurę. A publiczność bardzo chciała pchnąć Kaleo w dobra stronę co chwilę mocno akcentując entuzjazm z którym przyszli na koncert. Na pewno zauważył to Julius, który wydawał się być dużo bardziej wyluzowany i zainteresowany tym co się dzieje niż podczas występów na Open’erze.
Początek w postaci nowszych „USA Today” i „Break my baby” pokazywały jeszcze nieco niepewności, ale odśpiewane z fanami „Broken Bones” czy „All the Pretty Girls” wraz z jednym z najmocniejszych „I cant go on without You” dawały nadzieję, że ten wieczór może zmazać problemy z przeszłości. Niestety późniejsze „Hey Gringo” oraz w szczególności „Lonely Cowboy” zbytnio ostudziły atmosferę. I nie pomógł tutaj nawet koncertowy pewniak w postaci „Hot Blood”.
Zespół najlepiej wypadał kiedy w odstawkę szła gitara akustyczna lub rosnące napięcie i gitarowe przestery odpowiednio ją przysłaniały. Tak było w każdym z ostatnich pięciu utworach. Zadziorne „Skinny” pozwoliło wrócić na właściwe tory, hitowe „Way Down We Go” utrzymało poziom, a „No Good” z jednym z najlepszych riffów ostatnich lat rozbudziło apetyt na bisy podczas których Kaleo za pomocą „Backdoor” i „Rock N Roller pokazywało swoje najlepsze gitarowe oblicze.
Ten koncert pewnie nie odczarował w stu procentach moich wcześniejszych odczuć, ale na pewno je ocieplił i utwierdził mnie w przekonaniu, że ta muzyka ma dalej przeogromny koncertowy potencjał. Być może blokują ich chłodne skandynawskie charaktery, a być może brakuje tu po prostu jakiegoś scenicznego wariata. Chociaż gdzieś obiła mi się o uszy jakąś informacja o problemach ze zdrowiem psychicznym frontmena, które z pewnością mogą wpływać na to wszystko, czego mi w tym zespole brakuje.
Czy do następnego razu? Ciężko stwierdzić. Na pewno mocny nowy album byłby w stanie skusić choćby do przemyślenia
Autor: Grzegorz Słoka